W literaturze polskiej błystka nosiła następujące nazwy: bleśnia (Galicja, Wileńszczyzna), oblanka (Wileńszczyzna), oblewka i oblewanka (Kaszuby), błyskawka (okol. Konina, Wielkopolska, Wileńszczyzna), targlica (okol. Augustowa) – nazwa pochodzi od pionowego ruchu błystki czyli targania.
Konto/logowanie
ZAREJESTROWANI Ostatni Tobiasz Dzisiaj 0 Wczoraj 0 Wszyscy 4520 UŻYTKOWNICY Goscie 473 Zalogowani 0 Wszyscy 473
Jeste anonimowym użytkownikiem. Możesz się zarejestrować za darmo klikajšc tutaj
Jeste stałym użytkownikiem Pogawędek Wędkarskich - kliknij tutaj aby zalogować się!
Był piękny listopadowy poranek. Ostre promienie słońca nie pozwalały od 8:00 zmrużyć oczu. Z wielkim trudem podniosłem się z łóżka i nieporadnie pomaszerowałem w stronę balkonu na przegląd sytuacji. Termometr wskazywał 11*C na plusie. Lekko wiało z zachodu. Pierwszy pomysł, jaki mi przyszedł do głowy natychmiast pobudził moje szare komórki. Zaczęłem robić pierwsze kroki w celu zrealizowania wyprawy wędkarskiej.
Postanowiłem zatelefonować do Rukiego:
- Cześć Łukasz!
- Hej! Mam nadzieję, że to ważne. Mów szybko bo chcę jeszcze poleżeć.
- Więc tak. Jesteś teraz u rodziny w Serocku?
- Tak, a skąd o tym wiesz?
- Wyobraź sobie, że tydzień trąbiłeś o tym zarówno na gadu-gadu jak i na Pogawędkach.
- A no fakt. Śpiący jestem i nie wiem co mówię.
- Widzę, że nie jesteś zbyt chętny do wypadu.
- Jakiego wypadu?
- Jak to jakiego? Mam zamiar wybrać się dziś na ryby. Planowałem pospinningować w Zalewie.
- Mogłeś tak powiedzieć od razu. Z chęcią wybiorę się z tobą. Gdzie i o której się spotkamy?
- Punkt 10:00 pod sklepem wędkarskim po „warszawskiej” stronie Zegrza.
- Stoi! Będę na pewno.
- To cześć!
- No pa!
Natychmiast po odłożeniu słuchawki zabrałem się za kompletowanie zestawów. Miałem niewiele czasu, a to wcale nie ułatwiało mi pracy. Kwadrans po 9:00 stałem już spakowany przed bramą osiedla i czekałem na znajomego, który obiecał podwieźć mnie w umówione miejsce. Było mu po drodze, ponieważ wybierał się odwiedzić rodzinę z Serocka. Taka sytuacja bardzo mi pasowała. Drogi na szczęście nie były zbyt tłoczne. Cali i zdrowi o 9:50 podjechaliśmy pod sklep wędkarski. Wysiadłem i podziękowałem znajomemu za podwiezienie. Teraz pozostało mi tylko czekać na Łukasza. Po 20 minutach wreszcie widzę smukłą sylwetkę kierująca się w stronę sklepu...
- Wreszcie jesteś. Skąd to spóźnienie? Już myślałem, że nie przyjdziesz.
- Nie mogłem znaleźć sklepu. Wujek za wcześnie mnie wysadził.
- Najważniejsze, że jesteś!
- Ruszajmy się. W przystani czeka mój znajomy Adam z gotową łódką.
- Racja. Szkoda każdej minuty. To idziemy.
Po przejściu dwóch kilometrów naszym oczom ukazała się niewielka przystań. Na czerwonej łodzi natychmiast rozpoznałem Adama. Przedstawiłem kolegę i po 10 minutach z całym ekwipunkiem wypłynęliśmy na wielką i nieobliczalną wodę Zalewu Zegrzyńskiego...
Dalszą część napisze Ruki.
Ruki Pogawędkowy twardziel
Dołšczył: Nov 04, 2002 Posty: 1045
Kraj: Polska Miejscowoć: Kraków
Wysłany: Sro Lis 17, 2004 5:47 pm Temat postu:
...
Zatrzymaliśmy się po około pięciu minutach. Echosonda wskazywała blat na głębokości około czterech i pół metra wyłożony kamieniami. Łukasz postanowił zapodać sandaczom dziewięciocentymetrowe kopyto imitujące uklejkę na ośmiogramowej główce, Adam założył białego, siedmiocentymetrowego twisterka na pięciogramową główkę, a ja dałem malutkiego, czerwonego twisterka na 7 gramowy trok. Zaczęliśmy rzucać. Po kilku minutach melduje się u mnie mikro okonek, Adaś miał pstrynięcie, a Ruki rwie na potęgę.
-Została mi tylko jedna uklejka. Obym jej nie zerwał.
-Nie martw się, w ostateczności ja Ci pożyczę- pociesza go Adam
...
Jak na razie ja najbardziej połowiłem. Pięć okoni, w tym jeden w okolicach dwudziestu pięciu centymetrów. Adam miał jednego krótkiego sandacza, a Łukaszowi coś pocięło ogonek w kopyku. Patrzę na niebo. Widać tylko niewielkie obłoki, ale nad Warszawą chyba leje. Mam nadzieję, że do nas to nie dojdzie.
-Jest!!!- krzyczy Ruki- Mam wkońcu rybę.
-Eee, to chyba nic dużego. Patrz, to w ogóle nie..- nie zdążyłem dokończyć zdania. Ryba odjeżdża od łodzi z prędkością wyścigówki. Łukasz patrzy z przerażoną miną na kołowrotek i ubywającą plecionkę. Jego Shimano jest wygięte prawie na całej długości. Nagle cisza.
-Co jest?- pytam się- Zerwała się?
-Chyba tak- mówiąc to zbiera plecionkę
-Ejj, Łukasz!- mówi Adam- Ryba dalej jest tylko płynie w kierunku łodzi! Zbieraj szybciej plecionkę!
Widzę, że miał rację. Plecionka zaczęła poruszyła się w prawo.
-Nie pozwól jej tam płynąć! Tam jest dół pełen gałęzi i stracisz ją jak tam wpłynie!
-Ale niby jak to mam zrobić?
-Dokręć hamulec!
Nim to zrobił plecionka zluzowała się. Zwinął zestaw.
-Haczyk się złamał- mówi ze smutkiem i patrzy na gumę- Cała pocięta, to musiał być wielki sandacz.
-Nie martw się.- pocieszam go- Nie pierwszy i nie ostatni.
Zaczynamy dalej łowić. Postanowiłem zmienić przynętę. W pudełku Łukasza ujrzałem jego koguciki.
-Ruki, mogę jednego?- pytając się wskazuję na takiego czarnego.
-Bierz. I tak na nie nie łowię.
-Ej, chłopaki. My tu gadu gadu, a ja mam dużą ryb!
Wygięty kij Adama potwierdza to. Krótki odjazd i luz.
-Spiął się.
-Kolejna.- mówię równo z Łukaszem.
Adam zwinął przynętę. Ogonek był cały doszczętnie pocięty.
-Wezmę ją sobie na pamiątkę-powiedział
Zawiązałem kogucika i rzuciłem próbnie kawałeczek od łodzi. Nim przynęta doszła do dna poczułem uderzenie.
-Teraz ja mam coś!
Cóż to może być? Czyżby kolejny duży sandacz. Czy znowu się zerwie? O tym napisze nam Old_Rysiu _________________ Bykom Stop! Złów i wypuść
pozdrawiam Ruki
old_rysiu Pogawędkowy twardziel
Dołšczył: Jul 31, 2002 Posty: 8461
Kraj: Polska Miejscowoć: Wądół
Wysłany: Czw Lis 18, 2004 6:18 pm Temat postu:
Ryba jednak gwałtownie dała nura pod łódź. Zanim się zorientowałem, już na kiju czułem linę kotwiczną. Parę targnięć i ryba odzyskała wolność. Na szczęście kogucik nie wbił się do liny.
W całym tym zamieszaniu, nawet nie zauważyliśmy, że wiatr coraz większy a nasza łódka zaczęła się kolebać. Na niebie jednak nic takiego strasznego. Mała tylko czarna chmurka zbliża się w niezbyt wielkim tempie. Nawet jakby to miało przynieść deszcz, to zaledwie dwu minutowy - tak myśleliśmy. Tymczasem na łodzi zaczęło telepać jak na morzu. Małe burty łodzi zaczęły być za niskie.
- Spadamy chłopaki do brzegu - zakomendował Adam.
- Już wyjmuję kotwicę - zawołał Łukasz.
Ja zacząłem od porzadków w łodzi. Trzeba było to jakoś poukładać.
Wiatr zaczął powoli znosić łódź coraz dalej od brzegu. Adam w panice próbował zapalić silnik. Jednak ten nawet nie zamiałczał.
- Wrzucaj z powrotem kotwicę - zawołał Adam. Jak zapalimy silnik, wtedy ją wyjmiemy.
Kotwica poszła do wody. Łodzią aż targnął wiatr od przytrzymania. Na nasze nieszczęście zaczęło zacinać drobnym deszczem. Ale nie deszcz był taki straszny. Przelewająca się fala do łodzi, spowodowała istną panikę. Na dnie widać już było jeziorko. W ruch poszły wszystkie kubki, butelki i inne przedmioty, które mogły nabrać choć trochę wody i przenieść ją za burtę. Przewalające się wędki tylko nam w tym przeszkadzały.
- Zdejmować gumowce, zakładac kapoki - ledwo usłyszałem komendę Adasia.
Bryzgi z fali i silny wiatr potęgował nawał deszczu. Dookoło zrobiło się szaro. Brzegu nawet nie było widać.
- Łukasz i ja gumowcami wybieraliśmy wodę z łodzi. Adaś ciągle szarpał linkę silnika. Osłonił go zupełnie swoja kurtką i sam już nie wiedziałem, czy to pot z jego czoła leci ciurkiem, czy spływający deszcz. Od wybierania wody już nam słabły ręce, ale nikt z nas nie pomyślał o malutkiej przerwie. Woda zalewała nie tylko burty ale nasze oczy. Co chwilę ktoś uderzył w walajacy się kijek. Olać kije, ważna łódź. Moja nowa kurtka była już całkiem przemoczona. Czułem jak po plecach chłodzi mnię strumyk wody. W szalejącym deszczu ledwo co się widzieliśmy. Czas zatrzymał się w miejscu. Tylko ten huk wiatru i wody. Co się stane...? Nawet nie chciałem zadawać takiego pytania. Załamany całkowicie, wybierałem wodę jak automat, gdy nagle...
cd - GRANATOWY
Ostatnio zmieniony przez old_rysiu dnia Pon Lis 29, 2004 5:11 pm, w całości zmieniany 2 razy
granatowy Pogawędkowy twardziel
Dołšczył: Dec 19, 2002 Posty: 298
Kraj: Polska Miejscowoć: Koszalin
Wysłany: Piš Lis 19, 2004 5:36 pm Temat postu:
... wszystko ucichło. Na niebie płynęły szybko szare obłoki a mała chmurka znikała właśnie gdzieś za horyzontem. Łodzią rzucała potężna martwa fala. Słychać było tylko stukot sprzętu walającego się po pokładzie i przelewającą się wodę, gdy Łukasz zaśmiał się cicho.
- Z czego się śmiejesz? – spytał Adam.
- Z przysłowia – z małej chmury duży deszcz.
Parsknęliśmy wszyscy śmiechem, ta chwila oddechu dodała nam sił i ochoczo zabraliśmy się do sprzątania pobojowiska na łodzi. Po wylaniu wody, uporządkowaniu sprzętu, i wyciśnięciu mokrych ciuchów okazało się właściwie, że wichura nie wyrządziła większych strat a schowane w bocznej kieszeni plecaka zapasowe ciepłe skarpety pozostały zupełnie suche. To szczególnie ucieszyło szczękającego zębami Łukasza. Zostało jeszcze sprawdzić silnik. Adam z troską patrzył na wysłużonego Wichra.
- No dawaj stary, nie daj się - mruczał do niego.
Po kilku tajemniczych obrzędach i silnikowych gusłach Wicher zaskoczył od pierwszego szarpnięcia. Na twarzach wszystkich widać było ulgę, bowiem wichura zniosła łódź daleko od przystani. Ponownie uruchomiona Echosonda łypała do nas zachęcająco swoim żółtym światłem. Jeszcze tylko łyk gorącej kawy z cudem ocalałego termosu i w lepszych nastrojach powoli ruszamy na miejsce skąd wyrzuciła nas ulewa. Nawet słońce dawno nie widziane zaczęło nam sprzyjać wyciągając nieśmiało swoje promienie z za porozrywanych wiatrem chmur. Na rozfalowanej powierzchni zalewu tu i ówdzie pływają jakieś śmieci, gałązki, liście, jedyny ślad przeszłej niedawno ulewy. Patrzyłem daleko przed siebie w kierunku mostu, kiedy nagle Łukasz krzyknął.
- Chłopaki, ale jama – wskazując ręką na echosondę.
Adam wiedział, co robić, momentalnie zmniejszył prędkość i rozpoczął slalom pomiędzy niewidzialnymi pachołkami. Głowy nasze stukały się przy ekranie echosondy. Było na co popatrzeć. Głębokość z trzech metrów ostrym uskokiem schodziła do dziewięciu by nieco łagodniej zatrzymać się na jedenastu metrach. Na dnie leżało mnóstwo karczy, gałęzi i patyków a także dziwna konstrukcja, co do której mógłbym przysiąc że dawno temu była częścią auta. Wszędzie pływały ryby.
- Zwariowała – powiedziałem – Echosonda zwariowała.
- Zaraz sprawdzimy - odparł Łukasz i pokazał Adamowi by ten skręcił na obrzeża dołka. Po chwili na ekranie wszystko wróciło do normy, czyli jak okiem w ekran łypnąć widać było tylko puste równe dno.
- Panowie to jest to.
- Nasze Eldorado!
- Zrobimy kilka nawrotów by się lepiej przyjrzeć - zakomenderował Adam.
Oczom naszym ponownie ukazał się niesamowity widok, ławice drobnicy wolno defiladowały wzdłuż krawędzi dołka, nieco większe ryby w małych grupach pływały patrolując wodę w pobliżu wystających prętów. I to, co najlepsze, czyli duże i silne echa przyklejone do dna w pobliżu małych garbów. Przyczajone i gotowe do błyskawicznego ataku. Obok fragmentu auta leżała długa deska, która zdawała się unosić tuż nad dnem. Wyobraźnia podsuwała obrazy suma w różnych ujęciach, albo złośliwy, twardy zaczep.
Dołek o średnicy niecałych trzydziestu metrów, leżący z dala od stałych szlaków, okazał się zapomnianym rajem. Świat i czas przestał dla nas istnieć...
Z letargu poderwał nas głośny okrzyk
- Panowie !, hej ludzie !
Kto to krzyczał i po co napisze pietruch _________________ Krzyś K
pietruch Pogawędkowy twardziel
Dołšczył: Jul 08, 2004 Posty: 1317
Kraj: Polska Miejscowoć: Gdańsk
Wysłany: Piš Lis 19, 2004 8:54 pm Temat postu:
... Był to Adam, który pierwszy ocknął się z tego pięknego zauroczenia.
- Na co czekacie chłopaki ? Łowimy, łowimy !. Ej, co w was wstąpiło ?- zapytał.
Powoli i nam przestały udzielać się emocje i z Rukim zaczeliśmy uzbrajać wędki. Łukasz do agrafki doczepił sporego zielonego z brokatem twisterka na 7-gramowej główce, a ja swojego niezawodnego 7 cm Storma imitującego okonia.
W tym czasie na niebie nie było już widać ani jednej chmurki, wiatr całkowicie ucichł, a termometr, zabrany z domu przez Adama, wskazywał 18*C. Wiosła, znajdujące się pod ławeczką, posłużyły nam jako wieszak, na którym suszyliśmy nasze mokre ubrania.
Kilka rzutów mineło bez puknięcia. Jedynie Adam, który pierwszy raz próbował swoich sił z trokiem bocznym, miał już na swoim koncie kilka malutkich okonków.
- Mam nadzieję, że złowimy jeszcze coś większego.- skwitował Ruki- W końcu, po tylu nieszczęściach należy nam się jakiś drapieżnik.
- Mieliśmy szczęście, że nie zatoneliśmy- odpowiedziałem- choć nie obraziłbym się, gdyby coś ...- I urwałem, ponieważ nigdy nie widziałem mojego kija, aż tak wygiętego.
- Chłopaki mam chyba rekina! - zawołałem.
Mimo dokręconego na maksa hamulca, wciąż ubywało plecionki na moim kołowrotku. Z trudnością odzyskiwałem cenne centymetry plecionki, które ryba z łatwością wyrywała. "Teraz już wiem co to są Syzyfowe prace"- pomyślałem. Minęło już pół godziny, ręce kompletnie mi zdrętwiały, a ryba nie zdawała sobie sprawy, że jest ciągnięta przeze mnie. Dopiero po godzinie męczarni udało mi się ją przyciągnąć na znaczną odległość. Holowałem ją już półtorej godziny i nadal nie miałem pojęcia co za diabeł uwiesił mi się z drugiej strony. Wiedziałem jedno- że to nie płotka.
Szczęka opadła naszej trójce dopiero, gdy ryba pokazała całe swoje ciało. Był to WĘGORZ, ba węgorzysko, które mogłoby na spokojnie jadać na śniadanka płocie po 30 cm. Jedyne co mi pozostało to zachować zimną krew i tak wymęczyć węgorza, aby można go było wprowadzić do podbieraka. Po 15 minutach węgorz pokazał bok. Miał grubo ponad metr. Ruki zanurzył podbierak w wodzie i spróbował go podebrać z tragicznym skutkiem. Węgorz nie wszedł do środka, a dolna kotwiczka Storma zaczepiła się o siatke podbieraka. Razem z Łukaszem straciliśmy panowanie nad sobą i zaczeliśmy się nerwowo zachowywać. Ja dziko machałem wędziskiem, a Ruki- podbierakiem. Węgorz na moje nieszczęście wypiął się i odpłynął.
- Damian przepraszam cię za to, mój błąd, za wcześnie chciałem go podebrać.
- Poświadczymy na PW jakiego miałeś potwora na haku.- wtrącił Adam.
- Nie no spoko chłopaki. W końcu to nie pierwszy olbrzym który mi wziął i zapewne nie ostatni.- Udawałem, że się nie gniewam, choć w sercu najchętniej bym go zrzucił z łódki.
Mój Storm nie nadawał się już kompletnie do łowienia więc zmieniłem go na starą wahadłówkę, którą dostałem kiedyś od dziadka. No cóż, za jego czasów była killerem. Zobaczymy jak się spisze teraz, kiedy w naszych wodach jest coraz mniej drapieżników.
Pierwszy rzut wahadłówka wpadła do wody, trzeci obrót korbką i...
Czesiuu w twoje ręce .
czesiu Pogawędkowy twardziel
Dołšczył: Aug 02, 2004 Posty: 1354
Kraj: Polska Miejscowoć: Byczyna
Wysłany: Sob Lis 20, 2004 9:26 am Temat postu:
...Zaczep!
- Mogłem się tego spodziewać! Nagle po którymś z kolei szarpnięciu zauważyłem, że mój "zaczep" odpływa w prawą stronę. Reszta załogi patrzała jak ryba robi ze mną, co chcę. Po pięciu minutach na mojej szpuli zostało około 10 metrów ze 100 metrowej szpuli. Ryba była przeogromna. Walczyła mocniej niż węgorz, szorowała cały czas przy dnie. Nie potrafiłem jej utrzymać. Strasznie bolały mnie ręce, już nie mogłem wytrzymać. Myślałem, żeby oddać wędkę Rukiemu, ale przecież nie mogłem. Przykręciłem hamulec, zaparłem się i zacząłem powoli zwijać rybę w stronę łodzi.
- Panowie nie wiem, co to jest, ale jest to ogromne!
- Widzę, sam jestem w szoku - powiedział Adam.
Byłem bardzo podniecony, czułem wielką euforię. Jedno było pewnie - jeszcze nigdy w życiu nie miałem tak ogromnej ryby na haku. Nie wiedziałem, co to jest... Walczę z rybą już dwa kwadranse. Odzyskałem już 50 metrów plecionki. Czułem ogromny ból, moje ręce odmawiały posłuszeństwa. Adam trzymał wędkę razem ze mną. Nie chciałem się poddać. Ryba też była zmęczona. Powoli ściągałem ją w stronę łodzi. Od zachodu zaczął wiać śliny wiatr. Walczyłem cały czas z rybą, bólem, a teraz z zimnem. Słońce powoli zachodziło. Ryba była prawie przy łodzi, ale cały czas przy dnie. Nie mogłem jej stamtąd oderwać.
- Łukasz, ryba się zmęczy.
- Wiesz Damian, powiedz mi, co Ty chcesz wyciągnąć tym podbieraczkiem, bo na pewno nie moją rybę? - Zaśmiałem się.
Ryba zaczęła robić kilku metrowe odjazdy. Cały czas zaciekle walczyłem i nie pozwalałem jej na wszystko. Adam podtrzymywał mi wędkę. Bolał mnie nadgarstek, było mi zimno. Nagle ryba poddała się, podciągłm ją pod powierzchnię. Gdy nas zauważyła... zobaczyliśmy przeogromny wir, niestety ryby nie widzieliśmy. Z początku myślałem, że to drugi węgorz, lecz hol był całkiem inny niż poprzedni. Ryba zrobiła jeszcze kila odjazdów. Gdy podciągnąłem ją pod powierzchnię, naszym oczom ukazał się ponad 150 cm sum. Ruki szybko odłożył podbierak. Nie pamiętam już, co mówiliśmy, ale na łodzi zapanował chaos. Ryba nie chciała się poddać, cały czas murowała do dna. Adam powiedział do Rukiego, aby potrzymał razem ze mną wędkę. On sam sięgnął do plecaka i wyciągnął rękawicę.
- Po co Ci rękawica? - Zapytałem.
- Ty podciągniesz rybę do burty a ja ją złapię za szczękę. Przecież, do podbieraka się nie zmieści - powiedział Adam.
Podciągłem rybę do burty, ona cały czas walczyła, była ogromna. Adam nachylił się nad łodzią, by chwycić rybę. Jeszcze dwie minuty i udało nam się! Adam chwycił umiejętnie suma za dolną szczękę i wciągnął go do łodzi. Był ogromy. Bardzo gruby. Nie wiem ile mierzył, ale ważył 24,5 KG. W tym momencie zapomniałem o całym świecie i rozpłakałem się ze szczęścia... _________________ Tylko ten nie robi błędów, kto nic nie pisze.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
Za treści głoszone na forum dyskusyjnym odpowiedzialność ponoszą ich autorzy.
Korzystając z forum akceptujesz ten REGULAMIN System pomocy - FAQ
Wszystkie teksty i zdjęcia opublikowane w portalu są utworami w rozumieniu prawa autorskiego i podlegają ochronie prawnej. Kopiowanie, powielanie, "crosslinking" i jakiekolwiek inne formy wykorzystywania cudzej własności intelektualnej i twórczej bez zgody właścicieli praw autorskich są zabronione prawem.
Wszelkie znaki towarowe są własnością ich prawowitych właścicieli, zaś ich użycie dozwolone jest wyłącznie po uzyskaniu zgody.