Czy wiesz, że...
KARAŚ:
- Rekord Polski - 4,05 kg
- Złoty medal - od 1,50 kg
- Srebrny medal - od 1,20 kg
- Brązowy medal - od 1,00 kg

Konto/logowanie
Members List ZAREJESTROWANI
 Ostatni Tobiasz
 Dzisiaj 0
 Wczoraj 0
 Wszyscy 4520

 UŻYTKOWNICY
 Goscie 328
 Zalogowani 0
 Wszyscy 328

Jesteœ anonimowym użytkownikiem. Możesz się zarejestrować za darmo klikajšc tutaj

Jesteœ stałym użytkownikiem Pogawędek Wędkarskich - kliknij tutaj
aby zalogować się!

Na forum napisali
krzysztofCz: [quote:f2a4672e65="jjj an"]W tym wątku będę podawał wpłacone kwoty ...(18245) Mar 27, @ 16:07:40

lecek: Wielkanoc w Ustroniu. Zapowiedziałem małżonce, że święto, świętem ...(59106) Mar 26, @ 15:02:24

lecek: Pooszło. k ...(18245) Mar 26, @ 14:43:29

krzysztofCz: Za Lucka i Bedmara... poszło k ...(18245) Mar 26, @ 14:00:16

artur: Poszło ...(18245) Mar 26, @ 10:30:05

krzysztofCz: Poszło k ...(18245) Mar 26, @ 07:09:09

jjjan: Nikt się nie kwapi więc jeżeli ktoś chce wpłacić,, to proszę blik ...(18245) Mar 25, @ 20:19:56

mario_z: Dzisiaj spotkanie jajeczkowe nad wodą, oczywiście bez wędki bym n ...(59106) Mar 24, @ 20:50:03

Krzysztof46: nic nie trzeba ,zbierajcie na nastepny rok i tyle w temacie ...(18245) Mar 24, @ 17:30:00

krzysztofCz: To komu mamy wpłacać ;question Ktoś zapłacił, to trzeba Mu się ...(18245) Mar 24, @ 17:27:29


Artykuły komentowali
Krzysztof46 w ''Znowu Ta Szwecja'': Szkoda panowie ze sié nie oglaszacie .Chétnie dokoptowalbym do fajnej ekipy ...
Karpiarz w ''Usuwanie usterek w wagglerach i sliderach Dino.'': Ot fachura jestes Jotes. Pozdrawiam i dzieki za cenne wskazowki.
grubyzwierz w ''Znowu Ta Szwecja'': hmhmh... Mówisz Jacek, że Szwecja.. ? Kto wie, kto wie... :)
krzysztofCz w ''Znowu Ta Szwecja'': Janku czekamy na nową relację :-)
old_rysiu w ''Znowu Ta Szwecja'': A my pozdrawiamy z Polen :-)
jjjan w ''Znowu Ta Szwecja'': Jeszcze nie do końca.
Ekipa pozdrawia że Sweden.🙂

Zenon w ''Znowu Ta Szwecja'': Dlaczego "znowu" czyżby się znudziła?

Miło widzieć znajome pyszcz...

jjjan w ''Znowu Ta Szwecja'': Gdyby popłynąć w czwartek w dzień, to do Karlskrony, bilet dla czterech plus...
dzas w ''Znowu Ta Szwecja'': koszta zależą od tego ile pijesz... :) bez tego w 2,5 tysia za dwa tygodnie ...
the_animal w ''Znowu Ta Szwecja'': Świetna wyprawa - ekipa wiadomo - chętnie dowiedział bym się jakie koszta są...

Rozmaitości
» Pomocnik
» Regulamin PW
» Przeszukiwanie zasobów
» Przeszukiwanie forum
» Łowca Okazów 2010
» Grand Prix Czatu
» Prognoza pogody
» Ośrodki i stanice wędkarskie
» Rejestracja łódki
» Interaktywne krzyżówki

Recenzje
· JAXON ZX MACHINE 400
· MacTronic NICHIA HLS-1NL2L
· TUBERTINI GORILLA UC4 FLUOROCARBON
· Daiwa Exceler Style F
· Namiot Fjord Nansen
· Mikado NSC Feeder
· Wędzisko Mikado NSC 360 Feeder Nanostructure
· Mistrall Bavaria 2,7
· żyłka DUAL BAND
· Mikado T-Rex Bolognese 600

Filmoteka
Sum 200cm

Dodał: avallone78
Dodany: 14th Feb 2011
Odsłon: 2101
Ocena: 0.00 Ocen: 0

X targi Na Ryby ZAJAWKA

Dodał: jarecki74
Dodany: 19th Mar 2010
Odsłon: 1964
Ocena: 1.00 Ocen: 1

Boleń Wojtka

Dodał: wojto-ryba
Dodany: 23rd Dec 2009
Odsłon: 1985
Ocena: 5.00 Ocen: 1

Żerowanie karpi 5/5

Dodał: Marek_b
Dodany: 23rd Mar 2009
Odsłon: 2225
Ocena: 5.00 Ocen: 4

Żerowanie karpi 4/5

Dodał: Marek_b
Dodany: 23rd Mar 2009
Odsłon: 2055
Ocena: 5.00 Ocen: 2

Żerowanie karpi 3/5

Dodał: Marek_b
Dodany: 23rd Mar 2009
Odsłon: 2112
Ocena: 4.00 Ocen: 1

Żerowanie karpi 2/5

Dodał: Marek_b
Dodany: 23rd Mar 2009
Odsłon: 2024
Ocena: 5.00 Ocen: 1

Żerowanie karpi 1/5

Dodał: Marek_b
Dodany: 23rd Mar 2009
Odsłon: 2063
Ocena: 2.00 Ocen: 1

Sum Odrzański

Dodał: jarokowal
Dodany: 23rd Mar 2009
Odsłon: 2426
Ocena: 5.00 Ocen: 3

Hol suma

Dodał: Marek_b
Dodany: 22nd Mar 2009
Odsłon: 2246
Ocena: 5.00 Ocen: 3


Forum Dyskusyjne Pogawędek Wędkarskich

Pogawędki Wędkarskie :: Zobacz temat - Sitcom 9B
Pogawędki Wędkarskie Strona Główna -> Sitcom
Sitcom 9B
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwoœci zmiany postów lub pisania odpowiedzi
Lista tematów forum
Poprzedni temat :: Następny temat  
Autor Wiadomoœć
RonWeasley
Pogawędkowy twardziel
Pogawędkowy twardziel


Dołšczył: Oct 19, 2002
Posty: 277

Kraj: Polska
Miejscowoœć: Ostrowiec Św.
PostWysłany: Czw Kwi 08, 2004 8:21 pm    Temat postu: Sitcom 9B Odpowiedz z cytatem

Tutaj mają być wpisy sitcomu 9B, który jest pisany oczami Włodka.
_________________
Gorące pozdrowienia z coraz zimniejszego Ostrowca Świętokrzyskiego przesyła RonWeasley
old_rysiu
Pogawędkowy twardziel
Pogawędkowy twardziel


Dołšczył: Jul 31, 2002
Posty: 8461

Kraj: Polska
Miejscowoœć: Wądół
PostWysłany: Piš Kwi 16, 2004 6:17 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Nareszcie weekend. Niby dwa dni wolnego, a jednak tym razem, nie mam żadnych planów. Może tak dla odmiany na rybki pojadę gdzieś blisko i po południu. Może właśnie teraz jest czas na porządne odespanie zaległości z całego tygodnia. Tak też chyba zrobie. Żona umówiła się z sasiadką na działkę ogrodniczą. Będą sadziły tuje i jakieś tam krzaki. Po cholere nam ta działka, chyba tylko po to, aby mić swoje czerwone robaki. Nawet z nimi mam kłopoty. Tutaj nie damy kompostnika - brzydko będzie wyglądało, tam też nie, bo tam musi być szpaler drzewek, obok altanki będzie śmierdzieć... W sumie zostałem bez kompostnika i na działkę już nie mam po co chodzić.
Musiałem też zmienic swoją metodę wędkowania. Skoro nie mam swoich robaczków, wszystko trzeba kupić. Żona łyknęła te argumenty i zmusiłem Ją do kupna tyczki. Jak chcesz wyjaśnić, że to będzie najtańsza opcja, to wyjaśnisz. Dla żony ważniejszy był ogród. Kupiłem tykę 9,50 Colmic.
Teraz mam wygodę. Nie muszę targać tyle sprzęty. Tyka, podpórka na rolkach, drabinki z zestawami, komplet gum amortyzacyjnych, malutkie haki, pudełko ochotki dużej, malutkiego Jokersa do zanęty, zanęta, Skrzynka do siedzenia, gdzie mieści się w środku wszystko, włącznie z pojemnikiem na zanętę. Sprzęt ten ma jeszcze jedną zaletę. Nie ważne gdzie się jedzie, na małą wodę czy dużą, zawsze przygotowuje się te same artykuły. Na łowisku wystarczy tylko zmieniać zestawy.
Pogodzony z losem, odbieram swoją żonę z działki. Jedziemy do domu. Coś zatelepało się w mojej kieszonce. To ten nowy komórkowiec. Niech go jasny piorun. Za cicho dzwoni ale za mocno trzęsie się. Kto to takie wibracje wymyślił? Dlaczego dałem się nabrać na takie bajery?
Odbieram i słyszę głoś, który zawsze dodaje mi życia. To Andrzej.
- Na ryby? No skoro na Bug - to jadę. Mówisz okolice Gródka? Leszcze? O której? Myślałem, że jutro się wyśpie. Oczywiście, że jadę.
Żona spogląda na mnie z boku. Już wie, że to Andrzej dzwonił, a skoro Andrzej, to na dłużej mnię nie będzie. Już widzę jak zaciska zęby. Słowo się rzekło, Ona działeczka, ja rybki.
- O której wychodzisz? - Zapytała z ironicznym spojżeniem.
- 3:30 u Andrzeja.
- Więc znowu się nie wyśpisz?
- Prześpię się w samochodzie.
- To gdzie Wy się wybieracie?
- Gródek, rzeka Bug.
- Czy wyście zwariowali? Bliżej nie macie gdzie łowić?
No i zaczęło się tłumaczenie.
- Popatrz, to tak jak sklepy z ciuchami. W każdym są. Nawet koło nas. Czy musimy zatem jeździć po wszystkich w całej okolicy?

W domu zbieram już cały sprzęt w jedno miejsce, żeby niczego nie zapomnieć. Czas do wyrka. Nastawiam budzik i zmęczony zasypiam jak nigdy.
Ktoś trąca mnię w samym środku nocy?
- Co jest? Co się dzieje?- Pytam zaspany i ledwo na oczy widzę.
- Umówiłeś się z Andrzejem? – Niby pyta a niby mi przypomina żona.
- Która to jest godzina?
- Już 2:45 !
- Co? Tak późno? Nie zdążę się wybrać.

Wyskakuję jak z procy wprost do łazienki. Słyszę jak żona krząta się w kuchni. Czyżby szykowała mi wałówkę? Coś mi tutaj nie gra. To jakiś wybieg. Zawsze jak Ona jest taka miła, to czegoś chce. Ciekawe co znowu wymyśliła.
Wychodzę z łazienki i czekam, kiedy to Coś spadnie na mnię.
Na stole już jajecznica z cebulką, pokrojona bułeczka posmarowana masełkiem i dymiąca parą herbata. Obok zapakowana wałówka i termos. Uuuu jakaś grubsza sprawa.
Siadam jednak szybko do śniadania.
- O której przyjedziecie? – Pyta zaczepnie.
- Skąd mogę wiedzieć. To zależy czy ryby będę brały.
- Do wieczora chyba zdążycie?
- O co chodzi? – Spoglądam na żonę.
- We wtorek przyjedzie do nas mama. Myślałam, że jak dużo ryb złowicie, zrobię jej ryby w zalewie. Wiesz jak ona je lubi.
- Chyba zwariowałaś. Jedziemy samochodem Andrzeja, wiesz jak on nie cierpi ryb w samochodzie. Wszystko potem śmierdzi. Nawet podbieraka zabrać nie można co dopiero siatkę na ryby.
- Dam Ci taki wielki worek foliowy. Zapakujesz siatkę do worka, Andrzej nawet nie poczuje, że masz ryby.
- Jak Ty sobie to wyobrażasz? Będę wkładał ryby do siatki i Andrzej nawet nie będzie tego widział?
- Oj, raz usiądziesz trochę dalej od niego, siatkę ładnie założysz za krzaczek. Dla chcącego nic trudnego.
- No jeśli myślisz, że będę uprawiał partyzantkę i to na rybach, to się przeliczyłaś.

Z nosem na kwintę, poszła położyć się spać. Już 3:15, najwyższy czas ruszać w drogę.
Na parkingu mój granatowy fiat jest teraz w czarnym kolorze. Znowu lampa nie świeci. Czyżby Urząd Miejski bankrutował?
Na szczęście nie muszę trafiać do dziurki w zamku. Jedno co mi się podoba, to te piloty. Pakuję manatki i w drogę. Miasto śpi i można pojechać całym gazem. Będę jakieś 5 min przed czasem. Zawsze mam takiego pecha, że nie mogę być prędzej. Wyjeżdżam na główną drogę i co za cholera? Policja zatrzymuje mnię. Na szczęście rutynowa kontrola dokumentów. Idzie to sprawnie, bo władza zauważa kije na tylnym siedzeniu i mój kapelusz wędkarski na siedzeniu.
Chyba też był wędkarzem, bo zaraz dodał :
- Połamania kijów.
- O dziękuję – i z uśmiechem naciskam na gaz.

Czy im spać się nie chce? Jest już 3:27. Tylko gaz do dechy może mnię uratować.
Już widzę Eskorta Andrzeja. Bagażnik już otwarty i macha do mnię. Godzina 3:30. Znowu na ostatni moment.
Przeładunek i w drogę. Po drodze trochę gadamy o rybach, o naszym planie taktycznym. Ustalamy, że będziemy łowić osobno. Trzeba rozpoznać teren. Zobaczyć co się gdzie dzieje.
Na miejscu jesteśmy o świcie. Zanim się rozpakowaliśmy zrobiło się jasno. Andrzej od razu usłyszał spław jakiegoś rybnego potwora. Coś mi się widzi, że to raczej ptaszysko walnęło w wodę.
Za trzy godziny wychodzimy na wał. Wtedy zadecydujemy jak długo, na co i jak będziemy łowić dalej. Idę szukać stanowiska powyżej Andrzeja. Och jak tutaj ładnie. Od razu zauważam malutki cypel. Jak znalazł na jedno stanowisko. Zaraz za cyplem ostry nurt. Coś tam pogoniło. Tym razem to nie ptak. Z prawej za cyplem woda wdziera się w dołek. Strasznie tam dużo wirów. Z lewej przed cyplem, szeroką płanią płynie rzeka w moim kierunku. Tak spokojna jak woda w jeziorze. Gładziutkie lustro świadczy o tym, że tam mogą stać leszcze.
Mały porządek na stanowisku. Gdzies tutaj miałem w torbie worek na smieci. Teraz się przyda. Otwieram torbę i co widzę?

Ciąg dalszy sitcomu 9A pisze Docio
Esox
Pogawędkowy twardziel
Pogawędkowy twardziel


Dołšczył: Jul 31, 2002
Posty: 4285

Kraj: Polska
Miejscowoœć: Warszawa
PostWysłany: Sob Kwi 17, 2004 10:18 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

W worku karteczka, a na niej namalowane czerwoną kredką serduszka i tekst: "Kochanie - powodzenia na rybkach - pamiętaj o swojej kochanej rodzince, która lubi zjeść rybkę!"...
- No ładnie - myślę sobie - jak to Jędruś zobaczy, to do końca swego żywota będzie mnie wyzywał od pantoflarzy...
Cóż jednak robić - nie mogę teściowej odejmować ryb od ust. Teściowa głodna to teściowa zła. A zła teściowa to zła żona. A zła żona i teściowa to już grubsza sprawa wymagająca zazwyczaj zaprzestania działań zaczepno-obronnych i zmuszająca do wycofania się na z góry upatrzone pozycje. Nie pozostaje mi dzisiaj nic innego jak porzucić eksperymenty z nowym łowiskiem i udać się w swoje tajne miejsce, o którym nawet Jędrek nie ma pojęcia.

Chwytam cały majdan i niczym żołnierz piechoty morskiej brnę najpierw przez wysokie trawy, wreszcie przez cholerny gąszcz krzaków, broniący mojego tajnego miejsca przed intruzami. Mało kto potrafi pokonać tę przeszkodę - zazwyczaj wędkarze omijają to miejsce szerokim łukiem idąc wałem. Pokonuję plątaninę gałęzi, gliniaste kałuże i nagle spostrzegam świeże ślady czyichś butów.
- Jasna dupa - klnę w myślach - czyżby ktoś odkrył moją samotnię? No niech tylko okaże się, że tak - to gość mocno pożałuje...
Z takim wrednym - bądź, co bądź - postanowieniem wyłaniam się wreszcie z krzaków i poprzez wysokie trawy spoglądam na moją rybodajną zatoczkę.

Mimo oślepiającego, świecącego prosto w twarz słońca, z oburzeniem dostrzegam sylwetkę człowieka na pieńkowej ławeczce. Mojej ławeczce! Już mam podejść do intruza i w kilku krzepkich słowach rozmówić się na temat podsiadania miejsca, kiedy widzę, że ten wyjmuje z torby aparat fotograficzny. Nadal nie widzę kto zacz - ale sylwetka faceta wydaje mi się skądś znajoma. Gość zaczyna namiętnie fotografować zatoczkę. No jeszcze tego trzeba, żeby to był jakiś dziennikarz albo wędkarz - internauta. Raz, dwa - i będzie po moim łowisku...

Gość cyka fotki jak najęty - z lewej, z prawej, a to opiera łokcie na kolanach - to znowu kładzie się niemal na ziemi i cyka z poziomu wody. Szaleniec jakiś... Nie zauważa nawet pięknego, leszczowego spławu niemal u swych nóg. Wreszcie porzuca go natchnienie i zaczyna grzebać w torbach z manelami. Wykorzystując okazję podchodzę bliżej. Słońce już nie świeci w oczy - widzę wyraźnie, że ten nawiedzony intruz-fotografik to Jędrek. Co też go tu do cholery przywiodło? Nigdy nie właził w żadne krzaki, a co dopiero w taką dżunglę jak ta...

Widzę teraz wyraźnie jak Jędrek rozstawia z namaszczeniem podpórki, spoglądając na zatoczkę z miną Kolumba, przybijającego do wybrzeży Ameryki. Wlewa wodę do zanęty - bo jak mawia - zanęta musi się najpierw napić. Wreszcie sięga do pokrowca z wędkami. W tym momencie nie wytrzymuję. Wstępuje we mnie jakiś diabełek. Podnoszę solidny kamyk i celuję prosto w brezentową torbę z zanęta. Głuche "pac" powoduje, że Jędrek zrywa się na równe nogi, chwyta swój wędkarski nóż i zamierając w bezruchu w swym wojskowym przebraniu bacznie obserwuje okolicę, niczym Rambo.

Już mam sięgnąć po kolejny kamyk, kiedy widzę, że trawa za plecami Jędrka porusza się, a z niej wyłania się jakaś dziwna postać...

Jędrkową opowieść w sitcomie 9a snuć będzie Woytas! lol
adalin
Pogawędkowy twardziel
Pogawędkowy twardziel


Dołšczył: Aug 12, 2002
Posty: 1768

Kraj: Polska
PostWysłany: Piš Kwi 23, 2004 6:27 am    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

...Jasny gwint – powiedziałem półgłosem sam do siebie, patrząc na wyłaniającą się postać. - Przecież to.. Krwawy Kokosz - ten sam, którego wnuk załatwił Śpiącą Królewnę, ukradł gęsie pióro Koszałkowi–Opałkowi i stworzył Filipa Golarza...

* * *

Przykucnąłem za krzaczkiem. W mojej głowie tabuny rozwrzeszczanych myśli i wspomnień tańczyły hula-gula na zwojach mózgowych. Przed oczami przemykały mi obrazy przeszłości: sielskie dni z Królewną Śnieżką, gdy razem z moimi sześcioma braćmi obywaliśmy się bez internetu; pierwsza wędrówka we własnej podświadomości po zjedzeniu garści gumi-jagód na wagarach; hulaszcza młodość i ojczyźniany obowiązek, spełniony podczas III Wielkiej Wojny z Jaszczurkami...

A potem przyszedł dzień, który raz na zawsze odmienił moje życie. Dzień, o którym milczą podręczniki, a o którym pamięć przechowywana jest w najtajniejszych dokumentach złożonych w Tajnej Bazie Krasnoludków, gdzieś w zawalonej głazami pieczarze koło Zyndranowej...

28 kwietnia roku pańskiego 1992 niespodziewany atak zmutowanych klonów gipsowych krasnoludków zza Odry, które zionąc palącym je wewnętrznym ogniem, dobywającym się z trzewi za sprawą dwudziestoprocentowej, kukurydzianej wódki, zaskoczył nasze skromne, przygraniczne straże. Na czele armii klonów stał Krwawy Kokosz, wierny poddany Grygola - wyrodnego praprawnuka naszego umiłowanego Króla Władysława Łokietka, także skrzata, czemu do dziś ludzie wiary nie dają. Grygol dwieście lat wcześniej ożenił się był z niejaką Turin – córką właściciela karczmy, Starego Hansa, który w konarach nadreńskiego dębu prowadził swój obrzydliwy wyszynk. Stało się to zaraz po tym, jak nasz poczciwy król Poprykiwacz II spłoszył Grygolowi potężną ukleję, na którą ten polował z ościeniem przez dwa lata, mieszkając i przymierając nierzadko głodem na kapelonowym liściu. Poprzysiągł wówczas Grygol zemstę: „Nie będzie mi ryb po chamsku płoszył nikt. Albowiem, kto płoszy mi ryby, będzie zakuty w dyby. Tak mi dopomóż Wielki Swarogu.”

Lata płynęły... O wyrodnym Grygolu, który oprócz miłości do złotych talarów przejawiał alchemiczne i medyczne zainteresowania, powoli zapomniano. Nawet nasza duchowa mateczka Konopnicka wymazała z pamięci wspomnienie zdrajcy, w czym skutecznie pomagał jej popijany absynt i zamiłowanie do opium. Gdzieś, czasem szeptano w cieniu mniszka, że Rasputin to wytwór genetycznych fantazji Grygola; podobno nawet niejedna koronowana głowa, która rozdawała karty na stole monarszej Europy, nie do końca była „ludzka”. Jednakowoż nie dawano wiary tym pogłoskom, radośnie wiodąc życie krasnoludczej bohemy...

W roku 1939 jeden taki kurdupel z czarnym wąsikiem wstrząsnął fundamentem świata: na początku połamał tylko szlabany, a na końcu puścił z dymem kilkanaście tysięcy ton ludzkiego mięsa. W dziele tym pomagał mu drugi kurdupel z nieco większym wąsem. Ten z kolei jako najwyższą moralną wartość wpoił poddanym denuncjację rodziców. Obaj byli siebie warci, a echa ich wyczynów spłynęły mrokiem niepokoju na krasnoludkową starszyznę.

Rada Na Rzecz Ochrony Krasnali postanowiła interweniować – stworzono specjalną komórkę, której zadaniem było zbadanie kodów genetycznych obu wstrząsaczy. Do specjalnej misji skierowano najlepszych z najlepszych – specjalną jednostkę skrzacich komandosów z Nadnoteckiej Puszczy, od dzieciństwa szkolonych do zadań, którym zwykłe krasnale podołać by nie zdołały. Misja powiodła się nadzwyczajnie. Na podstawie zebranego z poduszek łupieżu odkryto faktyczne pochodzenie obu kurdupli – były to grygolowe mutanty, stworzone z: krasnoludków, bastardów księcia Draculi i osła Sancho Pansy. Zadrżał krasnali lud – a więc Grygol działał! Pomimo swoich 150 lat nadal podstępnie realizował plan wzięcia do niewoli poddanych nieżyjącego już Poprykiwacza II. I robił to za pomocą ludzi!!! A tego skrzacia etyka, podpisana przez wielkich krasnoludczego świata w roku 1254, nie dopuszczała...

Po wielu latach zachodu udało się na tyle zneutralizować działania Grygola, że ten, kiedy ukryty wśród przemycanych cegieł Muru Berlińskiego przedostał się do Brazylii, by umrzeć przytulony do źdźbła trawy rosnącej na stadionie Maracana, mógł przekazać swoje sekrety tylko jednemu, zaufanemu krasnoludkowi – Krwawemu Kokoszowi. Kokosz zasłynął tym, że już pacholęciem będąc z lubością nakłuwał kolcem dzikiej róży kropki biedronkom. Czyny tego okrutnika trwogą przejmowały współczesny, skrzaci świat. Jego organizowane corocznie zawody w strzelaniu pchełkami do tarczy, czy też łamanie na czas karków polnych koników okryły hańbą krasnoludczy ród, czego najbardziej spektakularnym przykładem był rozwód Calineczki z Elfem, bliskim krewnym prawnuka Poprykiwacza Młodszego.

W aureoli takiej to chwały wtargnął Krwawy Kokosz wraz zastępami zmutowanych, gipsowych krasnali na rubieże naszej Lachocji. Byłem wtedy dowódcą jednej ze stanic, ukrytej w wiewiórczej dziupli. Swoją drogą sporo nerwów nas ten najem lokalu kosztował – worek laskowych orzechów rocznie. Niby nie tak drogo, ale nazbieraj to! Wracając do wspomnień... Siedziałem na brzegiem Odry, na grubo ciosanym kamieniu wypatrując jakiegoś kiełbia na kolację dla całej drużyny, gdy nagle na mych ustach zacisnęły się ręce, a gipsowy pył oprószył mój zielonkawy kubraczek. Zanim na dobre się zorientowałem, niesiono mnie związanego jak wołu na patyku. A potem były przesłuchania... i ten ohydny oddech Krwawego Kokosza, którym owiewał mnie podczas przypalania sztormową zapałką. Nie wydałem braci, nie powiedziałem nic. Omiatałem tylko oprawców nienawistnym spojrzeniem. W końcu wyczerpała się cierpliwość katów... Wsadzono mi w usta lejek i wlano Colo-Poktę – formuła odwrotnej syntezy jeszcze raz potwierdziła słuszność, że gazowany karmel czyni cuda. Mój zielonkawy kubraczek pękł, ciało napuchło, po czym spłaszczyło się, ogarnęły mną dreszcze; zapadłem w nicość...

Obudziłem się na leśnym igliwiu. W mój zadek boleśnie wbijała się szyszka, a smród rozgniecionego piętą muchomora orzeźwiał moje przebudzenie. Spojrzałem na palce u nóg. Jaki one wielkie! Na małym paluszku u nogi dyndał rozerwany, zielonkawy kubraczek! Mój kubraczek... Przymglonym wzrokiem przebiegłem po swym podbrzuszu, rękach... Podniosłem się... Boże, jaki ja jestem duży... Ja... Ja... Ja przecież jestem człowiekiem...

Dwa dni błąkałem się nagi po okolicznych lasach. Z pozostawionych przy brzegu śródleśnego jeziorka spodni, których właściciel zażywał właśnie radosnej kąpieli, ukradłem dowód osobisty. Zaraz, zaraz... Nawet podobne zdjęcie... Jak ja się nazywam? Włodek? Włodek Morziński. Ładnie nawet, niech będzie...

A potem poszło już tak bardziej po „ludzku”. Ożeniłem się, a w posagu dostałem teściową - fanatyczkę i smakosza krąpi w octowej zalewie. Zaprzyjaźniłem się też z Jędrusiem – chłopakiem i do bitki, i do wypitki. Radośnie nawet płynęło mi to ludzkie życie. Ze śmiałością zastępowałem zaskrońcom drogę. Byłem Panem! Do czasu jednak... Przypomniało się Lachocjanom o mnie. Pewnego dnia, gdy goliłem się przed pójściem do pracy, z muszli klozetowej wychynął mały batyskaf, a z niego wyszedł mój stary znajomy skrzat – Zigi – taka łachudra za młodu, która jednak w obliczu niebezpieczeństwa, które okryło Lachocję, porzuciła gnuśny żywot handlarza papierkami po „Krówkach” i zaczęła działać w tajnych służbach.

Zigi zerknął na mnie i rzekł:

- Kokosz działa. Uważaj! Podaje się za producenta haczyków lub kontrolera ich jakości! Niezorientowanym wędkarzom pozostawia na odchodnym „swoje” haczyki, których ostrze nasączone jest jadem szyszkowym. Kto ukłuje się takim haczykiem, zmienia się po kilkunastu minutach w Kubusia Puchatka, który zamiast miodu żywi się kozimi bobkami.

Zigi wskoczył jeszcze na rant umywalki, wycisnął trochę pasty do zębów na palec i dodał:
- Mam zaraz randkę, wiesz, muszę zęby umyć. Strzeliłem po drodze piwko z Makalinem, kumplem Kałka. Nie chcę, żeby mnie było czuć...

* * *

Czając się za krzaczkiem miałem w pamięci ten wywód. Patrzyłem z niepokojem na Jędrusia, który chciwym wzrokiem przyjmował od Krwawego Kokosza jakiś przedmiot... Czyżby haczyki? Co robić? Przecież nie powiem mu, że jestem krasnoludkiem, a raczej, że nim byłem. Wiem! Będę udawał, że trafiłem Jędrusia w głowę kamieniem, a wszystko to, co widział, było halucynacją! Jędruś nieraz miewał halucynacje, więc z pewnością kupi taki tekst...

Siedząc przy Jędrusiu, wyłożyłem mu wszystko po kolei. O tym, jak chciałem mu zrobić dowcip, jak trafiłem go w głowę kamieniem. Prawie uwierzył. Prawie... Bo ze zdziwieniem patrzył na haczyki nr 10, które trzymał w ręce. Ja zaś z przerażeniem patrzyłem na jego wskazujący palec, z którego opuszka wypłynęła kropelka krwi. „O, Boże, Jędruś zaraz zmieni się w bobkowożerczego Kubusia Puchatka!!!” – pomyślałem, po czym nerwowo zacząłem dłubać w nosie, co zawsze usposabiało mnie filozoficznie. I w tym momencie usłyszeliśmy chłodne: „Dzień dobry”...

Odwróciliśmy głowy jak na komendę. Kątem oka dostrzegłem tylko, że Jędruś zaczął nagle puchnąć, po czym spłaszczył się i ciałem jego zaczęły wstrząsać dreszcze, podczas gdy skórę zaczęła porastać sierść...

„Dzień dobry” – usłyszałem ponownie. Spojrzałem na „dzieńdobromówiącego” osobnika. Przede mną stał zakapturzony mnich o zakrytej cieniem twarzy. Połatany habit, uświniony ketchupem z hamburgera, okrywał niewysoką postać. Niby jakiś jezuita, ale... Dlaczego znad głowy sterczała mu szerokopasmowa antena, a z cholewki kalosza, w którego była przyobuta jego prawa dolna kończyna, wystawał czujnik od echosondy???

W co była obuta lewa dolna kończyna mnicha, po co mnich nosił szerokopasmową antenę, co stało się z Jędrusiem, który zmieniał się w bobkowożerczego Kubusia Puchatka, a także o tym, jaki perfidny plan przedsięwziął Krwawy Kokosz, o tym wszystkim – mam nadzieję – napisze nam... RUKI usmiech Oczywiście w sitcomie 9A.
( Dodatek nadzwyczajny - następny odcinek pisze Old_rysiu zamiast Ruki ).

pzdr - ad
Goœć







PostWysłany: Czw Maj 20, 2004 8:29 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Po chwili odpowiedziałem.
- Dzień dobry.
- Nazywam się Ineluki, jestem Królem Burz. – Powiedział przybysz.
- Kim jesteś ??, Co Cię sprowadza w te strony. – Spytałem z wielkim zdziwieniem na twarzy.
- Jestem odpowiedzialny za warunki atmosferyczne, jakie panują na ziemi. To ja decyduję o deszczach, burzach, monsunach. Przybyłem na ziemię, w poszukiwaniu Krwawego Kokosza. Dopuścił się on kradzieży Magicznej Księgi. W księdze tej zapisane były wszystkie najważniejsze zaklęcia, kilka rozdziałów poświęconych było magicznym wywarom. Kokosz od pewnego czasu wędruje po różnych krainach i sieje wielki zamęt. Dwa tygodnie temu, przebywał w lasach zamieszkałych przez gumisie. Spryskał on krzaki z których gumisie produkowały sok z gumijagud. Zatruty sok spowodował, że gumisie stawały się leniwe, zaczęły oglądać kablówkę i jeść fast food. Po przygodzie w lesie, przedostał się do Doliny Muminków. Rzucił on hazardowe zaklęcie na wszystkich mieszkańców Doliny, początkowo nic nie wskazywało, że dojdzie tam do tragedii. Wszyscy mieszkańcy doliny zaczęli grać w pokera. Najlepszym graczem okazała się Mamusia Muminka. Mamusia wygrywała wszystko co się dało, począwszy od namiotu włóczykija a skończywszy na kosmetykach Panny Migotki. Pewnego dnia dolinę odwiedził Żwirek z Muchomorkiem, którzy przyłączyli się do gry. Po kilku rozdaniach muminki przegrały całą Dolinę, po czym musiały się z niej wyprowadzić.
W pewnym momencie przerwałem tą bardzo dziwna opowieść mówiąc.
- Kokosz jest już na ziemi, sabotuje on wszystkich wędkarzy łowiących zgodnie z RAPR. Rozdaje haczyki, których groty nasączone są jadem szyszkowym. Każdy wędkarz który ukłuje się zatrutym hakiem zamienia się w Kubusia Puchatka.
- Czy te Kubusie zamiast miodu wolą kozie bobki??.
- Tak, dowiedziałem się tego od Krasnoludka Zygiego, który jest moim dobrym znajomym sprzed lat.
Rozmowę przerwał nam krótki przerywany sygnał, który wydobywał się z habitu.
- Przepraszam na chwilkę, dostałem sms.
- Pewnie żonka się nie cierpliwi kiedy wrócisz do domu. – Odpowiedziałem.
- Zwiadowcy donieśli mi że Krwawy Kokosz dostał się do szuflandi. – Wspomniałeś przed chwilką że masz znajomego krasnoludka, czy ty przypadkiem nie byłeś kiedyś jednym z nich.
- Tak byłem, ale nie mam zamiaru z Tobą o tym dyskutować.
- Będziesz musiał mi pomóc w schwytaniu Kokosza. Twoja misja będzie polegała na schwytaniu tego krasnala, i przyprowadzeniu go przed moje oblicze. W pierwszym etapie będziesz musiał przedostać się do Szuflandi.
- Co to to nie, do Szufladni już nie mam zamiaru wracać. Przez ostatnie lata zdołałem ułożyć sobie życie. Mam wspaniałą żonę, w miarę dobrą teściową i spore grono przyjaciół.
- Posiadam antidotum dla Twojego przyjaciela. Pomogę mu ale wpierw Ty pomożesz mi.
- To jest najzwyklejszy szantaż, ja się na to nie zgadzam. Natychmiast masz pomóc Andrzejowi.
Ostatnie zdanie jakie powiedziałem, musiało nieźle zdenerwować króla. Niebo zaczęło zaciągać się ciemnymi chmurami z których zaczęły walić błyskawice, po chwili zaczął padać bardzo gęsty deszcz. Ineluki obrócił się w moją stronę. Zaczął mówić bardzo dziwnym językiem, którego nigdy wcześniej nie słyszałem. Poczułem jak moje ciało zrobiło się sztywne, nie mogłem nawet poruszać głową. Król wyciągnął z kieszeni jakoś kapsułkę. Powolutku zbliżył się do mnie, wkładając ją do buzi. Nie potrafiłem jej nawet wypluć, czułem tylko jak spadała mi do żołądka. Nagle poczułem że mogę się ruszać.
- Co mi zrobiłeś. – Spytałem z wielkim przerażeniem.
- Nic strasznego, połknąłeś kapsułkę z nadajnikiem i wywarem dzięki któremu staniesz się krasnalem.
- Po co mi nadajnik, dla czego chcesz mnie śledzić.
- Moja antena szerokopasmowa i czujnik z echosondy będą śledziły każdy Twój ruch. W momencie w którym zbliżysz się do którejś z fabryk Polo-Cocty, pokryję całą planetę lodem. Wiesz, że zostaniesz skazany wtedy na spędzenie całego życia w szuflandi.
- A co z moim kolegą, on teraz potrzebuje opieki.
- Nie martw się, Twojego przyjaciela zamoczę w wodzie i potem wyślę nad jezioro Lochness. Czeka go tam wiele przygód. Udowodnię ci teraz że do tej pory nie kłamałem.
Nagle z prawego rękawa Króla Burz wysunęła się antenka. Ustawił ją w kierunku kłusownika, poruszającego się po drugiej stronie rzeki. Zamroził go bez żadnych skrupułów. Następnie Król podszedł do mojego przyjaciela, chwycił go za rękę i wrzucił do rzeki. Odwrócił się i jak orzeł poszybował nad rzeką chwytając w swoje szpony Kubusia. Andrzej, który przeobraził się w Kubusia Puchatka, popatrzał w moim kierunku, uśmiechnął się, pomachał i znikł razem z Królem Burz. Nie wiedziałem co robić, myślałem że jest to zły sen. Myliłem się, poczułem nagle jak zaczynam się zmniejszać. Nie minęło pięć minut jak stałem się znów malutki. Usiadłem na trawie, zacząłem zastanawiać się jak mam przedostać się do Szuflandi. W pewnym momencie na środku rzeki zobaczyłem mały punkt, który zaczął zbliżać się w moim kierunku.

Co działo się dalej z Włodkiem i Kubusiem, dowiecie się po wznowieniu naboru do drugiej edycji tego sitcomu. O co proszę Old Rysia jako nowego Sitcomiera.
RonWeasley
Pogawędkowy twardziel
Pogawędkowy twardziel


Dołšczył: Oct 19, 2002
Posty: 277

Kraj: Polska
Miejscowoœć: Ostrowiec Św.
PostWysłany: Nie Cze 20, 2004 11:58 am    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Migający punkt zbliżał się do brzegu w bardzo szybkim tempie przyciągając do siebie chyba wszystkie ryby. Gdy tylko dotknął suchego lądu z małego punkciku przemienił się w duże, okratowane wrota, przy których stał mundurowany krasnoludek.
- Witaj!- Rzekł nieznajomy.- Jestem strażnikiem wrót do Szuflandii. Nazywam się Kwinto. Właśnie dostałem informację od wyższych sfer, że muszę Cię doprowadzić do najgorszej krainy w krasnoludkowym świecie, do której to od 400 lat strzegę dostępu. Z tego co wiem, stoi przed Tobą trudne zadanie.
- Niestety tak. Ineluki kazał.....
- Jak śmiesz wymawiać imię Najwyższego z Najwyższych!- wtrącił Kwinto.
- Przepraszam, nie wiedziałem, Ine..... to znaczy Najwyższy z Najwyższych przedstawił mi się po imieniu- odpowiedziałem.
- Po imieniu? Król pogody musi mieć wobec Ciebie ogromne plany. Jakie dostałeś zadanie?- Zapytał się strażnik bramy.
- Kazał mi wyprawić się do Szuflandii i dostarczyć przed jego oblicze Krwawego Kokosza- odpowiedziałem
- Ojoj.... a więc pośpieszmy się- powiedział wciskając jakiś czerwony guzik przy bramie.
Wrota otworzyły się. Kwinto znaczącym ruchem ręki wskazał mi wejście do Szuflandii. Podchodząc bliżej przypomniałem sobie dawne czasy spędzone w tej okropnej krainie- na niebie czarne chmury, błyskające pioruny, ogromne ulewy.
- Tylko idiota tam wejdzie. Nie mam zamiaru- pomyślałem.
- NIE JESTEŚ EGOISTĄ. PAMIĘTAJ O SWOIM KOLEDZE- odezwało się moje sumienie, które jeszcze przez jakiś czas gryzło się ze mną.
Zadecydowałem jednak, że muszę uratować mojego najlepszego kolegę! W końcu z kim jeździłbym na wspaniałe wyprawy?
- Proszę, przyda Ci się to- powiedział Kwinto dając mi jakąś torbę, na której zauważyłem napis TRAPER.
Torba była bardzo ciężka. Od razu domyśliłem się, że to zanęta
- Po co mi zanęta, jeśli mam dopaść Krwawego Kokosza?- Pomyślałem, jednak nie miałem za dużo czasu ani ochoty na takie rozmyślania.
Przejście przez bramę do Szuflandii chciałem już mieć jak najszybciej za sobą. Zdecydowanie, szybkim krokiem przeszedłem przez bramę. Będąc już w Szuflandii usłyszałem za sobą huk i odwróciwszy się ujrzałem zamknięte już wrota.
- To koniec- albo uda mi się doprowadzić Kokosza przed oblicze Inelukiego albo na zawsze zostanę w tej potwornej krainie- pomyślałem głośno.
Rozejrzałem się wokół siebie. Okolica była bardzo ciemna, niebo zachmurzone, grzmiało i widać było raz po raz błyskające pioruny. W krainie Szuflandii chyba zdarzył się jakiś pożar- roślinność była jakby zwęglona, wszystko było zwęglone! Tylko rzeki zdawały się tętnić życiem. Raz po raz spławiała się jakaś ryba- jednak i one były bardzo dziwne- całe czarne, niczym sum lub żyjący w wyjątkowo zamulonym stawie karp. Całe to czarne otoczenie bardzo mnie zadziwiło i zaniepokoiło. W oddali zauważyłem bardzo jasny punkt. Zebrałem się do biegu i nadzwyczajnie szybko popędziłem w stronę ów świecącego punktu, który szybko „zbliżał się” w moją stronę. To co zobaczyłem przed sobą bardzo mnie zdziwiło. Na czarnym tronie siedział Krwawy Kokosz otoczony Gwardią Kłusowniczych Krasnoludków. Każdy z członków Gwardii trzymał w jednym ręku nieregulaminową podrywkę a w drugim szarpaka. Strażnicy Kokosza zaraz chcieli pokazać mi (a raczej na mnie) kłusownicze sztuczki jednak ku mojemu arcywielkiemu zdziwieniu Krwawy Kokosz ich powstrzymał.
- Dziwisz się zapewne, dlaczego tutaj wszystko jest spalone?- Powiedział czytając w moich myślach.- To nie pożar tak jak podejrzewasz. To zło i kłusownictwo wyrządzone przez nas. W Szuflandii nie obowiązuje RAPR. Robimy co chcemy! To nasz raj!
- Jesteście bez duszy! Musisz pójść ze mną! Trzeba Cię ukarać! Ineluki już znajdzie na to sposób- krzyczałem pod wpływem emocji i rozgoryczenia.
- Dobrze, pójdę, ale pod warunkiem, że wygrasz ze mną pojedynek- rzekł Kokosz- ten kto złowi więcej ryb w ciągu trzech godzin wygrywa. Jeżeli wygrasz Ty, idę z Tobą, a jeżeli wygram ja, Ty zostajesz tutaj i służysz mi.
- Mam łowić ramię w ramię z kłusownikiem w dodatku nie szanującym przyrody? Wykluczone!- Powiedziałem z oburzeniem.
- A więc: Strażnicy, brać go!
- Chwila, chwila! Ale jak mi zagwarantujesz to, że jak wygram, to pójdziesz ze mną.
Nagle przede mną pojawił się papirusowy dokument, na którym widniały wcześniej ustalone warunki i krwawy podpis Krwawego Kokosza.
- Proszę, podpisz się własną krwią- to będzie gwarancja umowy- powiedział Kokosz wręczając mi haczyk, którym miałem przebić sobie palca.
Grot haczyka już dotykał mojego palca, kiedy się opamiętałem i przypomniałem sobie Andrzeja zamienionego w bobkożerczego Kubusia Puchatka. Przecież to te same haczyki!!!
- Dziękuję, ale przebiję palca, własnym haczykiem- powiedziałem oddając zawiedzionemu Kokoszowi jego zatruty haczyk.
Wyjąłem haczyk z torby, przekłułem palca i podpisałem dokument własną krwią. W tym samym momencie wszystko zaczęło się kręcić. Myślałem, że to podstęp i zamieniam się w Kubusia Puchatka, jednak to była teleportacja i wszyscy znaleźliśmy się nad Bugiem, w tym samym miejscu, w którym Kokosz podarował Andrzejowi haczyki. Nad rzeką ujrzałem przygotowane już dwa stanowiska.
- A więc zaczynamy- powiedział Kokosz.
Już wiem po co Kwinto dał mi torbę z zanętą- przewidział, że Kokosz będzie chciał w taki sposób walczyć. W torbie ujrzałem kilka opakowań z zanętą Leszcz i Feeder, a także kilka innych dodatków. Przecież z Andrzejem przyjechaliśmy właśnie na leszcze!
Zauważyłem, że dziwnym trafem przy mnie jest także cały mój sprzęt, którego nie brałem na wyprawę do Szuflandii. Szybko rozłożyłem moją wspaniałą 9,5-metrową tyczkę Colmic Gemini, założyłem zestaw i rozpoczęło się łowienie.....


*****************************
Co stanie się z naszymi bohaterami? W sitcomie 9A dowiemy się od Woytasa
_________________
Gorące pozdrowienia z coraz zimniejszego Ostrowca Świętokrzyskiego przesyła RonWeasley
old_rysiu
Pogawędkowy twardziel
Pogawędkowy twardziel


Dołšczył: Jul 31, 2002
Posty: 8461

Kraj: Polska
Miejscowoœć: Wądół
PostWysłany: Nie Lip 04, 2004 10:39 am    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Krwawy Kokosz już zarzucił swoją wędkę. Zauważyłem, że ma dwa haczyki na przyponie. No tak. Nawet tutaj musi kłusować. W umowie nie było nic o regulaminie RAPR, więc dyskusja na ten temat będzie stratą czasu. Muszę mu pokazać, że jestem i tak lepszy. Na szczęście jestem powyżej jego stanowiska. Czy to dobrze? Dla mnie tak. Skoro on chce mnię oszukać, padnie ofiarą. Mam przewagę, o której Kokosz nie wie. Moja zaneta bedzie spływała na jego stanowisko. Gdzieś tutaj w mojej torbie był hyzop. Kiedy byliśmy na rozlewiskach Narwii, trzeba było przxeganiać ryby z zalanych krzaków. Wtedy to skutkowało. Ryby zrezygnowały z miejsc niedostepnych i weszły w moją zanętę. To teraz może się udać tutaj.
Kokosz juz zaczyna łowić pierwsze płocie. Jest pewny swojego zwycięstwa. Szukam w torbie hyzopu. Jest. No to zaczynam mieszanie. Zaneta z szuflandii bedzie dla mnię. Ta przywieziona nad Bug z Andrzejem, będzie dla Kokosza. Nurt załamuje się na przekosie i wpada do zakola, gdzie Kokosz wybrał swoje stanowisko. Trzeba celnie włożyć kule z hyzopem w sam środek nurtu. Moja zanęta rodem z szuflandii powedruje wprost w steczny nurt na moim stanowisku, gdzie woda omywa zagłebienie i robi się cofka. Wiem, ze teraz mogę liczyć na ryby tylko z mojego miejsca i te, które przypadkiem spłyną z góry rzeki. Od dołu, ryby spłyną niżej a mam nadzieję, że opuszczą stanowisko Kokosza.
Plan trochę trudny i ryzykowny, ale tylko taki może dać mi zwycięstwo.
Kule hyzopowe powędrowały w sam nurt. Terarz dokładnie umyć ręce w wodzie z wiaderka. Tylko nie wlewać go na moim stanowisku. Dla pewności opróżniam go daleko w krzakach. Teraz zaczynam nęcenie w swoim dołku. Na hak nabijam trzy ochotki i jeden biały. Zestaw już w wodzie. Od razu branie. Jedna płoć ląduje w siatce. Zaczynam nadrabiać straty. Colmic jest bardzo wygodny i prawie nie czuję ciężaru. Katem oka obserwuję Kokosza. Ryby jeszcze siedzą w jego dołku. Ma jednak problemy z zacinaniem. To z pewnościa dwie ryby atakują jego dwie przynęty i robi mu się ambaras. Muszę pamietać o tym, że za pół godziny mam posłać nurtem następną porcję dla Kokosza. Trzy godziny to niewiele. Czy zdążę nadrobić straty?
Jak dotąd ryby jeszcze ładnie podchodzą. Atakują mój zestaw natychmiast i chcąc przyspieszyć akcję, rezygnuję z ochotki. Teraz dwa białe robaczki pracują tak samo jak kanapka. Nie muszę zatem za każdym razem nakłuwać nowych ochotek. W siatce zaczyna się zagęszczać. Widzę, że Kokosz zaczyna mieć problemy. Nie zauważył mojego podstępu. Coraz częściej wyjmuje zestaw bez ryby i coraz bardziej zaczyna przyglądać się swojej przynęcie. Zły trop Kokoszku. To nie wina przynęty.
Czas biegnie szybko. Kokosz zaczyna śmigać po różnych miejscach rzeki, polując na przypadkową rybę. Widzę, jak się zaczyna złościć. To dobrze. Gdyby był opanowany, pewnie znalazłby sposób na rybę.
Na moim miejscu coraz więcej ryb. Co to za wspaniała zanęta? Przykładam ją do nosa i próbuję odgadnąć zapach. Co to takiego? Zapach Polo-Cocty?
Już tylko parę minut i zwycięstwo.
Kokosz zaczyna przysiadać na swoim stołeczku. Zaczyna się dziwnie rozmywać. Na jego miejscu pojawia się Andrzej. Śpi czy się zamyślił?
Zwycięstwo?
Patrzę w siatkę. Ale płoci!!! Jest też parę leszczy.
Andrzej wreszcie spogląda na mnię. Jest wyraźnie zmęczony. Ja też.
- Pakujemy? - Pytam Andrzeja.
- Chyba tak - odpowiada jakiś znurzony.
Pakowanie trwało chwilę. Wreszcie w samochodzie. Co to był za dziwny dzień? W głowie mam mętlik. Czy ja byłem na rybach? Andrzej też dziwnie nic nie mówi.
Drogą mija nas sporo samochodów wojskowych. Manewry jakiś? Zresztą co mnię to obchodzi. Byle już w domu zjeść wspaniałą kolację.

THE END
Wyœwietl posty z ostatnich:   
   Pogawędki Wędkarskie Strona Główna -> Sitcom
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwoœci zmiany postów lub pisania odpowiedzi Wszystkie czasy w strefie
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

Za treści głoszone na forum dyskusyjnym odpowiedzialność ponoszą ich autorzy.
Korzystając z forum akceptujesz ten REGULAMIN  System pomocy - FAQ

Powered by phpBB © 2001 - 2005 phpBB Group
Forums ©
Pogawędki Wędkarskie - portal dla wszystkich wędkarzy!
Redakcyjna poczta: redakcja@pogawedki-wedkarskie.pl

Redakcja serwisu w składzie: Jarbas, Marek_b, -, -, -, -

Wszystkie teksty i zdjęcia opublikowane w portalu są utworami w rozumieniu prawa autorskiego i podlegają ochronie prawnej. Kopiowanie, powielanie, "crosslinking" i jakiekolwiek inne formy wykorzystywania cudzej własności intelektualnej i twórczej bez zgody właścicieli praw autorskich są zabronione prawem.

Wszelkie znaki towarowe są własnością ich prawowitych właścicieli, zaś ich użycie dozwolone jest wyłącznie po uzyskaniu zgody.

PHP-Nuke Copyright © 2004 by Francisco Burzi. license.
Tworzenie strony: 0.17 sekund :: Zapytania do SQL: 36