Prawie 90% występujących współcześnie ryb ma swe początki nie, jak się sądzi, w morzu, lecz w wodach słodkich.
|
ZAREJESTROWANI
Ostatni Tobiasz
Dzisiaj 0
Wczoraj 0
Wszyscy 4520
UŻYTKOWNICY
Goscie 288
Zalogowani 0
Wszyscy 288
Jeste anonimowym użytkownikiem. Możesz się zarejestrować za darmo klikajšc tutaj Jeste stałym użytkownikiem Pogawędek Wędkarskich - kliknij tutaj aby zalogować się!
|
|
|
|
|
mario_z:
Na emeryturu mam
czteropunktowy plan.
1. Podróże,
2. Wedkar ...(385073) Apr 21, @ 18:55:22
krzysztofCz: Podoba mi się Twój
plan w punkcie (3)
:hihi ...(385073) Apr 04, @ 12:47:07
lecek:
Na emeryturu mam
czteropunktowy plan.
1. Podróże,
2. Wedkar ...(385073) Apr 03, @ 19:46:58
krzysztofCz: Tylko nie miej
złudzeń, że na
emeryturze będziesz
miał więcej cza ...(385073) Apr 03, @ 15:57:03
lecek: Jeszcze (jak dla mnie)
to trochę mało czasu
Mój
pracodawca wyz ...(385073) Apr 03, @ 10:34:12
krzysztofCz: Gratulacje Lecku. U
mnie na morzu albo
wieje... albo nie
biorą : ...(59437) Apr 03, @ 09:01:48
krzysztofCz: To prawie wieczność...
mam nadzieję, że
dożyjemy do następnej
zbi ...(385073) Apr 03, @ 08:58:12
lecek: Byliśmy w Ustroniu.
Dwa dni wędkowania w
Wiśle. Na miejscu
okazał ...(59437) Apr 02, @ 19:02:39
jjjan: Wpłaciłem za następne
dwa lata.
Są dwie faktury, każda
za rok. N ...(385073) Apr 02, @ 17:57:24
jjjan: Wszystkim wszystkiego
dobrego ...(170) Mar 30, @ 08:46:37
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
| |
Sazana znad wędy o piwie gawędy - łyk 15
Opublikował 19-08-2003 o godz. 21:32:55 Sazan |
Dzisiaj, kiedy piwo można dostać wszędzie, w każdym sklepiku, markecie, stacji benzynowej czy knajpce, trudno sobie wyobrazić czasy zupełnie jeszcze nam nieodległe, w których zdobycie kufelka z pianą było nie lada wyczynem! Po wojnie, im bliżej było lat osiemdziesištych ub. wieku, tym trudniej było dostać butelkę piwa. W tej gawędzie - garść osobistych wspomnień właśnie o tych czasach...
* * * * *
|
Moja pierwsza bezpośrednia styczność z piwem, to lipiec, roku bodajże 1957 lub 1958. Nie, nie żebym już wtedy jako kilkunastoletnie pacholę miał smakować w piwie! Po prostu, rodzice mojego wujka prowadzili w Wadowie (to wioska tuż obok Nowej Huty) dwa kioski. Jeden z nich był kioskiem "Ruchu" z nieśmiertelnymi kupowanymi w nim "sportami", "mazurami" i "giewontami" oraz nie kupowanymi na wsi gazetami, drugi zaś był tzw. kioskiem spożywczym, w którym tubylcze kobiety kupowały chleb, cukier i sól, dzieci landrynki do zwijanych z kartki papieru torebek, a mężczyźni - piwo. Babka Józefa prowadziła sprzedaż piwa, dziadek Kazimierz - kiosk z papierosami. Nuda upalnego, gorącego, wakacyjnego lata, przyciągała jak magnes żelazo okolicznych chłopów w rejon tych kiosków. Wszak zaciągnięcie się sportem bez wypicia kufelka piwa nie miało najmniejszego sensu... Dziadek Kazik też lubił wypić małe jasne i często opuszczał swój rejon pracy podchodząc te marne 10 m do kiosku spożywczego, po wydzielane mu przez żonę od czasu do czasu piwko. Ciągle mam jeszcze w oczach ów jego gest ocierania białej piany z rudawych wąsów, które nosił pod nosem...
|
Piwo było przywożone w dębowych (a jakże!) beczkach, które stały zwykle na zapleczu kiosku. Kiosk zaopatrzony był w tzw. pipę, czyli mosiężny nalewak z pompką. Pełną beczkę przetaczało się na jej "sprzedażne" miejsce. Zwykle babce Józefie ochoczo
pomagali w tym przyszli klienci. W swym górnym denku beczka posiadała drewniany korek, na który nasadzało się rurkę pipy, zaś jej ruchomś część ze stożkowym gwintem uderzało się w szpunt, wkręcając jednocześnie stożek w drewniane denko beczki. Wystarczało teraz jedynie dopompować powietrze (ręczna pompka była stałym elementem nalewaka) i odkręcając kurek, piwo lało się obficie białą pianą.
Nie będę nawet wspominał, że o jakimkolwiek jego schłodzeniu przed podaniem, nikt nawet nie myślał. Nie było takich ani marzeń, ani technicznych możliwości. Musiało wystarczyć szybkie opłukanie kufla w zimnej wodzie...
|
|
Kiedy po pierwszej zmianie pracownicy huty wracający z pracy do swych domów wysypywali się z autobusu, obowiązkowo zahaczyć musieli o kiosk z piwem. Ponieważ pili całymi grupami, zwykle jeden z grupy zamawiał dla wszystkich. Drugą kolejkę zamawiał następny itd., aż do ostatniego w grupie... Tak oto, w tych warunkach, miałem sporo okazji pomagać przy nalewaniu piwa. Nalanie kufla było pewną ceremonią trwającą w czasie, bowiem nadmierna ilość piany znakomicie uniemożliwiała szybkie jego napełnienie. Nie zawsze oczekujący na piwo klient miał na tyle cierpliwości, by odczekać aż piana opadnie dla uzupełnienia półlitrowej pojemności kufla... Babka tylko na to czekała! Udając oburzenie z powodu niecierpliwości piwosza, podawała nie dolany do 0,5 l kufel, obarczając za to całą winą niecierpliwego klienta. Wyższość "deka" handlu nad "kilem" roboty poznawało się przy tej pracy od razu! A czynność nalewania nadzwyczaj lubię i chętnie stosuję do dnia dzisiejszego. Chyba nie ja jeden...
Podstawowymi klientami piwnych kiosków zwanych najczęściej "budkami" była nowoutworzona w latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku warstwa społeczeństwa, tzw. chłoporobotnicy. W przypadku Kombinatu Metalurgicznego im. Lenina w Nowej Hucie i wielkich placów budowy (te realia pamiętam najlepiej) była to napływowa ludność wiejska z najbiedniejszych rejonów całej Polski (głównie z terenów wschodnich), a przede wszystkim z przeludnionych wsi otaczających Kraków i Nową Hutę. Ci właśnie, głównie młodzi i bardzo młodzi ludzie, otaczali gęsto zarówno w czasie pracy jak i po pracy wspomniane piwne budki. Tych, którzy pili w czasie pracy, zdradzał ferszalunek czyli robocze ubranie, przewieszona przez ramię torba monterska z narzędziami, względnie samo narzędzie wystające bezpośrednio z kieszeni. Nikt się takimi drobiazgami wówczas nie przejmował. Nie było żadnego obciachu chociażby i z tego powodu, że wychodząc po pracy na piwo, mogło go już zabraknąć. I wtedy dopiero był obciach...
|
|
Konstrukcja budek z piwem wykonana była z drewna i sklejki. Na zewnątrz posiadały zwykle rodzaj półki-lady, na której utrudzeni i zmęczeni piwosze mogli postawić kufel lub flaszkę z piwem między jednym łykiem a drugim. Pamiętam, że budki, nie wiedzieć czemu, były zwykle malowane na kolor zielony. Malowane, to może nawet za dużo powiedziane, bo odchodząca od podłoża, łuszcząca się olejna farba aż prosiła się zazwyczaj o jej zdrapanie i ponowne krycie. To było jednak mało ważne wobec płynnego złocistego skarbu, który budki kryły w swoim wnętrzu. Jedyny chlubny wyjątek jaki z tamtych czasów zapamiętałem, to wyjątkowo oryginalna budka piwna w kształcie beczki, znajdująca się w Brzesku, gdzie jadąc na ryby z Krakowa w kierunku Czchowa i Rożnowa lub nad San, zatrzymywaliśmy się z kolegami na kufelek okocimskiego. Pamiętam, że budka ta prosperowała tam jeszcze w latach siedemdziesištych ub. wieku.
|
Piwo we wspomnianych budkach było najczęściej sprzedawane z beczki jako lane. Podawane było w kuflach z grubego, karbowanego białego szkła i zaopatrzonych w potężne ucha do trzymania. Często ostatnie wydawane kufle miały ucha już ubite i ostatni "załapujący" się na nie piwosze, musieli na takie się godzić. Musieli, bowiem każda budka miała ograniczoną liczbę kufli. Kiedy wszystkie naczynia były już "w ruchu", nieszczęśni spragnieni amatorzy "pianki", z wiszącą wargą pilnowali tych, którzy dopijali resztę, by zdobyć dla siebie wolny kufel. Często bezskutecznie, bo chwilowy "posiadacz" kufla zamawiał następne piwo i potem jeszcze następne... Wspomnę tu może o jeszcze jednym "chwycie" stosowanym przez sprzedawców. Ponieważ element ludzki spragniony piwa był delikatnie mówiąc różny, płacąc za piwo, trzeba było jednocześnie uiścić odpowiednią kaucję za kufel. Było to gwarancją powrotu opróżnionego naczynia do budki... Dzisiaj, jakoś nie wyobrażam sobie płacenia kaucji za szklankę zamówionego w niej piwa. Ale i piwnych budek już nie ma...
|
Czasem zdarzało się, że budki zamiast beczek otrzymywały skrzynki z butelkami piwa. Nie wiem od czego to zależało, ale dystrybucja bursztynu dziwnymi wówczas chadzała drogami. Piwne flaszki były zwykle brązowego, rzadziej zielonego koloru, miały najczęściej pękaty kształt, z racji którego zwane były "granatami". Taka dostawa zmieniała zwykle sytuację sprzedażną. Nabywca nie był ograniczony jednorazową pojemnością kufla i można było od razu zakupić kilka butelek na twarz! W efekcie, w trzy kwadranse, po butelkach w skrzyniach pozostawało jedynie wspomnienie. W tym momencie, do głosu mieli szansę dojść tzw. spekulanci, u których można było kupić "granata", oczywiście po nieco wyższej cenie. Ech! Przecież każdy w PRL-u chciał jakoś żyć... Oprócz spekulantów, wokół takich budek kręcili się rozmaici brudni i pokiereszowani osobnicy płci obojga, polujący na bezpańskie, opróżnione, a porzucone butelki, za których kaucję można było nabyć też butelkę, tyle, że pełną... Do dzisiaj dźwięczą mi w uszach te ochrypłe głosy peerelowskich meneli...
|
|
|
Dobrze również pamiętam obnośną sprzedaż piwa w wagonach PKP. Było to w latach sześćdziesiątych XX wieku. Dość często jeździłem wówczas ze Śląska, gdzie mieszkałem, do rodziny, do Krakowa. W połowie trasy, na zatłoczonych zwykle korytarzach wagonów pojawiali się panowie z teczkami pod pachą, którzy przepychając się mamrotali pod nosem: piwko! piwko! komu piwko? Amatorów pienistego napoju nigdy nie brakowało. Oczywiście na trasach dalekobieżnych w składzie pociągów były zazwyczaj restauracyjne wagony WARS, gdzie często gęsto można było otrzymać tzw. fulla. Jednak cena tego piwa była zbyt wysoka na kieszeń zwykłego śmiertelnika. Podobno byli tak bogaci smakosze dobrego piwa, którzy napaleni, jedynie dla jego smaku przejeżdżali w wagonach WARS tam i z powrotem trasę Kraków - Warszawa. Podobno...
Osobiście w to wierzę, gdyż wiem, na co stać piwosza by spróbować choć łyczek dobrego piwa! Myślę, że nie ja jeden.
|
Oprócz budek z piwem były również w bardzo ograniczonej ilości knajpy, speluny, które dzisiaj można by nazwać od biedy piwiarniami. Zazwyczaj były puste, ciche i smętne. Natomiast kiedy następowała dostawa piwa, nie wiadomo skąd, w ciągu paru minut wypełniały się tłumami spragnionych mężczyzn, którzy ustawieni w długą kolejkę czynili okrutny gwar i rwetes. Odchodząc od bufetu z kilkoma pełnymi kuflami w ręce do stolików, które w międzyczasie rezerwowali ich koledzy, dumnie promienieli minami "zdobywców", wzbudzając powszechną zazdrość, szczególnie tych z końca kolejki... W takich właśnie knajpach kupowało się również piwo na wynos w bańkach na mleko, dzisiaj, zupełnie zapomniane naczynie... Żadna młodzieżowa prywatka nie mogła obyć się bez piwa (lub paru butelek wina).
|
|
|
Na zakończenie nie omieszkam nadmienić, że dobre eksportowe piwo można było napić się w bardziej "eleganckich" restauracjach. Był jednak pewien problem. Istniał wówczas jakiś iście kretyński przepis nakładający na klienta obowiązek zamawiania do piwa jakiegoś dania. Zwykle była to zimna zakąska (jako najtańsze danie z karty) w postaci jajka w majonezie, śledzika w oleju lub po japońsku, galaretki z octem czy sałatki jarzynowej. Zakąski te były rzadko konsumowane przez piwoszy i częściej służyły jako... popielniczki. Majonez znakomicie krył zagrzebywane w nim zapałki i niedopałki papierosów. Ponieważ piwosze zwykle nie tykali owych specjałów, często wracały one do ponownej sprzedaży. Zdarzały się z tego tytułu karczemne awantury, gdy nieświadom niczego kolejny klient, nagle zapragnął zakąsić wypitą duszkiem butelkę fulla jajeczkiem w majonezie...
|
Wiele jeszcze by można pisać na temat tych ciekawych czasów. Dzisiaj piwo czy gorzałkę, można kupić w sklepie i o 3:00 nad ranem. A jeszcze nie tak dawno, w stanie wojennym, była przecież słynna godzina 13:00, a po 22:00 były tylko meliny... Ba! Były nawet "mety", gdzie można było kupić gorzałkę na krechę! Oczywiście, tylko stali, najbardziej zaufani klienci... To już jednak temat na gawędę do zupełnie innego cyklu.
cdn.
Sazan
Przepraszam wszystkich za wyjątkowo małą "kompatybilność" zamieszczonych fotografii z tekstem dzisiejszej gawędy :)
|
| |
|
| Komentarze sš własnociš ich twórców. Nie ponosimy odpowiedzialnoci za ich treć. |
|
|
Komentowanie niedozwolone dla anonimowego użytkownika, proszę się zarejestrować |
|
Re: Sazana znad wędy o piwie gawędy – łyk 15 (Wynik: 1) przez old_rysiu (szreter@interia.pl) dnia 19-08-2003 o godz. 22:33:31 (Informacje o użytkowniku | Wylij wiadomoć) | Pamiętam te czasy. No moze nie lata 50-te XX wieku, ale już od 60-tych to tak. Kryzys piwny ciągnął się jeszcze paredziesiąt lat. Pamietam na początku lat 70-tych ( 1975 ) w ekskluzywnym lokalu w mieście Łodzi, po obiedzie, żona zamówiła mi piwko. Nazwy już nie pamiętam, ale to z najlepszych łódzkich browarów ( oj był wtedy jeden :-) ). Takiego mętnego i niedobrego piwa w życiu nie piłem. Na Śląsku była już konkurencja wśród browarów i można było wypić bardzo dobre piwo. Łódzkie piwo gdyby dotarło dla górników, skończyło by się to demolką piwnych punktów sprzedaży. Jeszcze w latach 1971-73 zwiedzałem wschodnią cześć polski - Zamość i okolice. Tam widziałem pola z wysokimi tykami i chmielem. Piwo w tamtych rejonach było tanie i bardzo dobre. Ale nie mnie pisać o piwie. Sazan robi to tak dobrze, że strach pisać komentarz i trochę powspominać. Trzeba jeszcze dopisać, że na focie, ten wydaje się maleńki człowieczek ( to ja u Sazana 15.08.2003 ),wygląda tak w porównaniu do ogromnego piwnego przybytku Sazana. Zimne piwo " Okocim" było przedniego smaku i niech nikt mi nie pisze, że to nie szlachetny napój. Czekam na następne odcinki. Ale się rozpisałem :-) |
|
|
Re: Sazana znad wędy o piwie gawędy – łyk 15 (Wynik: 1) przez adalin (adalin@poczta.onet.pl) dnia 19-08-2003 o godz. 22:52:07 (Informacje o użytkowniku | Wylij wiadomoć) http://www.youtube.com/watch?v=2bprl-wGqnc | W takich właśnie knajpach kupowało się również piwo na wynos w bańkach na mleko, dzisiaj, zupełnie zapomniane naczynie...
Pamiętam bańki. Ale badziej utkwiły mi w pamięci kanki... I mój cioteczny dziadek dosiadający komarka i jadący do "Matysów" po żniwną aprowizację...
Te rżnięte w grubym szkle kufle moczone pod bieżącą wodą... Ta pomoc przy wyładunku dostawy... Te zarośnięte pyski okolicznych amatorów jasnego pełnego pachnącego przyścienną uryną...
Dzięki, Sazi, za ten odcinek. Przypomniały mi się moje piwne inicjacje pośród zboża kłosów i piwo nalewane do kanistrów po benzynie :) To też był kawałek szczęścia. Ileż bym dał, żeby znów móc go posmakować...
Ech, cieszę się, że nie jestem młodszy. Załapałem się na końcówkę jedynie słusznego, życiowego kuriozum i nie zamieniłbym tego na najnowszego pentiuma. Bo przy tych piwnych budkach był jakiś klimat.
Teraz, kiedy siedzę sobie czasem w "jedynie słusznej" greckiej czy tureckiej knajpce, z obrzydzeniem spoglądam na spuchnięte karczki klientów i hennowe tatuaże...
Coś się zgubiło, jak wszystko w życiu. |
|
|
Re: Sazana znad wędy o piwie gawędy – łyk 15 (Wynik: 1) przez wlodek dnia 19-08-2003 o godz. 23:52:36 (Informacje o użytkowniku | Wylij wiadomoć) | Moje wspomnienia z piwnej inicjacji,sięgają początku lat siedemdziesiątych.Zaczęło się to piwem butelkowym o nazwie,Ratuszowe Pełne Jasne.Pojemność butelki 0,33l.Kształt,trudno go opisać,w naszym języku nazywało się taką butelkę"garbuskiem".Formuła zmawiania brzmiała tak"cztery garbuski proszę!".Sprzedający wiedział jakie piwo podać,pomyłek nie było nigdy.Sazi,budki z piwem opisałeś idealnie! |
|
|
Re: Sazana znad wędy o piwie gawędy – łyk 15 (Wynik: 1) przez Docio (zbyszekstanisz@wp.pl) dnia 20-08-2003 o godz. 02:02:15 (Informacje o użytkowniku | Wylij wiadomoć) | Wspomnień czar... Pełny odlot w przeszłość bez dopalaczy. Jak łatwo zapomina się o "dziwnych" sytuacjach gdy dziś już jest, jak jest. W swoim życiu tamtej epoki miałem zaprzyjaźnioną jedną "mordownię", w której nie musiałem do browarku zakupować konsumpcji. Towarzystwo też było doborowe bo zwykły menel bał się tam wejść a składało się z cinkciarzy pobliskiego i znanego chyba w całej Polsce bazaru Różyckiego. Realne trudności z piwem w tamtych czasach czasem prowadziły do dziwnych sytuacji a na pewno do kombinacji. Piwa było po prostu mało a dziś? No cóż, dziś po piwo nawet nie trzeba wychodzić z domu, wystarczy wykręcić numer radio taxi. |
|
|
Re: Sazana znad wędy o piwie gawędy – łyk 15 (Wynik: 1) przez marcin_p (marcin_p@interia.pl) dnia 20-08-2003 o godz. 10:29:46 (Informacje o użytkowniku | Wylij wiadomoć) http://www.fotopamiatka.blogspot.com | Sazanie, piszesz, że budek z piwem nie ma(?)... a ja ostatnio widziałem.:-) Stało tam kilku facetów opartych o blacik, z tym że nie pili z "pekatych granatów" a z klasycznych teraz, najpopularniejszych, zwykłych półlitrowych butelek. Jeśli chodzi o panów chodzących po pociągu "[...]którzy przepychając się mamrotali pod nosem: piwko! piwko! komu piwko?[...]"mozna jeszcze spotkać, najczęsciej w dalekobieżnych i to często. Kupujących - brak. |
|
|
Re: Sazana znad wędy o piwie gawędy – łyk 15 (Wynik: 1) przez Ojtas dnia 20-08-2003 o godz. 11:16:16 (Informacje o użytkowniku | Wylij wiadomoć) | ech... A ja siedzę w pracy i czytam gawędy Sazana. Pięknie piszesz o piwku Sazanie. A teraz ide po ścierkę, bo zaśliniłem całe biurko... A po pracy.... ;-) |
|
|
Re: Sazana znad wędy o piwie gawędy – łyk 15 (Wynik: 1) przez sacha dnia 24-08-2003 o godz. 19:29:54 (Informacje o użytkowniku | Wylij wiadomoć) | Na początku lat 60 taka zielona budka z piwem stała na stacji W-wa Wawer.Pamiętam ją z tłumu piwoszy i jak przez nich nie mogłem się dopchać po chałwę.Sprzedawali taką z bloku na wagę. W połowie lat siedemdzieśątych ciężko było w W-wie napić się piwa ale że mieszkałem koło lotniska jak się trafiała kasa z zajęć pozaszkolnych chodziliśmy na piwo na lotnisko.Mieli tylko "Żywca"ale wtedy to był rarytas.Oczywiście nie napili byśmy się tam piwa gdyby jednym z kelnerów nie był starszy kolega z osiedla.W tym samym czasie jeździliśmy do Długosiodła gdzie koło kościoła była restauracja "U Fredzi" tam do baniek na mleko braliśmy na wynos,po wcześniejszym przyjęciu po kilka piw na miejscu.O ile sobie przypominam był to chyba browar Wyszków i nie było to moje ulubione piwo a wręcz przeciwnie,ale się piło z braku czegokolwiek innego.Kiedyś gdy szliśmy z bańkami od Fredzi jeden z milicjantów kazał nam piwo wylać bo ponoć byliśmy pijani, pijani to niebyliśmy ale trzeźwi też nie do końca.Zatrzymaliśmy sobie na pamiątkę tego spotkania czapkę,kajdanki,pałkę i gaz,dobrze że kaburę miał pustą.Następnego dnia przyszedł po fanty jego syn z którym graliśmy w piłkę żeby ojcu oddać sprzęt bo go do raportu podadzą a wtedy i my będziemy mieli kłopoty.Jako że był blady świt koło południa i stan pomroczności jasnej nam minął oddaliśmy graty ale do dzisiaj pamiętam że założone i dobrze zaciśnięte kajdanki sprawiaję ból. (Sprawdzaliśmy ile kto wytrzyma).
|
|
|
Re: Sazana znad wędy o piwie gawędy – łyk 15 (Wynik: 1) przez sandal dnia 25-08-2003 o godz. 06:43:53 (Informacje o użytkowniku | Wylij wiadomoć) | Te budki raczej już nie wrócą , choć na wsiach niektóre sklepy przypominaja jeszcze takie budki ;))
Odeszły , jak wózki z wodą mineralną nalewaną w niewymyte szklanki ;) z dodatkiem czegoś w rodzaju soku ( wcale niezłe) . |
|
|
Re: Sazana znad wędy o piwie gawędy – łyk 15 (Wynik: 1) przez puzio dnia 27-08-2003 o godz. 18:23:09 (Informacje o użytkowniku | Wylij wiadomoć) | Tak, to były czasy! Pamiętam, co nie, co? Piwo rozlewane w e flaszki o pojemności 0,33 litra pękate. A po zatem w czasach odwilży zdobycie dobrego piwa graniczyło z cudem. Pozdrawiam.
|
|
|
|