tester napisał
Niejednokrotnie spotkałem się ze stwierdzeniem "Nie trzyma się w domu rzeczy, które nie będ± używane". Z kilku przyczyn, prozaicznych, logicznych i zrozumiałych - typu niepotrzebne zajmowanie miejsca w szafkach, szufladach, k±tach, które można spożytkować bardziej racjonalnie. Drugi powód troszkę filozoficzny, "paranormalny", dla wielu niezrozumiały - ponoć zbieractwo "gratów" pod pretekstem "bo kiedy¶ się przyda" szkodzi atmosferze domowej, klimatowi, zakłóca pozytywny przepływ energii. Ile w tej teorii racji, prawdy, nie wiem - to chyba kwestia postrzegania ¶wiata – dla każdego indywidualna. Przechowywania historii - bo chyba tak należy nazwać to, co robimy - nie zrozumie jednak nikt, kto nie miał pasji.
Moja przygoda z wędkowaniem zaczęła się w roku 1983, kiedy to pewnej niedzieli, u ojca, za szaf±, znalazłem wędkę bambusow±. Spinning z włókna szklanego, woreczek, a w nim kołowrotki, żyłki, kilka blach wahadłówek. Jako że tatu¶ wędkował sporadycznie, przywłaszczyłem sobie sprzęcik.
Minęło 18 lat. W k±cie, w pokrowcu, do dzi¶ stoi bambusówka, z popękanym ze staro¶ci lakierem, przerdzewiałym uchwytem do kołowrotka, przymocowanym za pomoc± ta¶my izolacyjnej. To jedyne wędzisko, jakie się ostało. Do dzi¶ w szufladzie przewalaj± się własnoręcznie wykonane z dwóch kapsli dzwonki i domowym sposobem wylewane ołowiane 200-gramowe ciężarki.
Nie mógłbym pozbyć się mojego pierwszego kołowrotka marki "Delfin", który zakupiłem za uzbierane pieni±dze. Ten wła¶nie zestaw, który darzę ogromnym sentymentem, towarzyszył mi nad Bugiem kilkana¶cie lat temu, gdzie wydarzyła się do¶ć zabawna historia.
Była jesień, pogoda jak to bywa w tym okresie, nie najpiękniejsza, bardzo zmienna. Jednego dnia słonecznie, zaraz potem deszczowo, wietrznie, zimno. Mimo tej gorszej aury, z uwagi na wcze¶niej zaplanowany wyjazd, kilku panów i dziecko (ja) wybrało się na ryby.
Fala na wodzie. Temperatura powietrza oscylowała między 10 a 15 stopni, niebo przykrywały ciemne chmury. Nad wodę dotarli¶my póĽnym popołudniem. Krótki rzut okiem na miejscówkę. Postanowiono, że zostajemy - "to idealna miejscówka". Niski, lekko pochyły brzeg, polanka, las. Wyspa w zasięgu wzroku. Nurt nie za szybki. W planach była nocna zasiadka na suma.
Rozkładamy namioty, póĽniej sprzęt, gruntówki uzbrojone w 200-gramowe ciężarki. Przynęta na haki i wyrzut w połowę drogi do wyspy. Osobi¶cie miałem problemy z poradzeniem sobie z ciężk±, dług± bambusówk±. Poza tym drażniły mnie ci±głe reprymendy za zbliżanie się do brzegu - "uważaj, bo tu głęboko!"
Skoro tak, nie pozostało mi nic innego jak wskoczyć do namiotu i przygl±dać się, jak panowie radz± sobie z wędkowaniem. W międzyczasie zaczęło padać, ognisko wygasło, zerwał się taki wiatr, że sygnalizatory na szczytówkach nie przestawały dzwonić. Tego wieczoru było po wędkowaniu.
Rano zbudził nas ¶piew ptaków, ciepło, słoneczko, bezchmurne niebo, ruch powietrza niemal niewyczuwalny. Jakież było nasze, a w szczególno¶ci moje zdziwienie, gdy podchodz±c do rzeki, zauważyłem... złocisty piasek na dnie. W miejscu gdzie "łowili¶my" było 30 cm głęboko¶ci, na długo¶ci Bugu około 200 metrów. Do wyspy można było się dostać nie mocz±c kolan. Moi zmieszani współtowarzysze pomyłkę tłumaczyli falami na wodzie, pochmurn± pogod± (szarówk±) i nieznajomo¶ci± tego fragmentu rzeki.
Długi bambusowy kij i ogromny rosyjski kołowrotek, zawsze przypomina płytki Bug. Przyznam się, że kołowrotka „Delfin” używam jeszcze czasami.