DABart napisał
Zdarzenie to miało miejsce jakie¶ 6-7 lat temu. Mieli¶my wtedy nieco ponad 18 lat... "My" to znaczy ja i mój serdeczny kolega Maciej. Wspólnie tworzyli¶my duet, który był postrachem ryb w okolicznych stawach i gliniankach.
Uważali¶my się za miejscowych specjalistów w dziedzinie połowu karpi, karasi, płoci i linów, jako nieliczni, bowiem stosowali¶my metodę drgaj±cej szczytówki. Jednak z czasem nasz± wędkarsk± wakacyjn± wyobraĽnię coraz czę¶ciej m±ciły opowie¶ci i artykuły w prasie wędkarskiej o połowach w dużej rzece.
Decyzja zapadła szybko - jedziemy nad Odrę. Do dzi¶ nie wiem, jakim cudem Maciej "wydębił" Malucha od rodziców... jeszcze tylko zakupy w "wędkarskim", szczegółowa mapka dojazdu rozrysowana przez jednego z miejscowych wędkarzy i jedziemy. Zaplanowali¶my tzw. "nockę" - wyjazd ¶roda około 15.00, powrót czwartek wieczorem.
Na miejsce o dziwo trafili¶my zgodnie z planem. Naszym oczom ukazała się Odra, niezwykle szeroka, wartko płyn±ca dzika rzeka, przy której nasze stawy to zwykłe domowe oczka wodne. Nad rzek± byli¶my sami. Szybko rozpakowali¶my cały majdan, zajęli¶my miejsca i rozpoczęli¶my wędkowanie, a wła¶ciwie próby wędkowania, gdyż nasze "pikerki" nie radziły sobie zbytnio z wielk± wod±. Nie ukrywam, że byli¶my rozczarowani. Po 3 godzinach w siatkach pływało zaledwie parę "żyletkowatych" leszczyków i płoci. Około 19.00 odwiedziło nas dwóch wędkarzy z Trzebnicy - przyjechali zapolować na suma i sandacza. Po krótkiej rozmowie zajęli miejsce około 200 metrów poniżej naszego stanowiska.
- Skoro oni mog±, dlaczego nie my? - zapytał Maciej i wyci±gn±ł z dum± nowiutk± węglow± gruntówkę o ciężarze wyrzutu do 200g i zamontował do niej także nowy kołowrotek Cormorana z fabrycznie wmontowanym sygnalizatorem brań. Wędzisko uzbroił w potężny kawał ołowiu, na hak zaczepił niewielk± płotkę i zestaw poszybował daleko w nurt rzeki. Nadeszła noc. Z uwagi na to, że spl±tały mi się oba zestawy zrezygnowałem z łowienia, a Maciej pozostawił na brzegu wył±cznie swoj± gruntówkę. Rozpalili¶my ognisko i zajęli¶my się s±czeniem browarków i pieczeniem kiełbasek. Te czynno¶ci zdecydowanie lepiej nam wychodziły niż łowienie.
Około północy ciszę nocn± przerwał pisk sygnalizatora. Z niedowierzaniem podbiegli¶my do wędki. Faktycznie, Cormoran rytmicznie popiskiwał, mrugała czerwona dioda, a ze szpuli równym tempem uciekała żyłka. Adrenalina spotęgowana "procentami" sięgała zenitu.
- Tnij - krzyczę. Faktycznie potężne wędzisko Macieja znacznie się wygięło.
- K.....a ale sztuka, nie mogę jej utrzymać - to jest sum! (nie wiem sk±d to wiedział, bo wcze¶niej suma na własne oczy nawet nie widzieli¶my) - krzyczy Maciej.
Na brzegu zamieszanie, nie wiemy, co robić. Nasza zdobycz stawia zdecydowany opór, który jednak z czasem zostaje stopniowo przełamany. Powstaje kolejny problem - jak wyci±gniemy bestię z wody, nasze podbieraki s± przecież dobre, ale na dwukilogramowe karpie. Przypominam sobie o wędkarzach z Trzebnicy, biorę latarkę, zostawiam Macieja i pędzę do nich.
-Szybko! Mamy suma! Duży podbierak! - krzyczę. Po chwili już w trójkę wyposażeni w duży podbierak kibicujemy Maciejowi. Kilka bezcennych rad fachowców i nasza zdobycz zdecydowanie osłabła. Podbierak w wodzie, napięcie ro¶nie, jeszcze parę obrotów kołowrotkiem i...... naszym oczom ukazuje się potężny.... korzeń. Tak, to porz±dny kawał starego drzewa, wokół którego zapl±tany jest zestaw Macieja.
Chwila ciszy, patrzymy z niedowierzaniem, po czym wybuchamy potężnym ¶miechem. Maciej stoi oszołomiony, nie wie, co powiedzieć. Tej nocy już nie łowili¶my...
DABart