Byba napisał
Płynę dzisiaj z Tob± - o¶wiadczyła moja ¶lubna z samego rana, co spowodowało atak długotrwałego kaszlu z mojej strony. Kiedy mogłem już spokojnie oddychać pokiwałem tylko spolegliwie głow±, bo mówić jeszcze nie mogłem.
Wezmę sobie ksi±żkę i będę się opalać chyba, że nie chcesz - ci±gnęła dalej bacznie obserwuj±c moje zachowanie. Przezornie dalej nie mogłem wydusić z siebie słowa, więc jedynie kiwałem i kręciłem głow± na zmianę jednocze¶nie gwałtownie rewiduj±c swoje plany.
Spławik odpadał. Przy trzcinach zawsze co¶ lata a moja kobieta chronicznie nienawidzi wszelkiego lataj±cego tałatajstwa. Poza tym żeby nie wiem, co nie usiedzi kilka godzin spokojnie w łodzi i "na bank" przepłoszy wszystko w promieniu 100 m. Pozostał spinning, czyli same zalety w tej sytuacji. Ale wypłyniemy zaraz - zastrzegłem się.
I wypłynęli¶my... o 11. Kosmetyka (cholera, przecież nie idziemy do cioci), ¶niadanko, spakowanie różnych (podobno) niezbędnych gratów. Kiedy wreszcie siedzieli¶my w łódce stan mojego uzębienia był dużo gorszy niż wczoraj. Ale płyniemy. Po pierwszych rzutach przestałem zgrzytać zębami i nawet dostosowałem się do sytuacji, ale kiedy usłyszałem - Muszę zrobić siusiu - szczęka mi opadła.
- Przecież dopiero wypłynęli¶my a do upatrzonej górki jest jeszcze szmat wody.
- Nic nie poradzę! - usłyszałem w odpowiedzi.
Dobra, tylko spokojnie, pomy¶lałem kieruj±c łódĽ do przecinki w trzcinach. Niestety, zatoczka była niedobra, jakie¶ 1000 m dalej siedział jaki¶ wędkarz i kobieta uznała, że w tych warunkach nie może. Trudno, płyniemy dalej. Wypadały mi już trzonowce, kiedy znaleĽli¶my odpowiednie miejsce. Kiedy wróciła byłem nawet spokojny. Czego się nie robi dla tej jedynej?
Czas uciekał, więc przyłożyłem się do wioseł. ŁódĽ spisywała się doskonale i szansa na dopłynięcie przed obiadem do łowiska wzrosła. Do czasu, bo żonka odłożyła ksi±żkę i powiedziała - daj mi powiosłować, tylko musisz mi mówić jak mam płyn±ć.
Zacz±łem żałować, że nie wzi±łem sprzętu do trollingu. Zygzaków i kółek, które kręcili¶my nie powstydziłby się najbardziej zawzięty kapitan trałowca w poszukiwaniu łodzi podwodnej. Mimo wszystko posuwali¶my się do przodu.
Kolejne ż±danie siusiu wyja¶niło mi, dlaczego wg przes±dów marynarskich stworzenie, które nie potrafi wysikać się za burtę nie ma prawa postawić nogi na pokładzie. Spin wisiał smętnie oparty o burtę a ja równie smętnie zrezygnowałem z łowienia jednak kolejnej niespodzianki nie przewidziałem.
Co? Już nie łowisz? Mogę? - zapytała. Pokiwałem głow± zapalaj±c papierosa. Moja luba skwapliwie chwyciła kij i wykonała rzut prosto... we mnie. Kolejne minuty spędziłem w pozycji zbliżonej do startuj±cego stumetrowca. Podkurczone nogi i sprężone do skoku ciało miało ocalić kij przed utopieniem. Trzymała kij w dwu palcach za sam koniec rękoje¶ci wykonuj±c jakie¶ osobliwe wymachy. Oczami wyobraĽni widziałem już wędkę wpadaj±c± do wody po kolejnym rzucie. Nawet nie chciałem my¶leć, co by było gdyby jaka¶ zdesperowana ryba zdecydowała się na samobójstwo.
Jeeeest, jeeest! - radosny krzyk kobiety wyrwał mnie z czujno¶ci.
Bł±d ten błyskawicznie wykorzystała umieszczaj±c kępę moczarki na mojej głowie. Przepraszam Cię - zaszczebiotała, gdy usuwałem wodę i zielsko z oczu. My¶lałam, że to ryba. Uhm - odpowiedziałem skwapliwie unikaj±c jej wzroku. Zreszt± nie musiałem nawet za bardzo się starać, bo znów zabrała się za wędkowanie. Rozleniwiony słońcem i browarkiem zacz±łem nawet przysypiać, gdy nagle usłyszałem:
- Misiuuu!!! Odpadło.
- Co odpadło? - nawet nie otworzyłem oczu.
- No, to "do kręcenia"! W sekundę odzyskałem sprawno¶ć umysłu. Rzut oka na spinning potwierdził niestety najgorsze obawy. Znikła korbka od kołowrotka.
- Gdzie wpadła? - zapytałem bardzo spokojnie (kołowrotek był nówk±, kupiłem go ledwie tydzień temu).
- No, jak to gdzie? Do wody!
- Trzeba wracać, bo zaraz obiad - byłem dalej bardzo grzeczny i spokojny
- No nie, jak się wreszcie dobrze bawię to chcesz wracać. Zło¶cisz się?
Chyba nie uwierzyła, że mnie głowa boli. Zreszt± jak mogła skoro zaraz po obiedzie znikn±łem z wędkami do północy.
Byba