Dj_krystus napisał
Wszystko pamiętam, jakby wydarzyło się to wczoraj. W końcu trudno byłoby nie zapamiętać dnia, w którym zdarzyło się… No wła¶nie, je¶li chcecie się dowiedzieć zapraszam do lektury.
Ze snu wybudził mnie gło¶ny dĽwięk budzika. Chwile poleżałem, i niemrawo podniosłem się z mojego łóżka zmierzaj±c do pokoju brata. Obudziłem go, po czym przeprowadzili¶my krótk± konwersację:
-Jedziemy?
-No…, nie chce mi się za bardzo.
-Chyba nie chcesz przegapić pierwszego dnia sandaczowego sezonu?
Po tych słowach mój kochany brat niemrawo podniósł się z łóżka, i powędrował do kuchni zrobić co¶ do jedzenia, a ja w tym czasie poszedłem do łazienki zrobić to, co każdego dnia. Po umyciu się, załatwieniu spraw fizjologicznych, wróciłem do kuchni, przek±siłem kanapkę i zacz±łem znosić sprzęt do samochodu. Po kilku minutach prawie wszystko było zapakowane do ¶rodka, a brat wyszedł na podwórze, a następnie do garażu szukaj±c woderów. Gdy już je gdzie¶ odkopał, spod sterty innych rzeczy, mogli¶my jechać. Czekała nas 30 km podróż nad zbiornik zaporowy Roszków-Siedlemin położony niedaleko Jarocina w woj. Wielkopolskim. Wydało nam się, że wszystkie najlepsze miejscówki od strony tamy zostały już obstawione przez miejscowych, więc postanowili¶my podjechać z drugiej strony. Rozpakowali¶my się w mgnieniu oka, licz±c na spotkanie ze smokiem. Na pocz±tku musieli¶my troszkę powędrować i powstrzymać się od pierwszych rzutów, ponieważ odcinek 50m objęty był stref± ochronn±, w której oczywi¶cie nie można wędkować. Przez pierwsze półtorej godziny nie było widać żywej duszy. Wtedy spotkali¶my pierwszego miejscowego, oczywi¶cie nastawionego na sandacza, który siedział już od 3 w nocy i nie przepowiadał dobrych wyników. Powędrowali¶my dalej z nadziej±, że nam się poszczę¶ci. Przez kolejne dwie godziny nie było widać żadnych oznak żerowania. Nic nie chciało brać. Spotkali¶my kolejnego Łowcę, nastawionego na sandacza. On także, jak poprzedni zwolennik nocek, siedział od trzeciej nad ranem i bez skutków. Przeszedłem jakie¶ 40m i zauważyłem, że do wody prowadzi szlak z kamieni. Być może była to dawna droga położona na terenach wioski, któr± zniszczyła woda, i po tym incydencie została zbudowana tama, aby zapobiec następnym powodziom. W pierwszym rzucie, poczułem mocne uderzenie, lecz niestety nie zacięte. Kolejnym razem, jednak po uderzeniu, i szybkim zacięciu rozległ się mój dono¶ny krzyk:
-Sieeeeedzi !
Brat od razu rzucił się do wody i wyczekiwał, aż podci±gnę rybę bliżej. Nie mieli¶my podbieraka, więc musieli¶my sobie jako¶ poradzić. Po długim odjeĽdzie ryba trochę opadła z sił i dała się podci±gn±ć bliżej brzegu. Pod powierzchni± ukazała się wielka plama srebrno-czarnych łusek. Już nie dam mu tak łatwo odjechać. Podci±gałem go w kierunku brata, który mocnym chwytem wyci±gn±ł go na brzeg, a po chwili przybiegł go¶ć z nocki z podbierakiem, który już się nie przydał. Po szybkim mierzeniu miara wskazała 84cm, a póĽniejszym zważeniu w domu 5,9 kg.
Na kolejnym wyjeĽdzie miałem, także szczę¶cie i udało mi się zaci±ć sandacza na moje oko ok. 90-95cm niestety się wypi±ł. Dodam, że złowiłem, i wyholowałem na żyłce 0,18mm, ponieważ wcze¶niej popl±tałem plecionkę. Wszystko miało miejsce 03.06.2006 roku.
Pozdrowienia
DJ_Krystus
P.S. Jest to mój pierwszy artykuł, więc proszę o łagodny wymiar kary.