wykrzyknik napisał
Wstałem bardzo wcze¶nie, dziadek już czekał na mnie przy łodzi. Zapowiadał się przepiękny, słoneczny dzień. Planowali¶my tę wyprawę całe lato, to znaczy on planował. Całymi dniami pływali¶my po jeziorze i szukali¶my odpowiedniego dołka. Dziadek wiedział doskonale czego szukał i w końcu znalazł.
Wzięli¶my tylko dwie wędki, potężne dziadkowe sumówki. Zamiast żyłki na kołowrotki nawinęli¶my strasznie gruba¶ne plecionki. Byli¶my gotowi na wielkie łowy. Silnik zaterkotał rado¶nie jakby wiedział, że tym razem płyniemy na naprawdę wielkie ryby. Jezioro było spowite mgł± a dziadek tylko sobie znanymi sposobami wiedział jak omijać liczne mielizny i wystaj±ce z wody skały. Znał tę wodę prawie jak własn± kieszeń, jednak tym razem płynęli¶my do odległej zatoki, któr± odkryli¶my kilka dni wcze¶niej.
Jezioro było ogromne. Stoj±c na ¶rodku nie było widać nic oprócz wody, bezkresnej i nieodgadnionej wody. Płynęli¶my i płynęli¶my a dziadek opowiadał mi o swoich przygodach a muszę powiedzieć, że potrafił to robić jak nikt inny. Zamykałem wtedy oczy i widziałem jak łowi wielkie łososie, jak poluje na ogromne niedĽwiedzie, a ja siedziałem zasłuchany i rozmarzony. Był suchy, ale potężnie zbudowany. Spod starej czapki wychylała się siwa grzywka, nosił dwudniowy zarost. Był jak wilk morski. Na czole wielka m±dro¶ć wyżłobiła głębokie bruzdy, za¶ wieczny optymizm i rado¶ć wyrysowała mu je przy oczach i ustach. Kochałem go jak tylko wnuczek może kochać dziadka a on mnie jak dziadek jedynego wnuczka. Uwielbiałem te nasze wspólne wyprawy, gdy budził mnie rano i robił ¶niadanie. Uwielbiałem chodzić z nim łapać rosówki. Był moim mistrzem, mentorem i ukochanym dziadkiem.
Dopłynęli¶my po prawie godzinie. Opu¶cili¶my kotwice. Na niebie pokazało się już słoneczko. Jeszcze nisko, nie¶miało wychylało się zza horyzontu aby po kilku minutach rozpalić niebo czerwieni± i różem. Było pięknie. Uzbroili¶my zestawy w wielkie żywce. Dziadek zarzucił oba w głęboki dół i zaczęło się czekanie. Czas mijał niepostrzeżenie, siedziałem na dnie łodzi i wsłuchiwałem się w opowie¶ci znad dzikich wód Afryki. Słońce było już wysoko, gdy z jednego z kołowrotków wysnuło się troszkę plecionki. Dziadek spi±ł się w sobie, oparł dłoń o wędzisko i czekał. Jednak nic się nie działo. Stary wilk morski wiedział jednak, że gdzie¶ tam w głębinie czai się wielki sum. Trzymał więc dłoń na dolniku i wpatrywał się w miejsce, w którym plecionka nikła pod lustrem wody. Po chwili wysnuło się jeszcze trochę linki i nastała prawie piętnastominutowa cisza.
Poczułem zimny powiew na twarzy i w tym momencie plecionka ruszyła. Wysnuwała się powoli, jednostajnie. Dziadek uj±ł wędkę w obie ręce i czekał. W jego oczach widziałem dziwny niepokój i ogromne napięcie.
- Zwiń powoli drug± wędkę... - powiedział prawie szeptem, swoim grubym acz łagodnym głosem. Podniosłem się z dna łodzi i złapałem za kij. Zwijałem tak jak kazał i patrzyłem jak z jego wędki ucieka plecionka metr po metrze.
Dziadek zaci±ł z całej siły, jednak kij zatrzymał się w jednej czwartej długo¶ci zamachu. Łodzi± szarpnęło i dziadek przykl±kł na kolano. Podniósł się jednak z powrotem na ławkę, spojrzał na mnie a ja wiedziałem, że musze szybko wyci±gn±ć kotwice i odpalić silnik. Spojrzałem na jego kij i nie mogłem uwierzyć, że ten strasznie twardy dr±gal może się aż tak wyginać.
Usiadłem przy silniku i skierowałem dziób łodzi w stronę ryby, ta uparcie płynęła przed siebie. Wiedzieli¶my obaj, że takiego potwora jeszcze tu nikt nie złowił, ba nawet nikt o takim nie słyszał.
Niebo, ni st±d, ni zow±d przykryły ciężkie chmury. Coraz mocniej wiało. Dziadkowa łódĽ była wielka więc nie bałem się niczego. T± łajbę zrobił sam, wszystko robił sam od ¶mierci babci. Nawet teraz, gdy widziałem, że jest już strasznie zmęczony nie chciał oddać mi wędki. Mijały długie i ciężkie minuty walki, sum płyn±ł ci±gle w tym samym kierunku. Był panem sytuacji może nawet całego jeziora. Fale były coraz wyższe a wiatr coraz mniej przyjemny. Dziadek odwrócił głowę w moj± stronę i u¶miechn±ł się: - Mamy króla, Michu.
Widziałem w jego oczach niepokój, byli¶my coraz dalej od domu a niebo zaczęło rozbłyskiwać piorunami. Jeszcze daleko, bezgło¶nie ale nieubłaganie nadchodził potężny sztorm. Obaj wiedzieli¶my, że będzie ciężko, ogromna ryba na kiju, za plecami burza. Czas mijał, sum nie okazywał oznak zmęczenia.
Po godzinie od brania spadły na nas pierwsze krople deszczu. Po następnej godzinie lało jak z cebra. Wpatrywałem się w plecy dziadka gdy silnik odmówił posłuszeństwa. Niedobrze, tego żaden z nas nie przewidział. Teraz ci±gn±ł nas już tylko sum. Na ramionach dziadka zawisł ciężar łodzi, która mimo swoich rozmiarów skakała po falach jak mała łupinka. Zacz±łem się bać, było mi zimno i mokro. Sum nagle skręcił w bok, teraz dopiero było nieprzyjemnie. Ogromne fale uderzały z cał± swoj± sił± w nasza skorupę jakby chciały j± rozbić w drzazgi. Ryba łukiem zaczęła zawracać. Król głębiny wracał na swoje terytorium.
- Zaczyna słabn±ć! - krzykn±ł do mnie dziadek. Widziałem, że jest potwornie zmęczony, w jego oczach zobaczyłem ogień, byłem pewny, że za nic się nie podda. On za¶ z dziobu cofn±ł się na ¶rodkow± ławę. Usiadł i zaparł się nogami jak tylko mógł najmocniej. Burza rozszalała się na dobre, pioruny trzaskały nad głowami, Posejdon był na nas w¶ciekły. Wszystkie żywioły sprzysięgły się przeciwko nam. Wbiłem swoje małe ciało w rufę łodzi, byłem przerażony.
Nagle dziadek osun±ł się z ławki na kolana, Skoczyłem do niego, złapałem za ramiona i z całych sił obj±łem.
- Dziadku, Boże, dziadku, co Ci się stało? - krzyczałem, a po policzkach popłynęły mi łzy.
- WeĽ wędkę, Michu, teraz ty musisz walczyć, ja nie mam już siły.- wyszeptał prawie przez zamknięte usta. Podniósł się na ławkę podaj±c mi wędkę.
- Nie, nie dam rady, dziadku. Zobacz co się dzieje wokoło. Ja już nie chcę łowić, dziadku. - płakałem, moim ciałem wstrz±sały dreszcze z zimna i przerażenia.
- Musisz wygrać, Michu, rozumiesz, musisz to zrobić dla mnie i dla siebie. Nie możesz teraz się poddać. Jeste¶ silny, dasz sobie radę.- patrzył na mnie tymi kochanymi oczami trzymaj±c w dłoniach wygięte do granic możliwo¶ć wędzisko. Był zawzięty, zawzięty jak nikt inny. Musiałem mu pomóc mimo przeszywaj±cego mnie strachu.
Złapałem drż±cymi dłońmi wędkę, sum szarpn±ł a ja poleciałem na dziób łodzi. Zabolało, jednak nie mogłem zawie¶ć dziadka. Podniosłem się i usiadłem na ¶rodkowej ławce. Mój najlepszy przyjaciel osun±ł się na dno łodzi i oparł głowę o tylne siedzisko. Sum zacz±ł szarpać łbem, słabł, wyjmowałem już wielkie sumy pod okiem mojego mistrza jednak nie takie jak ten i nie w takich warunkach. Wody jeziora przelewały się przez burty łodzi. Niebo zniżyło się tak nisko jakby miało się zaraz na nas zwalić i zatopić w przepastnych głębinach. Po prawie godzinie miałem go przy łodzi, był ogromny, był królem. Odczepiłem osęko- bosak z uchwytu i tak jak mnie uczył dziadek wbiłem w tył głowy suma. Ten szarpn±ł się, lina opl±tała mi rękę. Sum szarpn±ł jeszcze mocniej i zanurkował pod łódĽ. Poci±gn±ł mnie za sob± i z całej siły uderzyłem w burtę. Ręka uwięzła pod wiosłem, w ustach poczułem krew. Lina opl±tała się na tyle skutecznie, że nie chciała się wysun±ć. Sum szalał przy łodzi szarpi±c moim bezwładnym ramieniem. Nagle podszedł do mnie dziadek. Zrobiło się jako¶ ciepło i spokojnie. Przestałem się bać, wiedziałem że teraz już będzie dobrze.
- Michu, nie możesz się poddać. Pamiętaj, musisz wygrać dla mnie, dla samego siebie. Nie bój się już niczego, jestem przy tobie, rozumiesz? - patrzył na mnie dziwnymi oczami, widziałem w nich ciepło i ogromn± miło¶ć. Zawzięto¶ć z jego twarzy zniknęła całkowicie, wydawał się jaki¶ młodszy. Podał mi dłoń, pomógł usi±¶ć na ¶rodkowej ławce i otarł z twarzy łzy. Patrzył na mnie jak nikt nigdy na ¶wiecie, był smutny i szczę¶liwy zarazem. Chciałem go obj±ć, powiedzieć że go kocham i nigdy się nie poddam.
Odwrócił głowę, miedzy czarnymi chmurami pokazało się dziwne ¶wiatło. Jaskrawe, silne ale nie raziło mnie. Dziadek pu¶cił mnie i poszedł w jego stronę. Odwrócił się jeszcze na moment i u¶miechn±ł tak jak tylko potrafił najcieplej. Był znowu młody, jego włosy były ciemne, oczy radosne.
- Dasz sobie radę Michu, pamiętaj, że zawsze będę przy tobie. - odwrócił się i odszedł. Zostałem sam...
Kolejne potworne targnięcie suma przywołało mnie do rzeczywisto¶ci. Był to już ostatni zryw ryby. Podniosłem się i odwi±załem linę z ręki. Sum leżał martwy na powierzchni. Przestało padać, król umarł.
- Dziadek!!! - odwróciłem głowę w jego stronę - Przecież takie rzeczy nie dziej± się naprawdę.
- Dziadku!!!
Leżał z zamkniętymi oczami na podłodze. Jego star± czapkę porwał wiatr. Był u¶miechnięty, szczę¶liwy i spokojny. Jego dusza patrzyła na mnie z nieba, czułem jego ciepło i blisko¶ć. Po policzkach popłynęły mi łzy.
Dziadku... – wyszeptała moja dusza –Dziadku...
wykrzyknik