wykrzyknik napisał
Jak nie urok to ...
Przyszedł czas na upragniony urlop. Choć miał trwać tylko pięć dni to czekałem na te kilka chwil jak dziecko na gwiazdkę. Marzyłem o wyjeĽdzie na lipienie. ¦niłem o ucieczce w ciszę, w ten stan samotno¶ci i kontemplacji natury.
Wda ¶niła mi się już od kilku dni. Niska, spokojna i czysta. Widziałem w niej stada lipieni przemykaj±cych między wolnymi od faluj±cych traw piaszczystymi rynnami. Widziałem je wszystkie i nie mogłem się doczekać kiedy wejdę do zimnej wody, kiedy puszczę swoje nimfy.
Jakże Wda mnie zaskoczyła gdy przyjechali¶my nad jej brzegi z Dzasem. Wysoka, wartka i czysta. Mimo bardzo wysokiego poziomu toczyła czyst± i zimn± wodę. Woda ci±gnęła niesamowicie. Wchodz±c w rynny trzeba było się mocno nawalczyć żeby z nich wyj¶ć i nie popłyn±ć. Miedzy faluj±cymi li¶ćmi wodnych traw przemykały stada jelcy, płotek, co jaki¶ czas pokazywał się piękny kleń. Na niektóre z nich ostrzyłem zęby i posyłałem w ich s±siedztwo mokre muchy, niestety bezskutecznie. Jeden wyszedł, tr±cił nosem i zawrócił. Może dostrzegł podstęp i pomy¶lał – nie tym razem drogi wykrzykniku, nie tym razem.
Moje wy¶nione lipienie meldowały się czasem na naszych zestawach jednak nie powalały wielko¶ci±. Przy tak wysokiej wodzie i te maluchy sprawiały mi ogromn± rado¶ć. I w końcu trafił się miarusek, nie potwór ale jednak, walczył pięknie w silnym nurcie. Ileż rado¶ci mi przyniósł, tym bardziej, że obiecałem córci rybkę. Wkładam lipienia do podbieraka i łowię dalej. Niestety sielanka nie trwał zbyt długo, nadmorski sandaczyk i frytki zjedzone dzień wcze¶niej dały o sobie znać. Niczym zaj±c wyskoczyłem z wody i pognałem za nadbrzeżne krzaki żeby...
Wracaj±c znalazłem pięknego koĽlara i dorzuciłem go do podbieraka. Ech jak nie urok to... Schodzimy niżej, co jaki¶ czas melduj± się nam na nimfach około wymiarowe lipienie, piękne jelce, płotki a Dzas nawet holuj±c lipienia na druga nimfę zapina okonia. Miejsca, w które zabrał mnie Jarek s± przepiękne, takiej Wdy jeszcze nie znałem. Jestem zauroczony, wod±, rybami i krajobrazem. Wychodz±c z rynny, w któr± nieopatrznie wpadłem z przerażaniem odkrywam, że podbierak jest pusty. W sumie nie mam lipienia dla Oli to i piękny kozak popłyn±ł gdzie¶ z nurtem. Ech co za pech...
Kilka minut puĽniej Dzas zapina rybę. Ta walczy niesamowicie zawzięcie. Wyci±gam aparat i pstrykam. Oczami wyobraĽni już widzę pięknego lipienia. Po podebraniu okazuje się, że rozmiar nadrabiał sił± nurtu i waleczno¶ci±. Nie mog±c długo usiedzieć po dwóch dniach znów ruszyłem nad Wdę. Przez chwilę bł±dzę w lesie skręcaj±c nie w t± dróżkę, która trzeba aż w końcu docieram na miejsce. Szybkie pakowanie i jak mam doj¶ć tam gdzie zaczęli¶my łowić przed wczoraj?
Ruszam, trochę pamiętam , przynajmniej tak mi się wydaje że kojarzę drogę. Niestety schodzę nad wodę zbyt wcze¶nie, cóż trudno będę szedł brzegiem. To karkołomne postanowienie okazuje się być trudniejsze niż się spodziewałem, wpadam w grzęzawisko i kilkana¶cie minut próbuję się wydostać z błota po pas. Umęczony i zziajany ruszam znów pod górę w stronę lasu i natrafiam na kilka przepięknych prawdziwków. Mam do¶ć, schodzę nad brzeg. Wda jest jeszcze wyższa. Mimo tak wysokiej wody ta jest ci±gle czysta. Mam tylko jedn± ciężka nimfę, opuszczam więc wszystkie miejsca gdzie mógł bym j± stracić. Niestety takie łowienie nie może przynie¶ć powalaj±cych efektów i łowię tylko dwa około wymiarowe lipienie.
Schodzę za następny zakręt, na niewielkiej polanie dostrzegam jasne kapelusze kań. Wychodzę z wody, w moim podbieraku zamiast ryb jest już pełno grzybów. Zaczyna padać, postanawiam wrócić do samochodu. Tam zostawiam mokry sweter, wysypuje grzyby z podbieraka, odkładam wędkę i wracam do lasu. Tym razem już tylko na poszukiwanie grzybów. Schodzę ze skarpy w kierunku wody, co krok schylam się po piękne koĽlary. Ależ jestem zadowolony. Jeszcze tylko chwilka, kilka grzybków i będę wracał. W jednej chwili obraz przed oczami traci kolory, robi mi się zimno a po chwili gor±co. Z gardła wydobywa się przeraĽliwy krzyk. Spogl±dam w dół na praw± stopę. Guma wodera układa się w niewielki namiocik tuż nad stop±. Podnoszę nogę ¶ci±gaj±c j± z wystaj±cego pionowo do góry twardego i ostrego patyka. Ból jest niesamowity, pędzę do samochodu żeby ¶ci±gn±ć ¶piochy.
Deszcz leje, podbierak pełen grzybów. Dopadam do drzwi, nerwowo szukam kluczyków. W stopie głęboka i poszarpana dziura. W samochodzie nie mam apteczki, niech to szlag. Zakładam suche buty i zaciskam z całych sił sznurówki. Wsteczny, jedynka i pełen gaz. Mam do przejechania kilkadziesi±t kilometrów do domku. Wyjeżdżaj±c z miejscowo¶ci Osie gdy asfalt przechodzi w kocie łby na zakręcie wpadam w po¶lizg. Samochód tańczy jak na filmach rodem z Hollywood. Udaje mi się go jednak opanować i pędzę do domu. Ech jak nie urok to...
Wykrzyknik