Samica sandacza składa od 25 do 500 tys., a jak podają niektóre źródła do 900 tys. sztuk jaj (średnio 200 tys./1 kg masy ciała). Na tarło wraca co roku w te same miejsca tarliskowe.
|
ZAREJESTROWANI
Ostatni Tobiasz
Dzisiaj 0
Wczoraj 0
Wszyscy 4520
UŻYTKOWNICY
Goscie 273
Zalogowani 0
Wszyscy 273
Jeste anonimowym użytkownikiem. Możesz się zarejestrować za darmo klikajšc tutaj Jeste stałym użytkownikiem Pogawędek Wędkarskich - kliknij tutaj aby zalogować się!
|
|
|
|
|
mario_z:
Na emeryturu mam
czteropunktowy plan.
1. Podróże,
2. Wedkar ...(385079) Apr 21, @ 18:55:22
krzysztofCz: Podoba mi się Twój
plan w punkcie (3)
:hihi ...(385079) Apr 04, @ 12:47:07
lecek:
Na emeryturu mam
czteropunktowy plan.
1. Podróże,
2. Wedkar ...(385079) Apr 03, @ 19:46:58
krzysztofCz: Tylko nie miej
złudzeń, że na
emeryturze będziesz
miał więcej cza ...(385079) Apr 03, @ 15:57:03
lecek: Jeszcze (jak dla mnie)
to trochę mało czasu
Mój
pracodawca wyz ...(385079) Apr 03, @ 10:34:12
krzysztofCz: Gratulacje Lecku. U
mnie na morzu albo
wieje... albo nie
biorą : ...(59441) Apr 03, @ 09:01:48
krzysztofCz: To prawie wieczność...
mam nadzieję, że
dożyjemy do następnej
zbi ...(385079) Apr 03, @ 08:58:12
lecek: Byliśmy w Ustroniu.
Dwa dni wędkowania w
Wiśle. Na miejscu
okazał ...(59441) Apr 02, @ 19:02:39
jjjan: Wpłaciłem za następne
dwa lata.
Są dwie faktury, każda
za rok. N ...(385079) Apr 02, @ 17:57:24
jjjan: Wszystkim wszystkiego
dobrego ...(171) Mar 30, @ 08:46:37
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
| |
Spotkanie w Roszkowie - cz. I
Opublikował 29-07-2007 o godz. 11:45:00 Monk |
Old_rysiu napisał
27 - 29 lipca 2007 roku, to kolejne spotkanie userów naszego portalu nad wodą przy wędkach. Tym razem grupa południe, pod dowództwem bossa Darka, zaprosiła gości z Warszawy.
Przyjechali reprezentanci naszej stolicy: Torque i Fishmaniac.
Na poczatku tego tygodnia, dzwoni do mnie Darek.
- Oldi, 27 lipca spotykamy się w Roszkowie. Mamy gości z Warszawy.
Muszę tam pojechać, chociażby na kilka godzin.
Z Knurowa jest nas trzech: Art-nemo, Aditraker i ja. Adi chętnie, ale z dzieciakami i rodzinką. Mają specjalny do tego samochód, aby koczować, jednak Roszków jest zbyt dla nich ciężki. Dzieciaki są jeszcze zbyt małe. Samochody zostawia się dalego od bazy. Zostaje Art-nemo. Dzwonię.
- Artur, szykuje się spotkanie nad wodą. Będą goście z Warszawy. Poznasz kolejnych pogawędkowiczów.
- Oldi - jedziemy.
No i namieszałem. Tak prawdę mówiąc, nie mam możliwości wyjazdu, a i osobiste sprawy trzymają mnie w sobotę w Knurowie.
Artur też ma problemy. Jednak znajdujemy lukę. Wyjazd po południu w piątek, powrót po południu w sobotę.
Pamiętam ostatnią zasiadkę na Roszkowie. Złowili tam piękne leszcze i to One będą obiektem mojego zainteresowania.
Szykuję sprzęt.
Spławikówka na plecionce z przyponem na plecionce 10 kg. To w razie ataku karpia, których podobno tam nie brakuje. Świetliki nocne, no i przynęty i zanęta. Pellet rybno-wanillinowy i puszki kukurydzy.
Nie będę mieszał sypkich zanęt.
Jeszcze tylko aparat, namiot, materac, śpiwór i poduszka, ciepłe ubranko, koc, kalosze, kapelusz i ... urosła sterta niby drobiazgów do znoszenia z trzeciego piętra. Trzeba jeszcze coś zjeść i kolejne pakunki lądują przy stercie.
Dzwonię do Artura:
- My się chyba nie zabierzemy. Potrzebny nam samochód ciężarowy.
- Nie martw się Oldi. Wywalę tylne siedzenia i będzie ciężarówka.
Trochę mnie to uspokoiło i ... fantazja poniosła.
Może tak żymloczki dla wszystkich?
No tak, pamiętam, jak Torque pisał na gg:
- Nie lubię żymloka, wolę krupniok.
No to jak szaleć, to szaleć. Będzie i żymlok i krupniok!
Mamy tylko grilla i to będą krupnioki i żymloki z grilla. Artur obiecał, że tym się zajmie, a ja spokojnie będę mógł zapuścić spławiczek z pontonu Dareczka, który to wlaśnie miałem obiecany.
No to szykujemy strawkę dla wszystkich.
Nie mam doświadczeń grillowych, ale do folii pakuję porcję wyrobu z kawałkiem papryki, cebulki i wymoczonego suchego grzybka.
Krupnioki i żymloki obtaczam w specjalnym oleju z przyprawami. Obtaczam w tym oleju też paprykę.
Teraz wszystko zawinąć, aby nie ciekło ze środka.
Wszystko do lodówki i niech się trawi przez kilka godzin.
Co będzie, jak produkt będzie nie do zjedzenia? Trzeba szybko znaleść plan awaryjny. Może tym razem bez ryzyka - żur.
Lecę na targowisko. Kolejny zakup i mam wszystko. Zrymowało mi się - to na szczęście!
Trochę oleju, sporo cebulki, kroję kiełbaskę w plasterki ( im smaczniejsza, tym lepiej ) i do gara.
Jak kiełbaskowe kółeczka zaczynają się wybrzuszać, zalewam przegotowaną wodą ( gorącą z czajnika ), dodaję krajane w nieregularną kostkę surowe ziemniaczki, dwie kostki rosołku wołowego, pieprz i magi. Dodaję sól do smaku i połowę porcji czosnku drobno krajanego ( to dla efektów smakowych ).
Gotuję, aż ziemniaczki będą miękkie.
Na pierwszym zdjęciu produktów, widzicie dwa słoiczki. To zaczyn na żur. Grubą śrutę żytnią zalewany przegotowaną wodą o temperaturze pokojowej z dodatkiem czosnku i małą skórką czerstwego chlebka. Całość przetrzymujemy w glinianym naczyniu na szafce kuchennej, przykrywając lnianą szmatką. Za kilka dni będzie gotowy zaczyn na żur.
Gotowy zaczyn łatwo poznać. Jest zapieniony na górze i ma kwaskowaty smak. Taki zacier kupuję gotowy na naszym rynku.
Jak ziemniaki będa miękkie, zalewamy całość gotowym zaczynem.
Znowu się zapieni ( to znak, ze zaczyn jest świeży i bardzo zdrowy ). Nie ma się co przejmować. Mieszam wszystko, bo to jest już czas, kiedy żur może nam się od spodu przypalić. Kilka minut gotowania i koniec. Kiedy przestaje już bulgać i temperatura lekko opadnie, dodaję drugą część porcji czosnku. Tym razem to jest zabezpieczenie, aby żur nam się nie zepsuł. Tak przygotowany, w najgorszych warunkach może przeczekać kilka dni. Właściwości antybakteryjne czosnku nie pozwolą na zepsucie. Myślę jednak, że na zepsucie nie pozwoli zupełnie coś innego.
Po ugotowaniu pianka opada i żur wygląda tak:
Mama zawsze mówiła:
- Z żuru jest chłop jak z muru.
I wcale to nie musi dotyczyć tężyzny fizycznej.
Artur pomaga mi w znoszeniu całego majdanu. Trzyma się za glowę, ale nic nie mówi - może to przez wzgląd dla moich siwych włosów?
Najgorsze z głowy i wreszcie wyjeżdżamy.
Droga szybko zleciała na opowiadaniach o wędkarskich przygodach. No i mamy znak drogowy.
To już tylko mały skok i ... widać wodę.
Ten zjeżdżający samochód to Lobuz, który przyjechał kilka sekund przed nami. Na specjalnym zjeździe, doprowadzi łodzie do samej wody. My kierujemy samochód na wał, gdzie podjedziemy się wyładować.
Prosto pod obóz, a potem Artur odprowadzi samochód na główny parking.
Oficjane powitanie, uściski dłoni ( tutaj poznaję Fishmaniaka ) i wszyscy pomagają mi rozbić obóz.
Napracowali się i trzeba było poza kolejnością poczęstować wygłodniałych kolegów jeszcze gorącym żurem.
Skoro już są łodzie, cięgnie każdego na wodę. Najpierw jednak ustawienie bojki, w miejscu, gdzie płań o głębokości 3 m jest otoczona z wszystkich stron sporymi głębokościami. Tam zanęcam pelletem, sypię całą puszkę kukurydzy i mogę spływać do brzegu. Mój ponton przyjedzie dopiero po 23.00 wraz z Dareczkiem. Tymczasem reszta, ze spinnami wyruszyła na wodę.
Czas na mały odpoczynek. Na krzesełku karpiowym mogę się przeciągnąć, bacznie obserwując cały zostawiony dobytek kilku wędkarzy. Pogodę mamy piękną.
No tak - zapomniałem napisać, kto już jest w bazie. Torque, Fishmaniak, Sigi, Wojtek ( tego pamiętacie z biesiad nad Odrą i zlocie w Łagowie ), Lobuz, Art-nemo i oczywiście ja. Przewinął się jeszcze na kilka chwil Rekin ze swoją mała pociechą, ale On dojedzie do nas dopiero w sobotę.
Rozpoznanie wody, trwało do wieczora. Wreszcie łodzie spływają do bazy.
Ostatnie telefony przed nocną biesiadą.
Nie wiem kto do kogo dzwonił i o czym informował, ale slychać było:
- Nie martw się kochanie, jestem cały i zdrowy.
- Kiedy przyjedziesz, śpiesz się, wszyscy czekamy!
- O nie, dopiero w poniedziałek!
Kiedy Dareczek zadzwonił, że jest już w połowie drogi, gar z żurem postawiliśmy na kuchenkę gazową.
Mnie jednak w głowie był już tylko ponton i spławiczek.
Wszystko mam gotowe, świetlik już na spławiczku.
Po ciemku pompuję ponton, pakuję się do środka i zostawiam towarzystwo z żurem, żymlokami i krupniokami. Teraz zaopiekuje się nimi Artur.
Mimo włożenia do bojki świetlika, trudno znaleźć miejsce. Krążę i mam już wszystko gdzieś. Spływam pod brzeg, gdy nagle coś zielenieje wśród falki. No tak - to moja bojka. Za daleko jej szukałem. Jak to inaczej wyglada w dzień, sam się tutaj przekonałem.
Decyzja zapada. Kotwiczę. Strzelam jeszcze kilka ziarenek kukurydzy. Spławik jednak nie reaguje na obecność ryb. W pontonie jest mi trochę niezbyt wygodnie. Przeszkadzają mi jakieś plastikowe kołki na dnie, ponton dziwnie trzeszczy, wreszcie znajduję miejsce na burcie. Znowu strzelam kukurydzą. Cisza i jak w piosence 'Jada na ryby', już zaczynają zamykać mi się oczy. O nie. To grozi wpadnięciem do wody. Nawet we śnie nie chcę złowić tej '... złotej rybki, wielkiej i grubej jak od mojej baby żić ".
Nagle spławik zaczyna znikać pod wodą. Zacinam. Spory opór i pyk... przypon z plecionki poszedł. Mówi się trudno. Nawet o tym nie wspomnę kolegom. Nie mam ze sobą okularów. Nie założę nowego haczyka, no więc wracam.
Na brzegu towarzystwo nakarmione. No to i ja wrzucam na grilla żymloka w folii. Niestety mi nie smakował.
Jak to dobrze, że był i żur. Tym razem malizną nie śmierdział.
Wszyscy poszli spać, a ja jakoś nie mam ochoty. Siadam na fotelik i będę pilnował.
Około 3.00 zostałem pokonany. Wskakuję do namiotu i ... hulajcie komary skolko godno.
c.d.n.
Old_rysiu
|
| |
|
| Komentarze sš własnociš ich twórców. Nie ponosimy odpowiedzialnoci za ich treć. |
|
|
Komentowanie niedozwolone dla anonimowego użytkownika, proszę się zarejestrować |
|
Re: Spotkanie w Roszkowie - cz. I (Wynik: 1) przez torque (torque@pogawedki.wedkarskie.pl) dnia 30-07-2007 o godz. 10:08:36 (Informacje o użytkowniku | Wylij wiadomoć) | Na Śląsku, jak zwykle było wspaniale. Super było się znowu spotkać, popróbować ryby ganiać, posłuchać marudzenia Wojtka (nikt chyba tak sympatycznie nie marudzi) i wieczornych dowcipów.
Żur i żymloki były rewelacyjne. W takich momentach żałuję, że nie mam większego żołądka.
Do następnego razu! |
|
|
Re: Spotkanie w Roszkowie - cz. I (Wynik: 1) przez fishmaniac dnia 30-07-2007 o godz. 10:31:56 (Informacje o użytkowniku | Wylij wiadomoć) | Było super,cóż więcej powiedzieć.Weseli,rozgadani ludzie:),pyszne jedzonko(dzięki Rysiu:)i pełen relaks.Torqe,jeszcze raz dziękuję za zaproszenie,a kolegom ze Śląska za gościnę.Do następnego! |
|
|
Re: Spotkanie w Roszkowie - cz. I (Wynik: 1) przez Robert (gosia67600@orange.fr) dnia 29-07-2007 o godz. 20:45:36 (Informacje o użytkowniku | Wylij wiadomoć) | Eh jak daleko do tej Polski. Sporo bym dał żeby tam być razem z Wami.
Rysiu, przy okazji dałeś przepis na Twój wspaniały żur. Gosia Cię pozdrawia i obiecuje skorzystać z przepisu :-).
|
|
|
Re: Spotkanie w Roszkowie - cz. I (Wynik: 1) przez Monk (monk@pogawedki.wedkarskie.pl) dnia 29-07-2007 o godz. 12:02:41 (Informacje o użytkowniku | Wylij wiadomoć) | Ech -połowił by człowiek, połowił w gronie "Karlików".;) |
|
|
Re: Spotkanie w Roszkowie - cz. I (Wynik: 1) przez old_rysiu dnia 29-07-2007 o godz. 17:08:33 (Informacje o użytkowniku | Wylij wiadomoć) | O jasny gwint. Już wklejone? No to szybko druga część, bo Torque już wita się ze 100licą. |
|
|
Re: Spotkanie w Roszkowie - cz. I (Wynik: 1) przez old_rysiu dnia 29-07-2007 o godz. 20:32:50 (Informacje o użytkowniku | Wylij wiadomoć) | Serdecznie przepraszam kolegę Fishmaniac, którego nicka źle napisaem. :-( |
|
|
Re: Spotkanie w Roszkowie - cz. I (Wynik: 1) przez Karpiarz (karpiarz@arcor.de) dnia 29-07-2007 o godz. 20:37:21 (Informacje o użytkowniku | Wylij wiadomoć) | Fajna relacja Oldi - o jkzesz by sie chcialo znowu w takim towarzystwie zarzucic zestawy i wypic piwko. O telezu goracego zuru juz nie wspomne - mysle ze niema lepszej zupy nad woda jak wlasnie dobry slaki zur. Co do krupniokow i zymlokow - to podobnie jak Torki wole te pierwsze, jednak jak sa dob re zjadam tez chetnie zymloki. Dla wszystkich zainteresowanych - u mnie pod domem w Rudzie Sl - jest maly sklepik - tam dwa razy w tygodniu maja krupnioki i zymloki - sa zawsze pyszne polecam - poniedzialek i czwartek. Oldi ciesze sie juz na piwne 10 sierpnia . bedziemy z Jadzikiem napewno, a zaraz do sazana napisze moze uda mu sie zalatwic dzien wolnego w sobote. Pozdrowionko . |
|
|
|