Wykrzyknik napisał
Miałem sze¶ćdziesi±t cztery lata. Tyle wolnego czasu, że nie wiedziałem czasem, którędy go przepuszczać. W końcu mogłem bywać nad swoj± rzek± non stop, no może nie tak do końca, bo Natalia ganiała mnie do prac w ogrodzie.
Było ciepłe lato, pachn±ce kwiatami i ¶wieżo ¶cięt± traw±. Szumi±ce ciepłym wiatrem w łanach zbóż za domem i roz¶piewane skrzypkowymi ariami pasikoników.
Co rano wymykałem się nad wodę, żeby popatrzeć na stare drzewa. Na ci±gle młod± zieleń li¶ci i powspominać. Siadałem pod zwisaj±cymi prawie do samej wody gałęziami wierzby. Tak starej jak ja, a może i jeszcze starszej. Ukrywałem się tam przed wszystko widz±cym myszołowem, który co rano wylatywał na polowanie. Podgl±dałem go i życzyłem udanych łowów. Kto wie, może i on mnie widział swym bystrym spojrzeniem, przenikał cień drzewa i może tak jak ja jemu i on życzył mi udanego wędkowania.
Był koniec sierpnia, mglisty i wilgotny poranek. Wyszedłem wcze¶niej niż zwykle, co¶ nie dawało mi spać. Kusiło i wołało nad wodę. Tak jak każdego poranka bulgotała całym swoim wodnym życiem tak spokojnie jakby nigdy nic. Usiadłem zdyszany na małym krzesełku. Rozejrzałem się dookoła. Wszystko było takie jak co dzień. Normalne, mokre i takie moje. Rozłożyłem wędki. Wyci±gn±łem z sadzyka żywczyka i wstawiłem w dołek pod wystaj±cym z wody konarem starego dębu.
Serce powoli zaczynało bić normalnie, mgła przerzedzała się z każda minut±, rozwiewana coraz cieplejszym wiatrem. Z niecierpliwo¶ci± wypatrywałem swojego skrzydlatego przyjaciela, nie mog±c się doczekać zarysu jego rozpiętych skrzydeł między gałęziami na błękicie nieba.
SpóĽniał się, co¶ we mnie drgało, jaki¶ niepokój. Co mogło się z nim stać? W końcu się pojawił, zataczał koła. Majestatyczny, dostojny, by po chwili zanurkować za jaka¶ zdobycz±.
Wstałem rozprostować ko¶ci, strzyknęło mi w kolanach, staro¶ć…
Rozejrzałem się, wszystko było takie piękne, dziewicze, nietknięte ludzka ręka. Wyci±gn±łem przed siebie dłonie, były takie stare. Czas odebrał skórze jędrno¶ć, ci±gle jednak były silne. Zwin±łem zestaw. Żywczyk był jeszcze żwawy, więc posłałem go z powrotem w dołek. Usiadłem zastygaj±c w bezruchu. Siedziałem tak my¶l±c o Natalii. O chwilach spędzonych razem. Tych dawnych i obecnych. Ona pierwsza dowiadywała się o moich wędkarskich sukcesach i porażkach. Zawsze ogl±dała moje zdjęcia i wytykała błędy.
Zatopiłem się we wspomnieniach tak głęboko, że w ostatniej chwili zobaczyłem uciekaj±cy do wody kij. Złapałem go i z całych sił i zaci±łem. Kołowrotek rozdarł się jękiem uciekaj±cej żyłki. Stałem okrakiem z dolnikiem opartym o mój słuszny już brzuch, tak pieczołowicie pielęgnowany przez moj± żonę. Obur±cz trzymaj±c wygięty po sam± rękoje¶ć kij. Żyłka przestała się wysnuwać. Mój wielki przeciwnik stan±ł. Rozejrzałem się dookoła. Życie płynęło swoim własnym torem. Mała biedronka zupełnie nic sobie nie robiła z mojej sytuacji i jakby nigdy nic pełzła po li¶ciu trzciny.
Mocne targnięcie znów przykuło moj± uwagę. Ryba znów zaczęła odpływać. Nie¶piesznie, z ogromn± sił± przesuwała się wzdłuż rynny z nurtem. Szarpnęła raz, póĽniej drugi. Złapałem dłoni± za ci±gle obracaj±c± się szpulę. Ta znów szarpnęła, a kij wyskoczył mi z r±k. Szybował chwilę, by wpa¶ć w miejscu, gdzie jeszcze kilka chwil wcze¶niej wystawał spławik.
Usiadłem, znów spojrzałem na dłonie. Trzęsły się, ich siła okazała się być tak ulotn±. Mój przyjaciel znów zataczał koła. Chyba przeoczył cały ten spektakl. Biedronka, która jeszcze przed chwil± tak pieczołowicie wspinała się ku górze, uniosła pancerzyk i rozpostarła skrzydełka. Przeci±gnęła się w słońcu i poderwała do lotu.
Wyszedłem na ł±kę. Na końcu wydeptanej przeze mnie ¶cieżki stała Natalia. Trzymała na rękach naszego wnuka.
Poczekaj rybko - pomy¶lałem - niech on tylko doro¶nie - upomni się o moj± wędkę…
Wykrzyknik