Dziewiętnastego października, po długiej nieobecności nad wodą, w końcu udało mi się wyskoczyć na parę godzinek na ryby. Nie liczyłem na rewelacyjny wynik, jako że ostatnie połowy nie nastrajały optymistycznie. Ale jak zwykle ryby pokazały, że potrafią zaskoczyć...

Na miejsce połowu wybrałem zbiornik zaporowy Otmuchów. Głównym celem miały być sandacze. Zacząłem łowić około godziny 17, zarzucając dwie gruntówki z żywą płotką. Stosowałem dość długie przypony (80 cm - 1 m o grubości 0,2 mm) z hakiem nr 2.

Do 20.40 nie zanotowałem żadnego brania. O tej godzinie słyszę dźwięk mojego sygnalizatora. Podchodzę do wędki, ale niestety ryba puszcza przynętę. Na płotce są delikatne ślady zębów. Po namyśle zmieniam płotkę na mniejszą. O 20.50 znów słyszę długie piiik. Tym razem ryba jedzie bez przerwy przez ok. minutę, a potem nagle staje. Po kolejnej minucie decyduję się ciąć. Z początku myślę, że mam na haku ok. 45 cm sandacza. Ryba nie walczy prawie w ogóle, jedynie czasami lekko się szarpnie. Dopiero ok. 7 m od brzegu pokazuje na co ją stać. Robi kilka kilkumetrowych odjazdów. Po chwili jest w podbieraku. Dopiero gdy poświeciłem latarką zobaczyłem, że wyholowałem pięknego miętusa. Szybkie mierzenie i miarka pokazuje ok. 71-73cm. Jeszcze na chwilę zarzucam zestaw. Sprawdzam drugi i okazuje się, że w międzyczasie tu też było branie. Tnę i czuje lekki opór. Niestety ryba wchodzi w zaczep. Po 20 minutach zwijam się. Przecież trzeba jeszcze dojechać do domu, zrobić sesję fotograficzną z rybką . O 22.25 jestem już w domu . Dokładnie mierzę rybkę. Miarka wskazała 73, a waga ok. 2,5-2,6 kg.

Jest to pierwszy miętus tego sezonu i od razu taki okaz. Mam nadzieje, że pozostałe będą o długości przynajmniej zbliżonej do tego...

Muzik21