Ulubioną temperaturą dla siei jest 15-19°C, pstrąga potokowego 9-17°C, karpia 25-30°C, karasia 27°C, płoci 8-15°C.
|
ZAREJESTROWANI
Ostatni Tobiasz
Dzisiaj 0
Wczoraj 0
Wszyscy 4520
UŻYTKOWNICY
Goscie 353
Zalogowani 0
Wszyscy 353
Jeste anonimowym użytkownikiem. Możesz się zarejestrować za darmo klikajšc tutaj Jeste stałym użytkownikiem Pogawędek Wędkarskich - kliknij tutaj aby zalogować się!
|
|
|
|
krzysztofCz: [quote:f2a4672e65="jjj
an"]W tym wątku będę
podawał wpłacone kwoty ...(18245) Mar 27, @ 16:07:40
lecek: Wielkanoc w Ustroniu.
Zapowiedziałem
małżonce, że święto,
świętem ...(59106) Mar 26, @ 15:02:24
lecek: Pooszło. k ...(18245) Mar 26, @ 14:43:29
krzysztofCz: Za Lucka i Bedmara...
poszło k ...(18245) Mar 26, @ 14:00:16
artur: Poszło ...(18245) Mar 26, @ 10:30:05
krzysztofCz: Poszło k ...(18245) Mar 26, @ 07:09:09
jjjan: Nikt się nie kwapi
więc jeżeli ktoś chce
wpłacić,, to proszę
blik ...(18245) Mar 25, @ 20:19:56
mario_z: Dzisiaj spotkanie
jajeczkowe nad wodą,
oczywiście bez wędki
bym n ...(59106) Mar 24, @ 20:50:03
Krzysztof46: nic nie trzeba
,zbierajcie na
nastepny rok i tyle w
temacie ...(18245) Mar 24, @ 17:30:00
krzysztofCz: To komu mamy wpłacać
;question Ktoś
zapłacił, to trzeba Mu
się ...(18245) Mar 24, @ 17:27:29
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
| |
O trzech takich, co ukradli haczyki... cz. I
Opublikował 02-08-2006 o godz. 23:50:00 Monk |
Gismo napisał
… oraz o kilku takich, których złapano.
Chciałbym zaprosić Was do lektury relacji z trzech tygodni zmagań ze snem, z kotłami ziarna, ciężkim sprzętem, własnymi słabościami i karpiami o dziwo również.
Po bardzo bogatych we wrażenia czterech tygodniach karpiowego maratonu nie wszystko już dobrze pamiętam, nie każde branie, nie każdy hol. Z pewnością dopuszczę się przez to sporej niekonsekwencji, jak też niespójności, ubierając fabułę w literackie przebarwienie, mieszając kolejność faktów i siekąc fabułę filozoficznymi dygresjami. Skrycie też liczę na to, że w dużej mierze uda mi się przez to zniechęcić Czytelników do podjęcia wyzwania, jakie sobie postawiłem. Myślę, że nie będzie to zadanie trudne. Od czego by zacząć...
Może od wtorku, czwartego lipca, kiedy miała miejsce moja pierwsza wizyta nad wodą. Na wstępie uprzedzając niektóre pytania – tak, tym razem też zaspałem. Tego dnia jednak nie wiedziałem jeszcze, że już niebawem dane mi będzie rozwiązać mój tenże odwieczny problem. Tymczasem samochód przedzierający się przez promienie porannego światła przesiąkł już zapachem truskawek. Zajrzyjmy na chwilę do wiadra, które towarzyszy mi na prawym siedzeniu. Około dziesięciu kilogramów kukurydzy pastewnej gotowanej i przeczyszczających konopi tym razem z kilkoma garściami pelletu, po którym de facto śladu już nie ma, jednak ziarno podczas gotowania wdzięcznie wchłonęło jego truskawkowy zapach. Tuż obok wiadra pół kilograma kulek truskawkowych.
Pierwsza wizyta nad wodą rodzi mieszane uczucia. Po ulubionej miejscówce prawie nie ma śladu. Wspomnienia sprzed roku pochłonęły ogarniające wszystko trzciny, grążele, rogatki. Pomimo suszy brzeg wciąż grząski, do samej wody dojścia nie ma. Z resztą pod powierzchnią wody nic nie lepiej – polana rogatków, rdestnic, moczarek zjadłszy usianą gałęziami i palikami strefę przybrzeżną, tryska aż pod samo lustro wody, wybiegając jednocześnie w głąb jeziora na ponad czterdziesty metr i z każdym dniem o kolejne centymetry dalej. Z obu stron zgliszczy, które jeszcze rok temu wydawały się ciekawą miejscówką, strzelają badyle trzcin, tworząc kilkumetrowy pas wchodzący do wody. A brzeg? Torf i grząski muł. Znaleziona w lesie gałąź wskazuje głębokość mułu na około dwa metry. Jednym słowem nie ma tu nic, po czym można by choćby dojść do samej wody. Niedostępne, bez dojścia do wody, niewygodne, zarośnięte, niebezpieczne i zakrzaczone, bardzo trudne miejsce. Ideał!
No, optymizm jest mile widziany w takim miejscu. Wszak mam tę pewność, że takiego miejsca nikt mi nie ukradnie. Wrzucam wiadro ziarna, kulki i wynoszę się stąd. Następnego dnia przyjeżdżam wraz z kolejnym wiadrem ziarna, porcją kulek, a także pierwszą porcją desek, gwoździ i ze szpadlem. Zbieram wierzchnią warstwę torfu – przynajmniej w miejscach, gdzie nie ma mułu, kładę deski, gałęzie i przykrywam je całe wcześniej zebranym torfem. Dzięki temu mam wreszcie dojście do wody, a jednocześnie miejscówka wygląda wciąż na niedostępną. Oczywiście podłoga nie wypełnia całej miejscówki, a tylko jej punkty strategiczne. Powracając pamięcią do wydarzeń sprzed lat, kiedy podczas zawodów muł pochłonął po szyję wędkarza, staram się jak najlepiej zapamiętać utworzoną pajęczynę, po której przez najbliższe dni będę musiał chodzić, zarzucać zestawy, nęcić i holować ryby.
Następnego dnia do wody wędruje kolejne wiadro ziarna, kolejne kulki, a na brzeg kolejne deski. Tym razem przywiozłem jeszcze grabki na linie, którymi wyrywam trzciny, grążele i podwodne zielsko, które leży w zasięgu tegoż urządzenia. Miejscówkę nareszcie ogarnia światło dnia. Ale nawet pobieżne wyrwanie trzcin i wszystkiego, co mogłoby zadecydować o zwycięstwie w trakcie holu, zajmie jeszcze dwa następne dni. Niebawem okaże się, że prace karczowania dna zakończyłem przedwcześnie.
Gdy po tygodniowym nęceniu wreszcie doczekałem się pierwszych oznak obecności cyprinusów, trochę mnie zatkało. O ile jeszcze wczoraj miejscówka wydawała się wciąż permanentnie martwa, o tyle dziś powierzchnia wody niemal co chwilę ugina się w ciszy, to znów łamie, tam wiruje, gdzieś pod trzciną zakręca, by chwilę później w zupełnie innym miejscu wybuchnąć wyrzucając litry wody w powietrze. W łowisku zbiegły się karpie z pewnością z kilku stad. Chyba naprawdę nie ma już na co czekać - jutro zaczynam.
Zaplanowałem się porządnie wyspać. Ale zanim skończyłem zabawę z kukurydzą doszła już godzina 22.00, a gdy zszedłem pakować graty dostrzegłem liczne ubytki w pokryciach pokrowca, krzesła i plecaka. Zanim wszystko połatałem i spakowałem - godzina druga w nocy. Teoretycznie za pół godziny wstaję, czyli jednym słowem muszę sobie znaleźć twórcze zajęcie na najbliższe 30 minut, by nie zasnąć. A to sobie obejrzałem urywek „Karpiowej Zasiadki” z „Wędkarstwo - moje hobby”, co bardzo zachęciło mnie do marszu nocą przez las, nęcenia, rozkładania sprzętu etc., etc., etc. Przede wszystkim jednak po raz pierwszy od niepamiętnych czasów udało mi się nie zaspać na ryby. Kredą w kominie zapisać. I od tej pory już nigdy, gdy mam jechać na ryby, nie śpię, co troszkę odbiło się na mojej równowadze psychicznej.
O trzeciej wyjazd, o czwartej kupuję zezwolenie, pakuję graty na plecy i marsz do przodu. Gdy zaszedłem było już zupełnie jasno. Pierwszą rzeczą, którą rozkładam jest podbierak. Jest to też ostatnia rzecz, którą składam pod koniec dnia. Dalsze czynności są już mnemotechniczne – nęcenie, montaż zestawów, uporządkowanie stanowiska. Podczas ich wykonywania co chwilę słyszę potężne wybuchy znad spokojnej tafli wody. Atmosfera robi się bardzo nerwowa. Gdy wędki już się moczą, a ja kończę wrzucanie kukurydzy, następuje pierwszy odjazd. Zacinam... pusto. Dziwne. Chwilę nęcę i znów odjazd... pusto. Za moment to samo. Ciekawe... I znowu! Tego jeszcze nie było. Drapię się w głowę: wszak nie są to pojedyncze brania, ale konkretne odjazdy, żyłka schodzi z kołowrotka, ale zestawy włosowe niczego nie zacinają. Kolejny odjazd. Zacinam... i znowu pusto. Ściągam zestaw zupełnie o nim nie myśląc, gdy dopiero tuż przy samym brzegu dostrzegam złoty, dość duży medalion około 3 kilogramowego leszczyka. Kto by pomyślał! Te wszystkie odjazdy to po prostu brania leszczy. Nie spotkałem się nigdy z tak silnymi i szybkimi braniami tychże ryb. Jednocześnie nigdy nie widziałem, żeby tej wielkości leszcz nie dawał żadnego oporu na kiju.
No dobrze, ale w takim razie co z tymi wszystkimi spławami i wybuchami? Oj, o jedno pytanie za dużo – tuż po zarzuceniu zestawu, na który wziął leszcz, następuje potężny odjazd. Teraz to już na pewno będzie karp. Zacinam i... tak, jak najbardziej... pusto. Ściągam zestaw, żyłka wydaje się trochę luźna, gdy nagle coś okrutnie kopnęło na kiju. Ten ugina się we wdzięczny pałąk, a żyłka – co dostrzegam z przerażeniem – uciekła po skosie w trzciny jakieś 20, może więcej metrów od miejsca, gdzie stoję. Za późno się zorientowałem, że karpisko ucieka w stronę brzegu. Pompuję ile tylko sił w rękach, kij wygina się na kształt rogala sięgając 180 stopni. Co za emocje! Ale ryby nie udaje się powstrzymać. Rozpaczliwa walka z trzcinami kończy się zerwaniem haczyka. Fatalne uczucie.
Przerzucam zestaw. Zachęcony ostatnim braniem donęcam łowisko, siejąc na nim dodatkowo 2 kg ziarna zlepionego w kule przy użyciu kaszy manny. Reakcja stada jest natychmiastowa. Następuje kolejny silny odjazd. Tym razem wyczuwam bardzo duży opór, ryba znowu ucieka w trzciny. Wycofuję się z kładki i biegnę po pajęczynie w przeciwną stronę. Nie mam jednak żadnych szans. Ryba jest zbyt duża, zbyt silna i zbyt szybka. Po niespełna dziesięciosekundowym holu bydle wpada w trzciny, gdzie urywa drugi już haczyk. W tym miejscu mimo wszystko chwała tymże haczykom. Rzadko który hak nie wypiąłby się podczas tak siłowego holu. Fastrgipy są tak skonstruowane, że im silniej się ciągnie, tym haczyk bardziej zagłębia się w pysku ryby. Większość haczyków zaś zamiast kierować się coraz to głębiej, zwraca się ku górze w końcu wyskakując z pyska. Karpiarze nie lubią fastgripów uważając, że najsilniej kaleczą pysk ryby, albowiem mają 3 zadziory. Śmiem twierdzić, że ci, którzy tak sądzą, nigdy ich nie używali, bowiem zadziory są klasy mikro i nie tylko prawie bez oporu wychodzą w trakcie odhaczania z tkanki wypełniającej pysk, ale ponadto w ogóle go nie kaleczą, w przeciwieństwie do tradycyjnych haków karpiowych o bardzo dużych zadziorach. Teraz przy komputerze łatwo mi na ten temat filozofować. Jednak wówczas na skutek straty drugiego bardzo dużego karpia czułem się jakby mnie ktoś kopnął w najczulszy punkt męskości. No cóż, nie liczyłem na brania tak dużych ryb. A teraz, gdy spełniły się zimowe marzenia o wielkich karpiach, po prostu nie daję sobie z nimi rady. Wystarczy, że ryba ucieknie kilka metrów w bok, bym nie mógł już jej wyholować. A najgorsze jest to, że stojąc na wąskiej kładce z desek, mogę jedynie ciągnąć je do brzegu, podczas gdy one właśnie tam uciekają.
Stado wciąż żeruje, ale jakoś nie wierzę w prawo frajera. Trochę mnie dziwi, że na kukurydzę było już tyle najprawdziwszych odjazdów leszczowych i dwa karpiowe, gdy tymczasem na kiju z truskawkową kulką coś głucho.
Robi się coraz cieplej, dochodzi godzina jedenasta. Nauczony doświadczeniami sprzed lat wątpiłem, aby w środku dnia jakikolwiek karp miał ochotę żerować w tejże wodzie. Byłem w błędzie. Chwilkę później niemrawy odjazd i równie pozbawiony wrażeń hol kończy się wylądowaniem maleńkiego, cztero może pięciokilogramowego karpika. Mina mi zrzedła. Z drugiej strony jest to pierwszy cyprinus sezonu, do zdjęcia wypada się uśmiechnąć.
Robi się tak gorąco, że nawet wizja trzydziestokilogramowych karpi by mnie tu dłużej nie zatrzymała. Zwijam graty i trochę zdenerwowany wracam do domu. Niestety na rewanż przyjdzie mi czekać dość długo. Przez kolejne 2 tygodnie kontynuuję nęcenie regularnie co dwa dni, a czasem nawet i codziennie, wrzucając wiadro ziarna i 150 sztuk kulek. Łowię zaś co dwa dni tak, że dzień przed łowieniem nie nęcę. Dzieje się tak ze względów ekonomicznych i własnej niechęci.
Przez dwa tygodnie pokutuję za swoje lenistwo. Okres ten nie przynosi ani jednego karpia. Późniejsza analiza wykazała, że popełniłem dość subtelny błąd. Bazowałem na opiniach karpiarzy, którzy twierdzą, że dzień przed łowieniem nie powinno się nęcić, aby karpie były wygłodniałe i lepiej żerowały. Nic bardziej mylnego. W jeziorze pływa tak dużo leszczy, że samym karpiom trafiają się tylko ochłapy z kukurydzianego stołu. Ale wystarczyło, że zanęciłem dzień wcześniej i ...
Karpie z pewnością przez całą noc wyjadały wrzuconą w niedzielę kukurydzę. Gdy stawiłam się rano nad wodą po godzinie czwartej w poniedziałek dosypuję zaledwie dwa kilogramy kukurydzy, aby przedłużyć żerowanie stada. Taktyka odnosi skutek. No, oczywiście zanim doczekam się iście karpiowego odjazdu muszę przywyknąć do ponad dwudziestu odjazdów leszczowych. Wciąż nie mogę wyjść z podziwu, ileż siły i wigoru mają one w tym roku. Wreszcie jednak zagłębiony w lekturę słyszę długi dźwięk sygnalizatora. Gdy jednak zacinam od razu mogę być niemal pewny, że tylko stracę kolejny haczyk. Tak też się stało. Tym razem potwór nawet nie dopłynął do trzcin, zatrzymał się gdzieś po drodze, na którymś z zanurzonych palików lub gałęzi. Już nawet nie zgaduję, co jeszcze może leżeć na dnie. Gdy ustaje kopanie na kiju, jest już pewnym, że walczę tylko z przeszkodą.
Gniew, smutek, irytacja, zniechęcenie, marazm, nihilizm i wściekłość sięgają zenitu i jednego centymetra wyżej. Ach!
Coś trzeba szybko wymyślić, bo znając życie i patrząc na niespokojną taflę wody, za chwilę urwę kolejny haczyk. Teoretycznie powiadają, żeby w takich sytuacjach nie holować karpi. Wówczas podobno nie uciekają w przeszkody. Ale bierne stanie na kładce jakoś mnie nie satysfakcjonuje. Policzmy - rzucając zestawy o zaledwie 5 metrów bliżej mam nad karpiem 5 stopni kątowych przewagi czyli karp musi przebyć o 5 metrów więcej, co daje mi około 2 sekundy przewagi i tym samym pozwala zyskać jakieś 3 metry. Obliczenia w pamięci nie rokują słusznego wyniku, ale nic więcej nie mam. Czyli łącznie zyskuję aż 8 metrów. Dobrze. Od praktycznej strony postanawiam sobie, że jak tylko zatnę niezależnie od tego, czy opór na kiju będzie czy nie - biorę wędzisko na plecy i biegnę po pajęczynie do tyłu w las. To już łącznie jakieś 15 metrów przewagi. Może jeszcze uda się zyskać kilka metrów, wykorzystując prawie czterometrowe kije. Ostatecznie przerzucam więc zestawy o 5 metrów bliżej. Rodzi to sporą niepewność, czy aby zestawy nie ugrzęzły w kończącym się tam przybrzeżnym zielsku. Niepewność moja długo jednak nie trwa. Muzyka płynąca z sygnalizatora wszystko wyjaśnia. Po zacięciu wyczuwam opór. Mimo to mocno trzymając wędkę uderzam w stronę lasu, później w bok, ustawiam kij po skosie, ściągam żyłkę, kij szybko do góry - opór dość silny - kij szybko na dół, kręcę korbką, ile tylko sprawności w ręce. Ryba coraz bliżej trzcin... Sprzęt się nie liczy - wyginam kija ile tylko mi sił starcza. Karp odpowiada serią kopnięć po czym ląduje w trzcinach.
Nie wytrzymam! Biorę podbierak i nie myśląc o dołach z dwumetrowego mułu wchodzę w trzciny. Wciąż czuję kopnięcia na kiju, ale ryby nie widzę. Odnajduję po blasku żyłki w słońcu miejsce, gdzie najpewniej schował się karp.
Jak pech, to pech. Akurat w miejscu, gdzie żyłka znika we wodzie, odbija się słońce. Widoczność zerowa. Wsadzam podbierak głęboko i zagarniam wodę w nadziei, że uda mi się przypadkiem uchwycić karpia. Fuks! Nagłe szarpnięcie podbieraka rokuje udany finisz holu.
Po wrażeniach z minionego holu dwucyfraka przypuszczam jednak, że karpie, które urwały haczyki były jednak większe. Grunt, że taktyka się sprawdziła. Gdy ponownie zarzucam wędzisko, na sąsiednim kiju - gdzie też wisi kukurydza - następuje niemrawe branie. Stoję przy kijach, więc zacinam. Na brzegu ląduje około kilogramowy leszczyk.
Brań tej wielkości leszczyków było zatrzęsienie. Wystarczyłoby zrezygnować z przyponów włosowych, by dosłownie zapełniać wiadra leszczami. Ale kogo interesowałyby leszcze, podczas gdy w wodzie kręcą się ryby urywające dziesięciokilogramowe plecionki.
Po części chyba dobrym pomysłem była rezygnacja z łowienia na kulki proteinowe. Przez już prawie trzy tygodnie łowienia nie doczekałem się ani jednego brania na kulkę. Nie zdradzę, jaka to była firma, bo nie chciałbym jej szkalować. Uważam zaś, że kulka nie jest dobrą przynętą na karpia. Bądź co bądź to tylko gotowane ciasto z barwnikiem i zapachem. Dla mnie kulka zawsze była tylko chwytem marketingowym, który łatwo okrzyknąć przynętą karpiową i sprzedawać po 20zł za kilogram. Z kukurydzą i ziemniakami takiego numeru już zrobić się nie da. W każdym bądź razie podejrzewam, że na wielu wodach, które nie odkryte przez karpiarzy same kryją karpiowe skarby, dużo bardziej opłaca się stosować przynęty naturalne, do których karpi przyzwyczajać nie trzeba, a które są z pewnością dużo tańsze. Ano taki już ze mnie stary ziemniak i do tego tradycjonalista. I chyba właśnie dlatego zawsze, kiedy tylko mogę... Branie!
Pisk sygnalizatora rokuje kolejnego karpia i kolejne kłopoty. Kij na plecy, biegiem w las, później w bok, kij po skosie, szybkie pompowanie. Ryba w trzcinach, idę z podbierakiem i wcześniejszą metodą wyciągam drugiego, trochę mniejszego karpia.
No, poszło nieźle. Oby tak zawsze. Do południa trafia się jeszcze jeden kilogramowy leszczyk i kilka bardzo małych karpików, które zdziwione rozgrzewką, jaką dostarczyłem im biegnąc w las, wyjęte z podbieraka wracają od razu do wody. Pora wracać.
Nie napisałem, dlaczego zamiast jak przystało na karpiarza siedzieć tydzień nad wodą, wracam po kilku godzinach do domu. Pomijając fakt, że karpiarzem nie jestem – w nocy obowiązuje zakaz łowienia, a za dnia ryba w ogóle nie bierze. Jedyna szansa to próbować wcześnie rano...
C.d.n.
Gismo
|
| |
|
| Komentarze sš własnociš ich twórców. Nie ponosimy odpowiedzialnoci za ich treć. |
|
|
Komentowanie niedozwolone dla anonimowego użytkownika, proszę się zarejestrować |
|
Re: O trzech takich, co ukradli haczyki... cz. I (Wynik: 1) przez old_rysiu dnia 02-08-2006 o godz. 19:10:24 (Informacje o użytkowniku | Wylij wiadomoć) | Z tą kukurydzą to chyba masz rację. Sam zauważyłem wiosną, kiedy duże karpie podeszły pod brzeg, że na 5 brań, tylko jedno było na kulkę skopex. Reszta, to kukurydza i to pojedyncze ziarna!!!
Na Twoim łowisku zmieniłbym plecionkę na grubszą :-) |
Re: O trzech takich, co ukradli haczyki... cz. I (Wynik: 1) przez old_rysiu dnia 02-08-2006 o godz. 19:11:27 (Informacje o użytkowniku | Wylij wiadomoć) | Zapomniałem. Gdzie ten radosny wyraz twarzy? :-) |
]
Re: O trzech takich, co ukradli haczyki... cz. I (Wynik: 1) przez gismo dnia 02-08-2006 o godz. 19:44:55 (Informacje o użytkowniku | Wylij wiadomoć) http://www.bez-cisnien.neostrada.pl/ | Old_Rysiu, zgrzeszyłem :) Ale naprawdę nie potrafię skupić na tym uwagi w krótkim czasie samowyzwalacza. Druga sprawa, która chyba najbardziej zaważyła, przyznaję, że nie za bardzo było mi do śmiechu. Jedynymi rybami, które umiałem złowić były małe leszcze i średnie karpie. Grymas na twarzy wyraża myśl; „nie myślcie, że to wynagrodzi wyrządzone krzywdy” ;) A tak na poważnie to po prostu kwestia nieumiejętności zapanowania nad wszystkim. |
]
Re: O trzech takich, co ukradli haczyki... cz. I (Wynik: 1) przez old_rysiu dnia 03-08-2006 o godz. 05:46:36 (Informacje o użytkowniku | Wylij wiadomoć) | Ale numer :-) Małe leszcze i małe karpie. Takiego leszcza to widziałem dwa lata temu w sklepie i od razu go kupiłem. Szkoda tylko, że lekko trącał niewłaściwym przechowywaniem :-( Wyleczył mnie skutecznie od odwiedzania stoisk z rybami. Jak kupować w sklepie, to tylko żywe, takie u nas realia. Co zaś dotyczy się karpia, to mój z tego roku wydaje się mizerny w porównaniu do Twojego, a miał 12 kg.
|
]
|
|
Re: O trzech takich, co ukradli haczyki... cz. I (Wynik: 1) przez old_rysiu dnia 03-08-2006 o godz. 05:48:09 (Informacje o użytkowniku | Wylij wiadomoć) | Sigi, Ty się lepiej trochę prześpij. Jak tak będziesz czekał, to się chłopie wykończysz :-) |
]
|
|
Re: O trzech takich, co ukradli haczyki... cz. I (Wynik: 1) przez Anguiler83 dnia 02-08-2006 o godz. 20:43:45 (Informacje o użytkowniku | Wylij wiadomoć) | Przede wszystkim gratuluję Ci tak pięknych ryb, determinacji, dążenia do wędkarskiego celu i pracy włożonej w ten sukces. Jestem pod wrażeniem!
Relacja napisana fantastycznie. Bardzo realistycznie, dokładnie i ciekawie. Po przeczytaniu zatęskniłem do czasów, gdy interesowałem się karpiami i nabieram pewności, że kiedy będę miał więcej wolnego czasu, to wrócę do karpiarstwa :) |
|
|
Re: O trzech takich, co ukradli haczyki... cz. I (Wynik: 1) przez ledd1 (kron@op.p) dnia 02-08-2006 o godz. 22:13:59 (Informacje o użytkowniku | Wylij wiadomoć) | No Gismo nieźle, całkiem nieżle. W pewnych kwestiach u mnie wyglada to podobnie i z hakami i z nęceniem ale...
Co do VMC fastgrip to kiedyś ich używałem ale krótko do momentu aż zauwazyłem ich szybkie tempienie. Nie ważne te 3 cadziory bo to kit i zwykły chwyt marketingowy. Poprostu tępa kuta lipa.
Osiągnołeś w swojej wyprawie dobry, wypracowany wynik. Wkońcu nęciłeś dłuuuuugo. Ale.
Wiadomo ze do pewnych rzeczy, raczej zachowań w żerowisku karpia on sam sie przyzwyczaja. U nie spostrzeżenie na leszcza to konkretna zmiana zachowań. Ten chudzielec też sie uczy a ja chcę goscić kaporki. Więc kiedy leszcze są małą zmorą zmieniam taktykę nęcenia. Nęcę prawie zawsze stojąc w pontonie bądź łodzi. A to dlatego zeby podczas tej czynnosci było "głosno". Jeżeli przy kuku zagosci leszcz zmniejszam dozowanie do minimum a podaję więcej kul. Jeżeli to nie pomaga aby leszcz odszedł to poprostu robię 3-4 dni pauzy. Ale dalej nęcę. Wodą. Staję i do wody leję strumienie wody. Widok z brzegu potem jest przedni. Tak robię 2-3 razy i sypię same kule. Leszcz podpłynie jeszcze ciekawy ale 20mm to problem dla niego. Głupi znika z łowiska. Zczasem potem dokładam znowu kuku.
Na koniec o zacinaniu. Nie mam z tym problemu i Ty też nie bedziesz miał. 90% ryb płynie tam gdzie ja chcę. Ważne jak zacinasz. Mówisz walą w trzciny. Rada? Podcinaj mocno właśnie w tamtą stronę a jak idzie w nie dalej delikatnie dotnij. Nawróci. W większości nawracają na otwarte wody bądź w drugą stronę.
A druga rada kiedy zapomnisz już podciać tam gdzie trzeba to popstrykaj palcem w blank kija a zobaczysz jakie fikoły karp robi. Chyba drgań podczas ucieczki nie lubią.
Reasumujac: kaper w prawo - tnij w prawo i docinaj w prawo, kaper w lewo to odwrotnie.
I nie ma co się koledzy smiać bo takie są fakty.
A lanie wody zamiast paszy to też sprawdzony sposób. Sami popatrzcie jak sie kaporki zachowuja podczas karmienia hodowlanego. A jak sie denerwują jak karmiący je w ch...a robi.
Pozzrówka i dawaj ten cdn |
Re: O trzech takich, co ukradli haczyki... cz. I (Wynik: 1) przez gismo dnia 02-08-2006 o godz. 23:49:49 (Informacje o użytkowniku | Wylij wiadomoć) http://www.bez-cisnien.neostrada.pl/ | Dzięki :) Spróbuję się jakoś do tego ustosunkować. Może od początku. Nie wiem, czy myślimy o tych samych haczykach (na 80% tak), choć piszesz o VMC... hmm. Masz rację, że fastgripy szybko się tępią – ale na przekór światu uważam, że ma to drugorzędne znaczenie. Używałem bardzo krótko cutting pointów – chyba najostrzejszych haczyków na rynku – zaciętych brań nie było więcej, za to więcej ryb spadało. To irracjonalne, ale wydaje mi się, że ostrość haczyka nawet przy metodzie włosowej wydaje się mało istotna. Za to 3 zadziory... A konkretniej ten najmniejszy... Wystarczy maleńka siła, by znalazł się pod tkanką karpia i już z niej nie wyskoczył. Ostrość ma więc jakby mniejsze znaczenie. Pewnie za rok napiszę coś zupełnie odwrotnego :) Człowiek się uczy. No ale z drugiej strony haczyk i żyłka to były najpewniejsze elementy zestawu. Przy okazji pochwalę żyłkę :) TB Specialist Mono :D Nie no, naprawdę bez wazeliny bardo dobra żyłka. Na przeszkodach dziesięciokilogramowy sufix puszczał, a 0,35 żyłka nawet na węźle nigdy nie puściła. No a sprawa tępych haczyków – na mnie naprawdę kwestia trzech zadziorów robi żadne dosłownie wrażenie – ale za to wolę zaciąć 10 razy mniej ryb, bo haczyk był tępy, niż stracić 2 karpie, bo haczyk był ostry, ale źle wyprofilowany. Do fastgripów najzwyczajniej w świecie mam zaufanie, którego nie podważy słuszna uwaga, o tym, że haczyki te są tępe, a trzy zadziory to chwyt marketingowy (co jest prawdą), ponieważ z haczyków tych nie wypiął mi się żaden karp. Z kolei z innych zachwalanych haczyków karpie wypinają się nie wiedzieć czemu w trakcie spokojnego holu.
Kwestia leszczy. Trochę żałuję, że nie pokazałem zdjęć rowerów wodnych, kajaków, łódek przepływających tuż nad głowami ryb. Nawet to nie zniechęciło leszczy. Z resztą one biorą nawet z marszu, bez nęcenia kilkudniowego. Wcześniej łowiłem zawsze jeszcze na ziemniaki w kształcie walca o wysokości 2 – 4cm. Na 2cm ziemniaki czasem też zacinały się leszcze poniżej 1kg. Ale nigdy w takich ilościa
Przeczytaj dalszy cišg komentarza... |
]
Re: O trzech takich, co ukradli haczyki... cz. I (Wynik: 1) przez ledd1 (kron@op.p) dnia 03-08-2006 o godz. 08:28:20 (Informacje o użytkowniku | Wylij wiadomoć) | Gismo zgadzamy się w iększości kwestii i o to tutaj chodzi. Ale co do haków ja będe trzymał swoją stronę i zasadność tepoty nad ostrością też. Znam teoretyka karpiowego który mógłby Ci tutaj elaborat napisać o haku tak żeby dużo było napisane a mało zrozumiałe.
U mnie jest to proste. Zawiódł mnie z ostrością wiec odpadł na dno skrzynki.
Teraz te brania i krótkie sprinty. Wszystkiego można sróbować i tych wskazanych przezemnie metod także. Łowisz na Lucky Lucka bądź w pozycji "rewolwerowca" w samo południe. Chodzi o przebywanie przy samych kijach. Dodatkiem będzie zestaw samozacinający bądź pół. A obciazenie nawet 110 gr. No chyba że masz kupę mułu to taki zestaw wywieźć i delikatnie położyć.
Gismo zawsze coś sie da zrobić a jak sie nie da to można wypic piwko i spróbować ponownie. |
]
Re: O trzech takich, co ukradli haczyki... cz. I (Wynik: 1) przez gismo dnia 03-08-2006 o godz. 23:38:26 (Informacje o użytkowniku | Wylij wiadomoć) http://www.bez-cisnien.neostrada.pl/ | Spróbuję pokombinować. Z wywożeniem krucho, bo nie mam czym, a gdybym miał, to sam nie wiem, czy jadąc na kilka godzin chciałbym taśtać jeszcze ponton ze sobą. Spróbuję może faktycznie nie ciągnąć ryb na chama przynajmniej na tyle, ile będę mógł sobie pozwolić stojąc na kładce. Pamiętam, że w ubiegłym roku nie miałem takich problemów, ale ryby były też znacznie mniejsze. Postaram się coś wymyślić na bazie tego, co doradzasz.
Jakich ostatecznie używasz haczyków? |
]
|
|
Re: O trzech takich, co ukradli haczyki... cz. I (Wynik: 1) przez Karpiarz (karpiarz@arcor.de) dnia 03-08-2006 o godz. 20:13:20 (Informacje o użytkowniku | Wylij wiadomoć) | Swietny tekst Gismo gratuluje - jestes szczesciarzem ze masz niedaleko miejsca zamieszkania tak wspaniala i rybna wode. Co do kukrydzy i kulek to wierz mi, roznie to bywa.Jak jeszcze czesto karpiowalem - lowilem tez leszcze na kulki, wyzeraly wszystko i trzeba bylo robic je wieksze by miec spokoj z leszczami i krapiami - bo i te ostatnie zawisaly na przyponach wlosowych. Slowem kulki to przyneta selektywna a kukurydza zapewne uniwersalna i pewnie skuteczniejsza . Nie napisales ile ziarenek zakladals na przyponie i jak dlugi stosowales wlos. Moze w drugiej czesci doczytam sie, moze Twoje kulki grzezly i w ten sposob byly niedostepne dla karpii?Czy stosowales kulki plywajace? |
Re: O trzech takich, co ukradli haczyki... cz. I (Wynik: 1) przez gismo dnia 03-08-2006 o godz. 21:10:12 (Informacje o użytkowniku | Wylij wiadomoć) http://www.bez-cisnien.neostrada.pl/ | Zakładałem zawsze 3 ziarna, a włos wiązałem taki, by ziarna wisiały około 0,5cm od haczyka. Może za blisko, ale we wodzie pływają także nieliczne amurki, więc miałem nadzieję na złowienie któregoś z nich. Na nadziejach się skończyło :) Kulki pływające też stosowałem – i w metodzie, i obciążone śruciną założoną 2cm za haczykiem, a nawet w gestach rozpaczy na przyponie nieobciążonym, czyli wiszące 15cm nad dnem, i wreszcie również odciążane pianką wkładaną do kulek, czyli o neutralnej pływalności. I nic... |
]
|
|
|