Wg naukowców amerykańskich 23 % całości połowów morskich populacji zagrożonych wyginięciem stanowi połowy amatorskie. W okresie wakacyjnym w południowym Atlantyku amatorzy łapią 38 % wszystkich łowionych ryb, wzdłuż wybrzeża Pacyfiku - 59 %, a w Zatoce Meksykańskiej aż 64 %.
Konto/logowanie
ZAREJESTROWANI Ostatni Tobiasz Dzisiaj 0 Wczoraj 0 Wszyscy 4520 UŻYTKOWNICY Goscie 472 Zalogowani 0 Wszyscy 472
Jeste anonimowym użytkownikiem. Możesz się zarejestrować za darmo klikajšc tutaj
Jeste stałym użytkownikiem Pogawędek Wędkarskich - kliknij tutaj aby zalogować się!
Teraz nie żałuję, że wstawałem tak wcześnie. Jeszcze ciemno, a ja już mam rozrobioną zanętę i kije na podpórkach. Jestem pierwszy na łowisku, mogę spokojnie usiąść i poczekać na świt. Mam czas na przygotowanie się. Podbierak jest w zasięgu ręki, szmatka mokra na brzegu wiaderka z zanetą. Siatka ze sporym kamieniem już zanurzona w wodzie na wyciągnięcie ręki. Brzęczki przeciw komarom załaczone z obu stron mojego fotelika. Pod fotelikiem opakowanie po margarynie "Rama" a w niej wiją się białe robaczki suto przyprawione kozieradką. Obok firmowe trzy opakowania białych robaczków czekają na odpowiedni moment, kiedy bedą musiały zasilić w żywą proteinę, prawie pół wiadra zanęty. Nazbierane w kompostniku czerwone robaczki, będą dodatkową atrakcją dla lina. Oby tylko dzisiaj podszedł. Dzikie kaczki bardzo blisko pływają i w tej poświacie, zdaje się, że są bardzo duże. Na wschodzie zaczyna robić się zmiana koloru nieba. Zaczynają odzywać się rybitwy, które przycupnęły gdzieś tam daleko na wodzie, na zatopionych i wystajacych z wody krzakach, pieńkach i nawet drzew podmokłego lasu. Krzyczą coraz głośniej, dając mi znak do nęcenia.
Otwieram opakowania z białymi robaczkami i do wiaderka. Garść czerwonych małych robaczków kompostowych, to dodatkowa porcja. Połowa z nich może zagrzebie się w delikatnym mule i będzie atrakcją dla ryjacego lina.
Kule lepią się wspaniale. Łatwo rozrywają się na części, co jest tutaj wskazane, bo łowisko niezbyt głębokie. Niech zanęta zaścieli jak dywan całe moje łowisko. Bomby wielkości ogromnej pomarańczy rozwalają sie na lustrze wody, zostawiajac na niej piankę bombelków powietrza. Jest bezwietrznie. Jeszcze moment i będzie widać spławiki. Robię próbę celności z pustym haczykiem. Zestaw ładnie poszybował na około 15 metr od brzegu. Tak ma być. Nie za daleko. Dalej o 2-3 metry zatopione są krzaki. Głębokość tutaj akuratnia - póltora metra. Znam to miejsce doskonale. Najważniejsze, żeby nie wstawać i chodzić po brzegu w czasie łowienia. Spławika jednak jeszcze dobrze nie widzę. Raz jest , raz go nie ma. To znak, że oczy jeszcze nie dostrzegają go dobrze. To już kwestia tylko paru minut i będę łowił. Nie mogę ryzykować. Są tutaj ładne karasie. Źle zacięty karaś płoszy tutaj wszystkie ryby. Przerwa w braniach trwa wtedy nawet do godziny. Dzisiaj na takie wędkarstwo mnie nie stać. Za trzy dni są moje urodzinki. Będą goście a oni już pytali, czy będzie karaś w zalewie. Powinno być dobrze. Pogoda mi się bardzo podoba. Niebo jest zaciągnięte chmurami, ciepło i lada chwilka może mrzyć kapuśniaczek.
Dosyć odpoczynku, zaczynamy. Na haczyk nabijam cztery duże białe robaczki. Pierwsza wędeczka ląduje z prawej strony stanowiska. Jeszcze przytopienie żyłki, skasowanie luzów, kontrola naciagu hamulca i spławiczek jak żołnierz stoi wyprostowany wśród jeszcze nie popękanych drobnych bąbelków powietrza na lustrze wody. To najważniejsza wędka. Musi być z mojej prawej ręki. Tutaj powinno być najwięcej brań. Druga nie będzie jeszcze używana. Wykorzystuję ją wtedy, gdy ryba nie chce być aktywna. Dzisiaj nie wiem jeszcze jak to będzie i niechaj lepiej nie przeszkadza.
Zza krzaków za moim zestawem przepływa łyska. Dobrze, że nie widziała jak nęcę. Przepływa wzdłuż na prawą stronę. Tam jest wielkie zakole wolne od krzaków. Szkoda, że tak daleko od brzegu. Tam dopiero byłaby miejscówka. Nie ruszam się i nawet nie oddycham. Niech sobie płynie i nie skręca na moje miejsce. Jak ja lubię takie samotne wędkowanie.
cd LINISKO
linisko Pogawędkowy twardziel
Dołšczył: Oct 19, 2002 Posty: 279
Kraj: Polska Miejscowoć: Zamość
Wysłany: Nie Lis 28, 2004 6:41 pm Temat postu:
Przedzierające się zza chmur słońce rozjaśnia taflę wody, tym samym mój spławik powinien być już widoczny, ale nigdzie go nie widzę. Patrzę na żyłkę, która powoli się napręża. Zacinam spokojnie i pewnie. Zabawa się zaczyna. Rybka walczy dzielnie, jest już pod brzegiem, pewnie wyjmuję z wody. Pierwszy karaś ląduje w siatce. Ponownie zarzucam zestaw w zanęcone miejsce. Nareszcie odzywa się poranny wiaterek, który marszczy powierzchnię wody. Nadbrzeżne zwierzęta budzą się do życia, w powietrzu rozbrzmiewają melodie ptaków, a z trzcin słychać rechot. Wszystko to przypomina orkiestrę, ale i komary nie dadzą o sobie zapomnieć, a z moich brzęczków sobie kpią. Dość tego dumania. Zauważyłem w łowisku bąbelki układające się w pokzakrecany sznureczek. Tak potrafią ryć tylko liny. Z nagła spławik schował się pod wodą, czyżby lin? Adrenalina zaczęła działać zaraz po zacięciu, ryba stawia lekki opór, ale tak jak szybko przyszła nadzieja na lina równie szybko odeszła. Mam na żyłce luz. Patrze, haczyka nie ma i nie rozwiązał się, wygląda to raczej na obcięte. No cóż, zakładam nowy haczyk, i ponownie śle mój zestaw w łowisko. Ale bąbelki z powierzchni wody nie znikły wręcz przeciwnie, nasiliły się teraz to wygląda jakby ktoś gotował wodę. Wpatruję się w monotonnie kołyszący się spławik, zauważyć się dało, że spławik troszkę się przytopił, to może być branie lina. Cierpliwie czekam, po dłuższej chwili spławik wrócił do swojej pozycji. Co jest?- Sam sobie zadaję pytanie. Po jakiejś minucie spławik przewrócił się to był dla mnie znak, że najwyższy czas już zareagować. Zacięcie, jak w pień, ale pień nie pływa. Kołowrotek zaterkotał a moja odległościówka wygięła się w pół. Po chwili dźwięk kołowrotka ustał a ja zacząłem odzyskiwać stracone metry żyłki, centymetr po centymetrze. Szło to bardzo opornie. Wiem, że to może być lin, postępuje bardzo ostrożnie. Walczy jak lin. Powoli jednak ryba odpuszcza, mam ją już blisko brzegu, tak to lin, ogromny. Tu będzie potrzebna szmatka, jest płytko zacięty, jeden nierozważny ruch a lin pomacha mi ogonem na "do widzenia". Ale nie dziś ten czarny scenariusz. Ryba po nakryciu szmatką jakby się uspokoiła. Wyjmuję ją z wody. Szmatka dobrze przylega do ryby i daje się spokojnie wyjąć haczyk. Piękny. Ma chyba coś pod 3kg. Złoty brzuszek, czerwone malutkie oczko na tle zielonkawo-czarnej głowy, pomarańczowe wargi , złoto-zielona łuska, pięknie zaokrąglone płetwy, to jak wspaniały obraz malowany farbami natury, których żaden malarz nie jest w stanie przygotować. Rybka pełna gracji. Widząc ją, chciało by się wypowiedzieć trzy życzenia. Trudno oderwać wzrok, szkoda tak pięknej rybki, nie potrafię jej zabrać do domu. Bez dłuższego namysłu zwracam linowi wolność. Żal mi, że już go nie mogę podziwiać, pocieszam się jednak tym, że kiedyś jeszcze go spotkam. Zarzucam zestaw i wpatruje się w wodę. Ale co jest? Ktoś przedziera się przez krzaki. No ładnie, koniec mojej samotności, będę miał towarzystwo i nie jestem zadowolony taką opcją. Jakie jest moje zdziwienie, kiedy ujrzałem małego chłopca z bambusowym kijem w ręku, Był ubrany w jakiś stary za duży sweter, podarte spodnie, i stare trampki, na głowie miał pobrudzoną niebieską farbą - kaszkietówkę.
- Dzień dobry – chłopiec radośnie przywitał się ze mną.
- Witam.
- Da Pan haczyk? – spytał.
- Nie masz haczyka?
- Wcoraj na dźewku zerwałem.
- Sam łowisz? - Jestem zaskoczony, że taki mały chłopak błąka się nad trochę niebezpiecznym miejscem.
cd Wędkarz_Wawiak
wedkarz_wawiak Pogawędkowy twardziel
Dołšczył: May 07, 2004 Posty: 407
Kraj: Polska Miejscowoć: Warszawa
Wysłany: Nie Lis 28, 2004 7:51 pm Temat postu:
- Oczywiście, że mam. Jaki rozmiar cię interesuje ?
- Od taki co se rybka jaka złowi.
- Po co Ci rybka?
- Mama na obiad ugotuje, to se pojem.
Przykra sytuacja. Chyba chłopak łowi, bo głodny. Mało to teraz biedy u nas? Patrzę na niego z wielkim podziwem. W jego twarzy nie widzę żalu. W tych małych oczkach widać wielką siłę, która mówi " jestem wielki". Pożałować go teraz, chyba nie byłoby na miejscu.
- No cóż. Proszę. Masz 3 sztuki na wszelki wypadek. Ja mam ich pod dostatkiem. Umiesz zawiązać? - Dodałem, choć wiedziałem, że sobie poradzi.
- Jasne, jeden Pan mnie naucył. - Z radosnym błyskiem w oku dodał. Dziękuje Panu bardzo !
- Nie ma za co. Trzymaj się i powodzenia.
Rozmowa z chłopakiem zmienia diametralnie moje spojrzenie na problem kłusownictwa. Pojmuję, że więcej jest takich chłopców i każdy z nich potrzebuje nie tylko pomocy materialnej, ale i moralnej jak i również o wiele większej wiedzy o wędkarstwie . Głęboko zastanowię się nad tym w domu.
Ostatni rzut oka na znikającego w krzakach chłopaka i kontynuuję łowienie. Gdy tylko rzucam okiem na taflę spostrzegam, że nie ma spławika. Bardzo szybko i nerwowo zacinam. Natychmiast czuję, że na drugim końcu kija nic nie ma. Pod samym brzegiem widok bezradnego, malutkiego karasia wyprowadza mnie z błędu.
- Ty mały głodomorku. I co ja z Tobą zrobię ?
Natychmiast wpadam na pomysł założenia zestawu żywcowego na drugim wędzisku. Miłość do karasi nie pozwala mi jednak przebić ciałka tego złotego pięknisia. Wraca do wody. Aby nie zepsuć pomysłu szybko staram się złowić inną mniej cenną dla mnie rybkę. Szczęśliwie po kilku sekundach w mojej dłoni ląduje 10 centymetrowa płotka. Z wielką werwą zabieram się za montowanie zestawu. Na żyłce ląduje 10 gramowa bombka, a zamiast delikatnego przyponiku 0,16 zawiązuje najkrótszy wolfram długości dwudziestu centymetrów. Niestety nie posiadam kotwiczek. Muszę założyć duży pojedyńczy hak. Odpowiedni będzie czarny Mustad numer dwa. Potężny zamach i już bombka przyjemnie dla oka buja się na fali w pobliżu trzcinowiska
Na pierwszej wędce od dłuższego czasu nie mam brania. Zero oznak żeru jakiejkolwiek ryby. Do wody trafiają kolejne 2 garście zanęty, już wzbogacone zakupionymi w przeddzień białymi robaczkami. Pierwszy ruch spławika następuje dopiero 25 minut po zanęceniu. Staram się nie zmarnować tej sytuacji dlatego czekam, aż ryba konkretnie pociągnie spławiczek pod powierzchnię. 3 gramowy wagglerek tańczy jak szalony bujany raz przez falę, a raz przez bardzo sprytną rybkę. Zaczynam podejrzewać, że to kolejny lin. W pewnym momencie nie wytrzymuję i po pierwszym ruchu spławika delikatnie zacinam. Od razu czuję przyjemne drganie matchówki i "porządny" opór. Ryba jeszcze kilkakrotnie wchodzi w zielsko i po kilkunastu sekundach moim oczom ukazuje się...okoń. Jestem w lekkim szoku, ale nie tracę głowy i sprawnym ruchem zagarniam garbuska do podbieraka. Bardzo lubię okonie, ale ze względu na bardzo dobry humor i inny cel wyprawy temu drapieżnikowi zwracam wolność.
Napawam się widokiem odpływającego okonia, gdy nagle drugi kij wypada z podpórki. W ostatniej chwili łąpię go lewą ręką i nieporadnie zacinam. Ryba szarpie mną na wszystkie strony. W tym momencie przychodzi chłopak. Spogląda na mnie i wymownym gestem oświadcza chęć pomocy. Proszę go tylko o ewentualne podebranie ryby. Ten jakby nie przyjmując tego do wiadomości ściąga sweter i kieruje się w kierunku brzegu.
- Co robisz ?
- Jak to co ? Pomagam psecies. Znam to łowisko jak własną kieseń. Pan się nie martwi.
Widzę, że nic nie wskóram. Chłopak jest zdeterminowany i z każdą sekundą zanurza się coraz glębiej. Po kilku sekundach zaczyna krzyczeć. Widzę jak przestraszony ucieka z powrotem ku brzegowi. Wreszcie wydostaje się na suchy ląd i oświadcza mi, że na drugim kiju jest...
Pietruch do dzieła
Ostatnio zmieniony przez wedkarz_wawiak dnia Sro Gru 01, 2004 8:36 pm, w całości zmieniany 1 raz
pietruch Pogawędkowy twardziel
Dołšczył: Jul 08, 2004 Posty: 1317
Kraj: Polska Miejscowoć: Gdańsk
Wysłany: Nie Lis 28, 2004 9:49 pm Temat postu:
...wydra.
- To wydra prose Pana! - Upewnił mnie młody wędkarz.
- Pierwsze widzę! - Odpowiedziałem - tylko jak my ją teraz odhaczymy? Nie mam najmniejszego pojęcia.
Tymczasem wydra ostatkami sił próbowała się uwolnić od tej mocy, która ją ciągnęła w stronę ludzi trzymających patyki w dłoni. Gdy znalazła się już blisko brzegu, zarzuciłem jej szmatkę na głowę aby nie narobiła dużo hałasu. Po chwili wijące się stworzonko wyciągnąłem z wody.
Hak miała wbity bardzo głęboko, lecz mieliśmy problemy z otworzeniem jej pyska, gdyż Ta cały czas się wiła i piszczała z bólu. Próbowała nas gryźć, jednak z każdą sekundą traciła siły i po minucie mogliśmy spokojnie zaglądnąć do środka.
Ja tymczasem wyciągnąłem z kamizelki swoje dwudziesto centymetrowe szczypce chirurgiczne kupione z myślą o dużych drapieżnikach. Po malutku zacząłem odhaczać ją, jednak nie szło to łatwo. Na szczęście przypomniałem sobie o rozwieraczu paszcz, który kupiłem z myślą o szczupakach.Widać było, że cierpi przy tym niemiłosiernie, lecz nic na to nie mogłem poradzić. Podczas gdy ją wyhaczałem, mały moczykij utrzymywał wydrę w miejscu, co na pewno nie było łatwym zajęciem, gdyż mała rozbójniczka co chwile próbowała się wydostać z jego objęć. Po odhaczeniu wydry, wyciągnąłem z pleceka środek odkażający- "Mosella first aid", stosowany w wędkarstwie wyczynowym przez karpiarzy, który nabyłem w zeszłym roku podczas mojej ostatniej wizyty w Słupsku. No cóż, skoro na ryby działa, to na wydry powinno też zadziałać. Pomyślałem i zacząłem polewać jej pysk zielonkawą mazią. Uwolnioną, choć w nie najlepszej kondycji wydrę wypuściliśmy na wolność. Chwiejnym krokiem odeszła od nas, co chwilę obcierając mordkę, poleciała w krzaki.
- Ta to se jus nie da złowić - uśmiechnął się mój mały pomocnik.
- I ja tak myśle.
- No to nic juz tutaj po mnie. Ide na swoje stanowisko popróbowac scęscia.
- Zmykaj - odparłem.
I znowu zostałem sam. Gdy zabierałem się za porządkowanie stanowiska spostrzegłem, a raczej nie spostrzegłem spławika w wodzie. Machinalnie zaciąłem i od razu wiedziałem, że nie mam do czynienia z jakimś małym karaskiem. Adrenalina rosła z każdą chwilą jednak osiągnęła punkt krytyczny, gdy hamulec zaczął terkać.
- No to koniec. Jeszcze metr i będzie w zatopionych krzakach. - Tak myślałem. Przytrzymałem ręką rolkę kołowrotka. Żyłka wytrzymała. Ryba się zatrzymała. Ryba cały czas murowała do dna i uderzała o nie głową. Walczyła tak mocno, że w pewnym momencie zwątpiłem w jej wyholowanie. Jednak po dwudziestu minutach holu zaczęła tracić siły. Teraz rozpoczął się najprzyjemniejszy moment holu - pompowanie. Po chwili moim oczom ukazał się ogromny leszcz. No to goście nie będą mieli karasi, lecz leszcza w zalewie - uśmiechnąłem się w duszy. Zacięty był bardzo głęboko, więc nie mogłem sobie odmówić tej przyjemności, jaką jest podebranie swojej zdobyczy ręką. Szaroniebieskie płetwy potrafiły zauroczyć, nie mówiąc już o tym złotym odcieniu jego łusek. Miał 70 cm i 3,5 kg wagi. Po odhaczeniu wpuściłem go do siatki i dokańczałem sprzątanie mojego małego obozu. Do wiadra dodałem dwie paczki zanęty leszczowe i ostatnią paczkę białych robaczków. Ponownie rozpocząłem łowienie. Na haczyk powędrowała kompostówka i dwia białe. Spławik zarzuciłem trochę dalej, bliżej zatopionych krzaków w nadziei na kolejną łopatę. Po piętnastu minutach mój wagglerek podniósł się i zaczął odjeżdżać w bok. Lekkie zacięcie, po czym poczułem ten przyjemny ciężar na kiju. Chwila walki, kilka lekkich odjazdów i półtorakilogramowy leszcz znalazł się w podbieraku. Po zmierzeniu i ważeniu wpuściłem go do siatki.
Nagle z oddali usłyszałem głos chłopca, który...
cd Ruki:
Ruki Pogawędkowy twardziel
Dołšczył: Nov 04, 2002 Posty: 1045
Kraj: Polska Miejscowoć: Kraków
Wysłany: Czw Gru 09, 2004 9:48 pm Temat postu:
...
- Pomógłby mi pan odczepić rybkę? - Mówiąc to chłopiec pokazuje mi okonka.
- Nie ma problemu chłopcze. - Biorę okonka do ręki i delikatnie wyhaczam.
- Niech go pan do wody wrzuci, za maluteńki jest, niech se podrośnie.
Faktycznie, rybka nie miała więcej niż 15 cm, więc pożytku z niej nie miałby żadnego. Wpuszczam ją delikatnie do wody i momentalnie odpływa.
-To ja sobie jeszcze połowię - Mówiąc to chłopiec znika w krzakach.
...
Siadam na krzesełku i patrzę na miejscówkę. Na wodzie widać odbicia okolicznych drzew i chmurki przesuwające się po niebie. Zarzucam po cichu wędkę, ale nie liczę na żadną rybę. Tyle hałasu zrobiłem, że pewnie leszcze ukryły się po drugiej stronie jeziora...
A jednak zostały. Wystarczyło dorzucić zanęty i po chwili się pojawiły. Świadczy o tym 49 cm leszcz w siatce, a i chyba zapowiada się kolejny, bo spławiczek zaczął się poruszać. Raz pod wodę, raz się wykłada, chwilę pod wodą, potem normalnie, ale trochę porusza się w bok. Toż to przecież branie lina, a nie leszcza. Maksymalnie się skupiam, żeby nie spartaczyć brania. Jest! Spławik poszedł gwałtownie pod wodę. Zacinam i czuję ten miły, pulsujący ciężar na kiju. Cwana bestia, udaje, że jej nie ma, ale ja się nie dam nabrać. Próbuję zwijać żyłkę, ale w tym momencie słyszę hamulec. O tyle dobrze, że ryba nie płynie w zaczepy, tylko na otwartą wodę. Przykręcam hamulec i to coś staje. Znowu powoli zwijam żyłkę. Jest już z 20 metrów ode mnie i znowu odjazd. Kij gnie się niemiłosiernie, żeby tylko nie pękł. Spokój, znowu zwijam, ale łatwiej idzie niż poprzednio.
...
- To musi być piękny lin - mówię do siebie.
Ryba jest już przy brzegu. Tak jak sądziłem piękny, medalowy lin. Chwytam do ręki szmatkę i podbieram go. Podziwiam jego piękne, zielonkawe ubarwienie. Biorę szczypczki i delikatnie go odhaczam. Miarka wskazuje 51 cm. Z ważeniem muszę zaczekać do powrotu do domu. Wpuszczam go do siatki. Zanęcam jeszcze jedną kulą i mam nadzieję na karasie.
...
Ojjj chyba się będę zbierał, od 40 minut nic się nie dzieje. Jeżeli w ciągu 15 minut nic nie zatopi spławika zbieram się.
...
Spławik delikatnie się przytopił i zaczął odjeżdżać w bok. Zacinam i siedzi. Szybki hol i podbieram karasia. A jednak są. Wyhaczam i do siatki. Zarzucam, czekam z minutę i znowu przytopienie i odjaździk. Kolejny karasek na brzegu. Jeszcze trzy i kolacja dla gości będzie. I sytuacja się powtarza. Zarzucenie, branie, hol, podebranie do siatki i rzut. I tak dalej, aż trach. Branie tak gwałtowne, że prawie wyrywa mi wędkę z rąk. Ryba sama się zacieła, ale stoi jak wryta w miejscu. Co jest kurdeczka? Ruszyć jej wogólę nie mogę. Czekam, może się ruszy.
...
Po chwili ruszyła się. Płynie w stronę zatopionych krzaków, ale tuż koło nich robi zwrot i płynie w stronę brzegu. Zwijam żyłkę jak najszybciej się da. Ryba znowu staje. Staram się ją podciągnąć jeszcze kawałek do brzegu. Chcę ją tylko zobaczyć, tyle mi wystarczy. Zaczynam zwijać żyłkę, idzie strasznie wolno, ale idzie. Pięć metrów od brzegu widzę amura. Ale numer! Amur na białe robaczki! Podbieram go delikatnie. Nie jest wielki, ale na tym sprzęcie walczył zaciekle. Miarka wskazuje 68,5 cm. A co mi tam, dam go chłopcowi. Mi się nie przyda, a on będzie miał przynajmniej obiad. Uderzam amura rączką od noża w kark i zaczynam się przedzierać przez krzaki w stronę chłopca.
- Chłopcze, mam prezent dla ciebie i mamy - mówiąc to daję mu amura.
- To naprawdę dla mnie?
- Oczywiście, należy Ci się - z uśmiechem podaję rybę.
- To dziękuje bardzo Panu!
Oczy jego biegały to na rybę, to na mnię. Nigdy nie zapomnę jego radosnego błysku w oczach, jak dotknął przewalajace się cielsko ryby w jego delikatnych jeszcze dłoniach. Chłopiec szukał sposobu aby dźwignąć zdobycz. Wyraźnie brakowało mu trzeciej ręki.
- Poczekaj. Mam reklamówkę gdzieś w torbie - dodałem widząc jego bezradność.
Wracam z torbą i widzę, jak chłopak głaszcze łuskę ryby, która leży na trawie i świeci srebrem w promieniach słońca.
Ryba zapakowana, teraz już nie ma problemu z zabraniem jej i wędki.
- To ja uciekam do domu, pochwalić się mamie!
- Dobrze! Zmykaj i pozdrów mamę!
Jeszcze się odwrócił, spojżał na mnie, jakby się zdarzył jakiś cud. Nic nie odpowiedział. Szybkim krokiem oddalał się jakby chciał uciec z miejsca, z którego ktoś zawoła - " ej! Mały! Oddawaj rybę!"
Wróciłem na stanowisko i postanowiłem spakować sprzęt.
- Na dziś wystarczy. - Powiedziałem do siebie.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
Za treści głoszone na forum dyskusyjnym odpowiedzialność ponoszą ich autorzy.
Korzystając z forum akceptujesz ten REGULAMIN System pomocy - FAQ
Wszystkie teksty i zdjęcia opublikowane w portalu są utworami w rozumieniu prawa autorskiego i podlegają ochronie prawnej. Kopiowanie, powielanie, "crosslinking" i jakiekolwiek inne formy wykorzystywania cudzej własności intelektualnej i twórczej bez zgody właścicieli praw autorskich są zabronione prawem.
Wszelkie znaki towarowe są własnością ich prawowitych właścicieli, zaś ich użycie dozwolone jest wyłącznie po uzyskaniu zgody.