Czy wiesz, że...
SANDACZ:
- Rekord Polski - 15,60 kg
- Złoty medal - od 9,00 kg
- Srebrny medal - od 7,00 kg
- Brązowy medal - od 5,00 kg

Konto/logowanie
Members List ZAREJESTROWANI
 Ostatni Tobiasz
 Dzisiaj 0
 Wczoraj 0
 Wszyscy 4520

 UŻYTKOWNICY
 Goscie 333
 Zalogowani 0
 Wszyscy 333

Jesteœ anonimowym użytkownikiem. Możesz się zarejestrować za darmo klikajšc tutaj

Jesteœ stałym użytkownikiem Pogawędek Wędkarskich - kliknij tutaj
aby zalogować się!

Na forum napisali
krzysztofCz: [quote:f2a4672e65="jjj an"]W tym wątku będę podawał wpłacone kwoty ...(18212) Mar 27, @ 16:07:40

lecek: Wielkanoc w Ustroniu. Zapowiedziałem małżonce, że święto, świętem ...(59101) Mar 26, @ 15:02:24

lecek: Pooszło. k ...(18212) Mar 26, @ 14:43:29

krzysztofCz: Za Lucka i Bedmara... poszło k ...(18212) Mar 26, @ 14:00:16

artur: Poszło ...(18212) Mar 26, @ 10:30:05

krzysztofCz: Poszło k ...(18212) Mar 26, @ 07:09:09

jjjan: Nikt się nie kwapi więc jeżeli ktoś chce wpłacić,, to proszę blik ...(18212) Mar 25, @ 20:19:56

mario_z: Dzisiaj spotkanie jajeczkowe nad wodą, oczywiście bez wędki bym n ...(59101) Mar 24, @ 20:50:03

Krzysztof46: nic nie trzeba ,zbierajcie na nastepny rok i tyle w temacie ...(18212) Mar 24, @ 17:30:00

krzysztofCz: To komu mamy wpłacać ;question Ktoś zapłacił, to trzeba Mu się ...(18212) Mar 24, @ 17:27:29


Artykuły komentowali
Krzysztof46 w ''Znowu Ta Szwecja'': Szkoda panowie ze sié nie oglaszacie .Chétnie dokoptowalbym do fajnej ekipy ...
Karpiarz w ''Usuwanie usterek w wagglerach i sliderach Dino.'': Ot fachura jestes Jotes. Pozdrawiam i dzieki za cenne wskazowki.
grubyzwierz w ''Znowu Ta Szwecja'': hmhmh... Mówisz Jacek, że Szwecja.. ? Kto wie, kto wie... :)
krzysztofCz w ''Znowu Ta Szwecja'': Janku czekamy na nową relację :-)
old_rysiu w ''Znowu Ta Szwecja'': A my pozdrawiamy z Polen :-)
jjjan w ''Znowu Ta Szwecja'': Jeszcze nie do końca.
Ekipa pozdrawia że Sweden.🙂

Zenon w ''Znowu Ta Szwecja'': Dlaczego "znowu" czyżby się znudziła?

Miło widzieć znajome pyszcz...

jjjan w ''Znowu Ta Szwecja'': Gdyby popłynąć w czwartek w dzień, to do Karlskrony, bilet dla czterech plus...
dzas w ''Znowu Ta Szwecja'': koszta zależą od tego ile pijesz... :) bez tego w 2,5 tysia za dwa tygodnie ...
the_animal w ''Znowu Ta Szwecja'': Świetna wyprawa - ekipa wiadomo - chętnie dowiedział bym się jakie koszta są...

Rozmaitości
» Pomocnik
» Regulamin PW
» Przeszukiwanie zasobów
» Przeszukiwanie forum
» Łowca Okazów 2010
» Grand Prix Czatu
» Prognoza pogody
» Ośrodki i stanice wędkarskie
» Rejestracja łódki
» Interaktywne krzyżówki

Recenzje
· JAXON ZX MACHINE 400
· MacTronic NICHIA HLS-1NL2L
· TUBERTINI GORILLA UC4 FLUOROCARBON
· Daiwa Exceler Style F
· Namiot Fjord Nansen
· Mikado NSC Feeder
· Wędzisko Mikado NSC 360 Feeder Nanostructure
· Mistrall Bavaria 2,7
· żyłka DUAL BAND
· Mikado T-Rex Bolognese 600

Filmoteka
Sum 200cm

Dodał: avallone78
Dodany: 14th Feb 2011
Odsłon: 2099
Ocena: 0.00 Ocen: 0

X targi Na Ryby ZAJAWKA

Dodał: jarecki74
Dodany: 19th Mar 2010
Odsłon: 1963
Ocena: 1.00 Ocen: 1

Boleń Wojtka

Dodał: wojto-ryba
Dodany: 23rd Dec 2009
Odsłon: 1984
Ocena: 5.00 Ocen: 1

Żerowanie karpi 5/5

Dodał: Marek_b
Dodany: 23rd Mar 2009
Odsłon: 2223
Ocena: 5.00 Ocen: 4

Żerowanie karpi 4/5

Dodał: Marek_b
Dodany: 23rd Mar 2009
Odsłon: 2054
Ocena: 5.00 Ocen: 2

Żerowanie karpi 3/5

Dodał: Marek_b
Dodany: 23rd Mar 2009
Odsłon: 2110
Ocena: 4.00 Ocen: 1

Żerowanie karpi 2/5

Dodał: Marek_b
Dodany: 23rd Mar 2009
Odsłon: 2023
Ocena: 5.00 Ocen: 1

Żerowanie karpi 1/5

Dodał: Marek_b
Dodany: 23rd Mar 2009
Odsłon: 2062
Ocena: 2.00 Ocen: 1

Sum Odrzański

Dodał: jarokowal
Dodany: 23rd Mar 2009
Odsłon: 2424
Ocena: 5.00 Ocen: 3

Hol suma

Dodał: Marek_b
Dodany: 22nd Mar 2009
Odsłon: 2245
Ocena: 5.00 Ocen: 3


Dziadkowa metoda - KONKURS
Opublikował 30-03-2004 o godz. 07:00:00 Jarbas
Konkursy kajko napisał

Lekko zapchany nos był świadectwem niskiej temperatury tej nocy. Co więcej, noc jeszcze się nie skończyła. Bez otwierania oczu wiedziałem, że jeszcze jest ciemno. Od pomostowych desek ciągnęła zimna wilgoć a ścianki namiotowego tropiku pod ciężarem osiadłej na nim rosy przylgnęły chyba na całej powierzchni namiotu wewnętrznego.



Czułem się jak w chłodni. Świst powietrza z coraz bardziej niedrożnego nosa i próby rozklejenia oczu i ust uświadamiały mi, że trzy dębusie na pierwszej majowej nocce to nie był dobry pomysł. Stało się jednak i wypada do końca być facetem z krwi i kości.

Wylazłem z naciągniętego wilgocią śpiwora i ku mojej rozpaczy zauważyłem, że buty stały poza namiotem. Byłem zdegustowany swoją bezmyślnością a na dodatek nie miałem już pomysłu, aby dodać sobie animuszu. Było ciemno, ale nie tak jak w nocy, lekka mgiełka unosiła się nad wodą odsłaniając co jakiś czas fragmenty naszej zatoczki i świeże liście kapelonów.
- Było coś? - zapytałem Tomusia chybocząc się na brzegu pomostu z błogą miną.
- Tylko okooonie. - powiedział zaciągając z niesmakiem - za to na każdej wędce - dodał.
- Twoje wędki oparłem o namiot. Nie wiem na co będziesz łowił.
- Dzięki. Długo już siedzisz?
- Wstałem jakieś 40 minut temu. Ale piździ. Co, nie?
- Daj spokój, mam tak mokre kapcie, że zaraz odwalę
- odpowiedziałem ciągle zaspany.

Ręce mi się trzęsły a co chwilę wzdrygał mną głęboki poranny dreszcz. Nie mogłem opanować drżenia szczęki. Wędki były zimne, wilgotne. Patrzałem na moje wysłużone kije zadając sobie pytanie, czym je dziś obwieszę.

- Jak łowisz? - szepnąłem do Tomusia z nadzieją, że ustrzeże mnie to od jakichś błędów i da mi krok do przodu.
- Dwie na gruncik i jeden spławik. Wszystko na redlorze, bo... siedzi! - dokończył ostro.
Serce mi stanęło. Odłożyłem zestaw i przyglądałem się jak Tomuś rozpoczyna pojedynek z pierwszą brzaskową rybką. Lekki zestaw z żyłką 0,20 i przyponem 0,16 daje wiele emocji podczas połowu na skraju kapelonów.

Szybkie zrywy rybki i charakterystyczne szamotanie nie wskazywały na to, że cel naszej wyprawy siedzi na końcu żyłki. Ryba jednak nie dawała za wygraną. Uciekała to w kierunku kapelonów, to dalej od nas. W pewnym momencie byłem pewien, że Tomuś się z nią pożegna. Wpłynęła w zanurzone nieopodal krzaki. Jednak tak jak wpłynęła tak z nich wyskoczyła na pełną wodę. Reszta była formalnością. Po dość pewnej końcówce holu w podbieraku wylądował całkiem przyzwoity okonek, mówię całkiem, bo długość 34 cm pozwala na takie stwierdzenie.

- Skąd wziął?
- Z granicy kapelonów -
odpowiedział zakładając już następnego robaka.
Wędki uzbroiłem odwrotnie niż Tomuś, czyli dwie spławikówki i jeden gruncik, który z wymęczonym robaczkiem powędrował w największy gąszcz liści. Pozostałe zestawy na skraj kapelonów jeden, a drugi jakieś 10 metrów ode mnie, w kapelonach.

Siedząc plecami do siebie kończyliśmy resztki z wczorajszej kolacji.
- Masz herbatę. - usłyszałem w tym samym momencie jak poczułem szturchnięcie w ramię. Ciepła herbatka z cytryną powolutku ogrzewała mi dłonie. Robiło się coraz jaśniej. Na wschodzie niebo nabierało życia wraz z wynurzającymi się z ciemności promieniami słońca, które niestety, jeszcze było poniżej horyzontu. Znajdujące się w oddali chmury z wierzchu granatowe od spodu amarantowoczerwone zdawały się być nie z tej planety. Mgła była coraz rzadsza a świergot ptaków nieomylnie wskazywał na rychły koniec nocy.

Następne łyki herbaty były dla mnie zbawienne. Zrobiło mi się dobrze ciepło, oparłem się wygodnie w foteliku i nakryłem wywleczonym z namiotu śpiworem. Zamknąłem oczy i tak naprawdę miałem ryby w nosie. Oddychałem rześkim powietrzem i powoli zasypiałem. Ciepło herbatki i śpiwora robiły swoje.
- Jest! - zabrzmiało jak trzask łamanej suchej gałęzi.
Oczy otworzyłem szeroko i błyskawicznie obróciłem się w kierunku Tomusia, który już wyciągał z wody kolejnego okonia. Tym razem wymiary trofea były niezbyt imponujące, co dawało mu spore szanse na powrót do domu. I tak się też stało.

Otrząsnąłem się i zacząłem nerwowo rozglądać się po tafli wody. Brakowało jednego spławika. Starałem się nie zacinać, żeby nie zahaczyć zestawu, którego koniec jak się okazało znajdował się pod pomostem. Bez większych problemów na pomoście wylądował jeszcze mniejszy okoń. Miał więcej szczęścia niż ważył, mimo mojego snu był zacięty tylko za kącik pyska.

- Słabiutko, co? - zagadnąłem.
- Ano słabiutko. Myślałem, że do szóstej coś wejdzie, a tu nic.
- Co?
- Mówię, że słabiutko, myślałem, że do tej pory chwycimy, chociaż jednego.
- Jesuuu. Jak do mnie mówisz to się odwróć bo ja cię w ogóle nie rozumiem, a jeszcze jak żresz to już zupełnie.
- Mówię, że myślałem, że coś złowimy. A tu nic.
- powiedział jak u logopedy.
- To fakt - odpowiedziałem ze spokojem zapominając o moim krótki zirytowaniu. - Ale jeszcze mamy czas. - wtrąciłem.
- Może coś nie tak łowimy? Może woda za zimna? - zastanowił się Tomuś.
- Coś ty, woda ma 13 stopni to już czas. A w zeszłym roku jak łowiliśmy? Tak samo. I co? Ja miałem trzy a ty cztery. I wszystko tak samo, nawet pogoda była taka sama.
- Też miałeś cztery
- poprawił mnie szybko.
- Ale mi spierdzielił z rąk więc go nie miałem.
- Ale w sumie to miałeś cztery
- twierdził swoje.
- To dolicz mi jeszcze te z kanału i Kiekrza to miałem z dwadzieścia.
- No, dobra!
- powiedział dla spokoju.
- Ale ten rok zaczyna się ciężko...

Mijały kolejne minuty, kwadranse, półgodzinniki i inne jednostki czasu. Tymczasem mój okoń był ostatnią rybą wyciągniętą z wody. Dochodziła ósma a nasza frustracja narastała. Zaczęło się gorączkowe zmienianie zestawów. Przesuwanie ołowiów, zmiany haków i kolorów spławików. Ratowanie robaków fusami z kawy, przynosiło efekty przeciwne do oczekiwanych.

- Coś ty uszykował? Zbożówkę!? - zapytał się Tomuś wyciągając czerwonego robaka.
- Wygląda jak barwiony makaron z Biedronki. - dodał.
- Przecież u nas nikt nie pije zbożówki - odpowiedziałem, śmiejąc się z trafnego skojarzenia Tomusia. Robak wyglądał dokładnie jak makaron.

Robaczki szybko wypłukaliśmy i co lepsze dało się jeszcze używać. Za dwadzieścia dziewiąta. Czas i ryby były dla nas nieubłagane, a recepty na sukces były już w zasadzie wyczerpane. Cisza. Następna godzina ciszy. Majowe słońce, mimo, że przesunęło się za drzewa ogrzewało nas coraz cieplejszymi promieniami. My ze swojej strony dokładaliśmy wszelkich starań, aby zwiększyć prawdopodobieństwo sukcesu. Staraliśmy się nie ominąć, żadnego z najgłębszych sekretów gwarantujących złowienie ryby.

- Brakuje mi już śliny - zaśmiał się Tomuś.
- Przecież Ci nie dołożę - odpowiedziałem patrząc na robaka, który dyndał mi przed nosem. Zgodnie ze zwyczajem mojego dziadka plułem przed każdym zarzutem na robaka.
- Teraz to prędzej się ryba przyklei do niego niż zahaczy - stwierdziłem okręcając na żyłce oblepionego robaczka.
Za plecami słyszałem charczącego Tomusia próbującego wydobyć parę kropel jeszcze skuteczniejszego atraktora. Niestety. Efekty były mizerne. Co prawda chwyciłem do kolekcji wzdręgę, ale i ona wróciła do wody. Wątpię bym ją złapał dzięki wspomnianemu uatrakcyjnieniu przynęty.

- A jak wstałeś to zanęciłeś? - zapytałem szukając dziury w całym.
- A jak myślisz? Nie zjadłbym półtora kilo zanęty. Jest zanęcone po równo. Może zanęta się zmieniła. Wiesz, jakie to nyrole co to produkują. Pewnie potanili i dosypali trocin zamiast droższego składnika.
- Pewnie tak, to całkiem możliwe -
przytaknąłem. Przecież ktoś musi być winny naszego niepowodzenia.
Zima czekania, tydzień przygotowań, kasa na kartę i figa z makiem na początek. Nieźle, naprawdę nieźle. Lekka fala delikatnie kołysała liście kapelonów, a ogrzana słońcem woda uwalniała zapach jeziora. Na niebie płynęło zaledwie kilka chmurek. Było już całkiem ciepło. Miałem zamknięte oczy i raz po raz otwierając jedno sprawdzałem stan spławików.

Czemu nikt mi za to nie płaci? Pomyślałem z zamkniętymi oczami. Jednocześnie zacząłem się zastanawiać, czym sprowokować rybki, żeby zaczęły brać. Wertowałem w głowie wszystkie znane mi metody, które do tej pory stosowałem i o których słyszałem. Nic nie pasowało mi do aktualnej sytuacji. Tomuś drzemał na pomoście uwalony w największej plamie słońca, jaka dotarła na naszą platformę. Chłopisko zmęczone. Niech śpi.

Obserwowałem goniące się nawzajem nartniki, które dość stanowczo broniły swoich terytoriów pomiędzy kapelonami. W mętnej oliwkowej wodzie tylko czasami migały czerwone ogonki małych wzdrążek. Głośny plusk przy zwalonym drzewie dał mi nadzieję, że „mój” szczupak przetrwał i zimę i pierwsze najazdy spinningistów. Sam od trzech sezonów próbowałem go wyciągnąć i obiecałem sobie, że od tej pory będę o niego dbał. Już w kwietniu z pontonu powiązałem trochę sznurków pomiędzy gałęziami. „Mój” szczupak musi być bezpieczny.

Wybudzone ze snu muchy latały do drobinek zanęty, które leżały na liściach grążeli. Zapach wody był coraz bardziej intensywny. Parka nartników przestała się gonić i chyba zaczynała zabawę w zapasy. Wiosna pełną gębą. Nie musiałem długo patrzeć na wodę, żeby zauważyć, że liście kapelonów nie zawsze kołyszą się w rytm fal, co więcej ich ruchy były szarpane, coś na podobieństwo uderzeń.

Sytuacja zaintrygowała mnie na tyle, że postanowiłem zerwać jeden liść i przyjrzeć mu się uważnie. Zobaczyłem pięć czy sześć błotniarek, które rozkoszowały się świeżutkim listkiem. Trochę się znam na ślimakach i wiem, że nawet gdyby wzięły się w garść i gryzły liść synchronicznie nie spowodowałyby takich podskoków grążela.
Byłem w domu.

Czym prędzej zwinąłem jeden zestaw, zmniejszyłem grunt do 20 cm i rzuciłem delikatnie miedzy kapelony. Nic się nie działo. Starałem się zahipnotyzować spławik, niech drgnie. Nic z tego. Stał jak zaczarowany. Do głowy przyszedł mi sposób mojego dziadka, któremu w połowie linów mógłby dorównać jedynie Old Rysiu. Pamiętam jak przez mgłę, że kiedy liny brały z roślin dziadek montował bardzo lekki zestaw „gruntowy” z zaledwie 3-5 g łezką i dwoma stoperami. Bez większych namysłów przystąpiłem do działania. A muszę przyznać, że zestaw przygotowywałem z największym namaszczeniem, starannością i według wszystkich wskazówek, jakich udzielił mi dziadek i które pamiętałem.

Po pierwsze pożegnałem się z przyponem, zestaw był montowany na żyłce głównej. Dzięki temu do minimum zmniejszałem ilość supełków, które utrudniałyby ustawienie dowolnego gruntu i byłyby dodatkowymi zaczepami na liściach. W pierwszej kolejności na żyłkę powędrował mały silikonowy stoperek blokujący ołów podczas brania. Następnie przez oczko łezki przepchnąłem igiełkę i kombinerkami zgniotłem łezkę tak, że nadal była łezką tylko, że płaską. Za pomocą kombinerek wyciągnąłem igłę i nawlokłem łezkę tak, aby jej ostry koniec był skierowany do założonego już stopera.

Teraz na żyłkę powędrował drugi stoper, zatrzymujący ołów przed zsunięciem się do haka. No i haczyk przywiązałem jak się można domyśleć do żyłki głównej. Jak kłaść taki zestaw? Nie ma przy tym wielkiej filozofii, ale kładzie się go raz i trzeba czekać do brania, gdyż ściąganie często kończy się utratą haka. Po pierwsze ustawiamy sobie głębokość dolnym stoperem, górny stoper ustawiamy jakieś 5-10 cm od dolnego i rzucamy w kapelony. Następnie powoli podciągamy zestaw, który oparł się o jeden z liści grążela do momentu, kiedy poczujemy lekki opór. Będzie to pierwszy stoper, który bez większego problemu wciągniemy na liść. Po tym, trochę bardziej opornie wsuniemy na liść naszą spłaszczona łezkę, której będzie towarzyszył drugi stoper. Lekko podciągamy żyłkę, jednak tak, aby nie przesunąć ołowiu i po sprawie, czekamy.

Nie jest to zbyt finezyjny zestaw. Poza tym można powiedzieć, że to samo można przecież zrobić ze spławikiem. Kto łowił liny które żerują od spodu kapelonów wie, że spławik nie jest elementem mile widzianym przez ten gatunek podczas takiego żerowania, nawet jeśli jest w barwach maskujących jak Dociowe spławiki. Pozwolę sobie przypomnieć, że podczas montowania dziadkowego zestawu drugi z bardzo małym gruntem czekał w kapelonach. I czekał.

Wziąłem z wody zerwany wcześniej liść i wybrałem najładniejszego ślimaczka, którego wyłuskałem z muszelki, zgrabnie nadziałem na haczyk i z całym zestawem posłałem w miejsce gdzie raz po raz drgały liście. Długo nie czekałem, może minutę jak łezka zeskoczyła z liścia do wody, zaciąłem i u moich stóp wylądowała wzdręga. Miała może 16-17 cm. Wróciła do wody.

Przy drugim zarzucie sytuacja się powtórzyła i przy trzecim również. Byłem troszkę zrezygnowany. Położyłem zestaw na liściu bardzo blisko pomostu i zacząłem się zastanawiać nad sensem dzisiejszych połowów. Łezka zjechała z liścia, zaciąłem i następna wzdręga oglądała świat z powietrza. Mógłbym w ten sposób nałowić wzdręg na zupę dla armii, ale zdążyłem zauważyć, że liście kapelonów drgały jakieś 15-20 m od pomostu a teraz branie miałem jakieś 3 m ode mnie.
Pominąłem szczegół, który wydawał mi się błahy, a którego mój dziadek nie przeoczył. Ślimak musi być w skorupce!

Szybkie wzdręgi nie czekały długo, kiedy smakowity kąsek wisiał „jak na widelcu”. Poza tym był tym bardziej smaczny, że bez skorupki. Ze skorupką nie będzie miał problemu nawet mały linek, nie mówiąc o tych większych.

Tym razem musiałem zerwać drugi liść, bo z pierwszego wyskubałem już wszystkie ślimaki. Były na nim dwa tej samej wielkości, co znacznie ułatwiło mi wybór. Bez skrupułów nadziałem jednego i posłałem zestaw jakieś 20 m w zatoczkę. Wyprowadziłem łezkę na liść i czekałem. Tym razem minęło chyba z 5 min, kiedy łezka smyknęła do wody. Zaciąłem i wiedziałem, że to ani nie okoń, ani wzdręga. Ryba prężyła się, ciągnęła w dół, do tyłu uderzenia były wolniejsze, ale silne i zdecydowane. Po paru minutach w podbieraku siedział zielonozłoty lin. Fakt, że nie był okazem na pierwszą stronę gazet, ale jego 40 cm upoważniało mnie do bycia z siebie dumnym.

- Tomuś, wstawaj! - powiedziałem głośniej.
- Wstawaj, mam pierwszego! - dodałem.
Dopiero ta informacja chłopa przebudziła. Przeciągnął się jak kot na słońcu i kazał sobie opowiedzieć, w jaki sposób to zrobiłem. Szybka lekcja. Spłaszczenie łezki, dwa stopery i Tomuś zaczął łowić na dziadkową metodę. Tym razem jak na ironię zabrakło ślimaków, trzeba było zerwać cztery liście, żeby mieć trzy ślimaki.

No i metoda okazała się jedyną skuteczną tego dnia na naszym jeziorze. Padło siedem linów i to otwarcie sezonu należało do mnie. Miałem na koncie 4 liny największy miał 43 cm, drugi to „pierwszy” 40 cm, trzeci i czwarty miały po 34 i 35 cm. Największy Tomusia miał 39 cm, ale to początek sezonu i nic jeszcze nie jest przesądzone. Tym bardziej, że mamy już sprawdzoną metodę na liny żerujące ze spodów kapelonów.
- To co spadamy do chaty? - zapytałem.
- No chyba, dochodzi druga i raczej już nic nie zwojujemy - odpowiedział Tomuś, jednocześnie czarujący spłaszczoną łezkę leżącą bez ruchu 2 cm od brzegu liścia grążela.
- Chcesz tego małego? - spytałem się Tomusia, zaglądając do siatki.
- Nie, dzięki. Trzy mi starczą.
- Tylko, że tego, co wypuszczam będę liczył. Bo go sam wypuszczam.
- Spokojnie
- odpowiedział z uśmiechem.

Do domu wracaliśmy w wyśmienitych humorach. Byliśmy na rowerach, więc jedno piwko chyba by nam nie zaszkodziło. Ależ skądże. Zjechaliśmy do wiejskiego sklepiku, gdzie na ławeczce w majowym słoneczku padł czwarty dębuś. Ustaliliśmy następny wypad na liny, tym razem na kanał Mosiński i pognaliśmy jak czternastolatki na swych składakach do domów. Tego dnia majowe popołudnie było wyjątkowo piękne i ciepłe.

Trudno powiedzieć, czy był to wędkarski trick czy wykorzystanie wiedzy dziadka i własnej spostrzegawczości. Niemniej jednak, po przybyciu na łowisko byliśmy pewni, że są tu duże ryby, tylko nie brały w sposób na jaki byliśmy przygotowani.

kajko


 
Pokrewne linki
· Więcej o Konkursy
· Napisane przez Jarbas


Najczęœciej czytany artykuł o Konkursy:
Sandacz


Opcje

 Strona gotowa do druku Strona gotowa do druku

 Wyœlij ten artykuł do znajomych Wyœlij ten artykuł do znajomych


Komentarze sš własnoœciš ich twórców. Nie ponosimy odpowiedzialnoœci za ich treœć.

Komentowanie niedozwolone dla anonimowego użytkownika, proszę się zarejestrować

Re: Dziadkowa metoda - KONKURS (Wynik: 1)
przez woytas dnia 30-03-2004 o godz. 08:13:20
(Informacje o użytkowniku | Wyœlij wiadomoœć)
Fajny patent.
Moją uwagę przykół jednak ten fragment :
"Wędki uzbroiłem odwrotnie niż Tomuś, czyli dwie spławikówki i jeden gruncik, który z wymęczonym robaczkiem powędrował w największy gąszcz liści. Pozostałe zestawy na skraj kapelonów jeden, a drugi jakieś 10 metrów ode mnie, w kapelonach."
Trzy wędki to chyba trochę za dużo.
Czytam jeszcze raz uważnie :
Gruncik z wymęczonym robaczkiem powędrował w największy gąszcz !
Pozostałe zestawy - na skraj kapelonów jeden!
Drugi 10 metrów ode mnie !
Wszystkie trzy w wodzie !!!
Aa ! I jeszcze ta wzmianka o piwie i rowerach - moim zdaniem niedopuszczalne !!!
Porażka autora i adminów, którzy puszczają takiego knota.


Woytas



Re: Dziadkowa metoda - KONKURS (Wynik: 1)
przez old_rysiu (old_rysiu@wedkarskie.pl) dnia 30-03-2004 o godz. 08:23:07
(Informacje o użytkowniku | Wyœlij wiadomoœć)
Z całą pewnością , był to trick. Jak dobrze zauważyłeś, już dawno zapomniany i wart przypomnienia. Stosuje się go również na rozległych moczarkowych łąkach z tym, że zamiast kapelanów, rola podtrzymywacza to nic innego jak kula wodna.



Re: Dziadkowa metoda - KONKURS (Wynik: 1)
przez adalin (adalin@poczta.onet.pl) dnia 30-03-2004 o godz. 10:55:16
(Informacje o użytkowniku | Wyœlij wiadomoœć) http://www.youtube.com/watch?v=2bprl-wGqnc
No, Kajko, gratulacje. Jak ci się chce, to potrafisz, nygusie :) Klasa tekst, klasa patent - naprawdę, bardzo mi się podobało. Masz u mnie za to Dębusia, ale najpiew plecak oddaj :)))

pzdr - ad



Re: Dziadkowa metoda - KONKURS (Wynik: 1)
przez sacha dnia 30-03-2004 o godz. 20:53:46
(Informacje o użytkowniku | Wyœlij wiadomoœć)
Fajny tekst-komentarze jeszcze lepsze.


Pogawędki Wędkarskie - portal dla wszystkich wędkarzy!
Redakcyjna poczta: redakcja@pogawedki-wedkarskie.pl

Redakcja serwisu w składzie: Jarbas, Marek_b, -, -, -, -

Wszystkie teksty i zdjęcia opublikowane w portalu są utworami w rozumieniu prawa autorskiego i podlegają ochronie prawnej. Kopiowanie, powielanie, "crosslinking" i jakiekolwiek inne formy wykorzystywania cudzej własności intelektualnej i twórczej bez zgody właścicieli praw autorskich są zabronione prawem.

Wszelkie znaki towarowe są własnością ich prawowitych właścicieli, zaś ich użycie dozwolone jest wyłącznie po uzyskaniu zgody.

PHP-Nuke Copyright © 2004 by Francisco Burzi. license.
Tworzenie strony: 0.11 sekund :: Zapytania do SQL: 108