Jacek_Dsw napisał
Był przełom lipca i sierpnia, gdy wybrałem się na zasiadkę amurowo-karpiow±.
No, ale od pocz±tku. Jako¶ tak się złożyło, że w zeszłym roku pracowałem nieco dalej od stałego miejsca zamieszkania, niż to zwykle bywało. Ponieważ w domu bywałem go¶ciem i swoje miejscówki ogl±dałem tylko oczami wyobraĽni, a na ryby ci±gnęło, musiałem sobie poszukać jakiego¶ łowiska w pobliżu miejsca pracy.
Mietków odpu¶ciłem sobie od razu. To naprawdę kawał wody, o której nie miałem i nadal nie mam zielonego pojęcia. Poza tym nie rajcowała mnie specjalnie wizja wędkowania na wysypisku ¶mieci, w towarzystwie opakowań po zanęcie i obsmarkanych, jednorazowych chusteczek. Chciałem znaleĽć taki zbiornik, w którym (uwzględniaj±c niewielk± ilo¶ć posiadanego przeze mnie wolnego czasu i sprzętu) mógłbym mieć choć cień szansy na złowienie królewskiej ryby.
¦ladem porucznika Colombo postanowiłem w pierwszej kolejno¶ci przeprowadzić w¶ród tubylczej ludno¶ci wywiad i dowiedzieć się, gdzie i co pływa, i na co można liczyć. Z wywiadem nie było większego problemu, bo w pracy prawie wszyscy byli tubylcami, tylko ja pełniłem rolę imigranta, a piwna nasiadówka pomogła uzyskać niezbędne informacje. I tak dowiedziałem się, że podobno w pobliskich stawach ryby jest tyle, aż dziw bierze. Miejscowi sami nie wiedzieli, jak w tych stawach znalazło się jeszcze miejsce na wodę. A same ryby to potężne karpie i amury, tak duże, że aby pokazać ich wielko¶ć, potrzebne s± dwie osoby z długimi rękami. O wadze nie wspomnę, bo do wyci±gnięcia takiego giganta na brzeg i trzech pudzianów by nie starczyło.
Z przymrużeniem oka potraktowałem te wszystkie fascynuj±ce opowie¶ci o holach gigantycznych karpi i amurów, ale na wszelki wypadek zacz±łem ćwiczyć hantlami. Dni mijały, aż w końcu przyszedł czas na mały rekonesans. Cel zwiadu, tj. trzy okoliczne stawy, położone były w do¶ć bliskiej odległo¶ci od siebie i różniły się w zasadzie tylko długo¶ci± linii brzegowej. Sam charakter zbiorników był raczej zbliżony do siebie. Brzegi łowisk były obsadzone drzewami - to utrudniało ewentualne rzuty zestawami. W co ciekawszych miejscach pojawiały się jakie¶ problemy: a to zbyt strome zej¶cie do wody, a to brak miejsca na rozbicie namiotu, czy też duża głęboko¶ć łowiska lub zaro¶nięty brzeg. Samo dno zbiorników było usiane wszelkimi możliwymi zawadami: korzenie, worki foliowe, butelki, powbijane kołki itd., a także kolejowy podkład i stoj±cy ponad lustrem wody słup trakcji kolejowej. O ro¶linno¶ci lepiej nawet nie wspominać - jej ilo¶ć mogła przerazić nawet Tarzana. Nie tylko to mnie zaniepokoiło. Chodz±c ze spinningiem po brzegach największego zbiornika, spotykałem co kilkadziesi±t metrów spławikowców, których łupem padały jedynie okonie wielko¶ci frytek. Ani razu nie dojrzałem w mocz±cej się siatce innych ryb, niż te małe bidu¶ki.
W końcu, po wielu trudach udało mi się znaleĽć rozs±dne łowisko, położone w zachodniej czę¶ci zbiornika. Dno w tym miejscu wypłycało się z około 6 do 2 metrów, tworz±c blat o powierzchni około 8 m2, gdzie dno było twarde i pozbawione zawad. Od brzegu w odległo¶ci 5 do 10 m w gł±b wody zalegała ro¶linno¶ć, na pograniczu której zamierzałem nęcić i (rzecz oczywista) łowić te gigantyczne amury i karpie. Do nęcenia używałem kukurydzy wzbogaconej płynnym atraktorem o zapachu scopex, a dla amurów dorzucałem trochę ¶liwek mirabelek. Cała ta zabawa z nęceniem trwała 5 dni i przyznam, że dłużej nęcić bym już nie mógł - strasznie boli brzuch po mirabelkach.
W końcu nadeszła długo oczekiwana sobota i chociaż innego wyj¶cia nie miała, to bardzo mnie swoj± obecno¶ci± ucieszyła. Po zakończonej pracy, pełen optymizmu i chęci stoczenia walki z taaak± ryb±, ruszyłem wraz z całym mniej lub bardziej potrzebnym majdanem na przygotowane wcze¶niej łowisko. Po zakończonej procedurze składania wędek, mocowania kołowrotków, montowania zestawów oraz spożyciu piwka, nadszedł czas na zarzucenie zestawów i spokojne oczekiwanie na branie. Pogoda była całkiem przyjemna, nie powiem. Ani za ciepło, ani za chłodno, a ciszę na łowisku muskał od czasu do czasu delikatny zachodni wiaterek. Tylko od czasu do czasu ten błogostan przerywały jakie¶ traumatyczne, bliżej nieokre¶lone dĽwięki, docieraj±ce z pobliskiej wioski.
Czas płyn±ł sobie bardzo spokojnie, może aż za bardzo, bo w zasadzie nic się nie działo. Karpi w łowisku nie było, amury też jako¶ się nie pokazywały, a ja polegiwałem na brzegu i obserwowałem pełzaj±ce żuczki. Taka sielanka trwała aż do zachodu słońca. Tuż po zmierzchu przerzuciłem zestawy z nietkniętymi przynętami, założyłem na siebie cieplejsz± odzież i wpatrywałem się w bezchmurne niebo, o¶wietlone tysi±cem mrugaj±cych gwiazd. Z minuty na minutę stawałem się coraz bardziej senny. Moje najgrubsze ciuchy przeszył chłód, który nie wiadomo kiedy spłyn±ł znad wody. Ponieważ jak do tej pory nie odnotowałem żadnego brania, z czystym sumieniem, krótko po północy, udałem się do namiotu.
Nie wiem jak innych, ale mnie zawsze na rybach podczas snu nachodz± niesamowite senne marzenia, oczywi¶cie o rybach: odjazdy nie do zatrzymania, wielkie karpie łami±ce własn± mas± podbieraki lub takie, którym z podbieraka można zrobić co najwyżej beret. Nie pamiętam, co ¶niło mi się tamtej nocy, bo wszystko przerwał nagle pisk sygnalizatora.
Między drug± a trzeci± w nocy rozległa się melodia; melodia, która wywołuje szybsze bicie serca, melodia, która powoduje gęsi± skórkę na ciele, melodia, która daje wiarę w spełnienie wędkarskich marzeń, wreszcie melodia, przy której wybiega się boso z namiotu i pędzi do kija, przy którego blanku tkwi niczym przyspawany swinger, a szpula kołowrotka oddaje z wizgiem linkę.
Tak było i tym razem. Z półprzytomnym wzrokiem, podskakuj±c na kol±cych bose stopy patyczkach, dobiegłem do wędek. Błyskawicznie zaci±łem i od razu poczułem na drugim końcu linki przeciwnika, którego opór przyprawił mnie o gwałtowne bicie serca. Przeciwnika, o którym mogę jedynie powiedzieć, że znał lepiej łowisko niż ja. W chwilę po zacięciu u¶wiadomiłem sobie, że nie ja tu jestem gór±, a ten jegomo¶ć po drugiej stronie, który czuj±c w swoim pysku smak kukurydzy i ból wywołany ukłuciem haka, odpłyn±ł spokojnie do najbliższej znanej mu kryjówki. Suchy trzask żyłki u¶wiadomił mi, że to koniec.
Jacek_Dsw