W klimacie europejskim samce karpia osiągają dojrzałość w wieku 3 lat, samice 4 – 5 lat. Karp przystępuje do tarła, gdy temperatura wody osiąga 18 – 20°C. Następuje jednocześnie składanie do wody ikry (jaj) przez samice i mleczu (plemników) przez samce. Zapłodnione jaja przyklejają się do pędów i liści roślin podwodnych. Najbardziej odpowiednia dla rozwoju zarodkowego jest temperatura wody od 16 do 24°C. Rozwój wówczas trwa 3 – 5 dni. W niskiej temperaturze wody (10°C) okres rozwoju zarodkowego wydłuża się do 264 godzin.
|
ZAREJESTROWANI
Ostatni Tobiasz
Dzisiaj 0
Wczoraj 0
Wszyscy 4520
UŻYTKOWNICY
Goscie 573
Zalogowani 0
Wszyscy 573
Jeste anonimowym użytkownikiem. Możesz się zarejestrować za darmo klikajšc tutaj Jeste stałym użytkownikiem Pogawędek Wędkarskich - kliknij tutaj aby zalogować się!
|
|
|
|
krzysztofCz: [quote:f2a4672e65="jjj
an"]W tym wątku będę
podawał wpłacone kwoty ...(18267) Mar 27, @ 16:07:40
lecek: Wielkanoc w Ustroniu.
Zapowiedziałem
małżonce, że święto,
świętem ...(59110) Mar 26, @ 15:02:24
lecek: Pooszło. k ...(18267) Mar 26, @ 14:43:29
krzysztofCz: Za Lucka i Bedmara...
poszło k ...(18267) Mar 26, @ 14:00:16
artur: Poszło ...(18267) Mar 26, @ 10:30:05
krzysztofCz: Poszło k ...(18267) Mar 26, @ 07:09:09
jjjan: Nikt się nie kwapi
więc jeżeli ktoś chce
wpłacić,, to proszę
blik ...(18267) Mar 25, @ 20:19:56
mario_z: Dzisiaj spotkanie
jajeczkowe nad wodą,
oczywiście bez wędki
bym n ...(59110) Mar 24, @ 20:50:03
Krzysztof46: nic nie trzeba
,zbierajcie na
nastepny rok i tyle w
temacie ...(18267) Mar 24, @ 17:30:00
krzysztofCz: To komu mamy wpłacać
;question Ktoś
zapłacił, to trzeba Mu
się ...(18267) Mar 24, @ 17:27:29
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
| |
Moje pierwsze zawody spławikowe - cz. I
Opublikował 07-05-2007 o godz. 18:45:00 Monk |
Akabar napisał
Zimno, wiatr, "zglutowana" zanęta, brak siatki na ryby oraz duża ilość "kryp" pływających po kanale, nie mogły popsuć moich pierwszych zawodów wędkarskich.
Ale po kolei.
Będąc od niedawna administratorem strony Klubu Wędkarskiego "Ukleja" w Olecku bywałem tu i tam, ale przeważnie jako foto-amator robiący zdjęcia do witryny Uklei. Jako że w klubie nie ma karpiarzy wiedziałem, że szybko na wspólne wędkowanie nie wybiorę się z kolegami. Ale cóż, jak to mawiają: "Dla dobrego towarzystwa, to i Cygan dał się powiesić".
No to i ja nie będę gorszy. Postanowiłem, że wybiorę się na zawody spławikowe, które miały być rozegrane na kanale Mioduńskim, niedaleko Mikołajek.
Zawody - więc trzeba się przygotować.
Na PW rozpuściłem wici o pomoc.
I tutaj chciałbym podziękować wszystkim Kolegom, którzy udzielili mi wielu wskazówek, co robić, żeby wygrać albo przynajmniej nie zostać na samym końcu - wszak technika "spławikowo-bacikowa" była mi zupełnie obca.
Zaczynamy.
Sobota: godz. 22.00
Wróciłem z ryb, wrzuciłem fotkę z karpikiem do galerii PW i poszedłem do kuchni.
Czas zacząć dozbrajać sprzęcicho. Odmierzam żyłkę 0,12 wg długości bacika ( 6-cio metrowy Konger za 27 zł). Przypon 0,10, haczyk nr.16, spławik na rzekę o wyporności 2g z długim trzonkiem i niewielką antenką. Gotowy komplecik nawinąłem na drabinkę. Zrobiłem takowe dwa. Do reszty wędek dorobię nad wodą w trakcie zawodów, tak sobie pomyślałem (pierwszy błąd). Co ja się będę męczył, przecież jutro muszę wcześnie wstać - a Adalin mówił, że to maraton i należy się wyspać. Torby popakowane, wszystko przygotowane, można udać się w objęcia Morfeusza. Budzik w telefonie nastawiłem na godz.4.00.
Niedziela: godz. 4.00
Dryń, dryń - nie zaspałem. Wyglądam przez okno - świta, dosyć widno, bezchmurnie, wiaterek lekko dmucha. Dobra pora, żeby spokojnie wstać, coś przegryźć, wypić kawusię i wymusić posiedzenie na "tronie"- nad woda może być problem.
Moje "słoneczko" przytuptało do kuchni, zrobiło mi kilka kanapek, buziak na drogę i wymarsz do samochodu.
Wychodzę na dwór i szok. O kurde, ale zimno. Ale słońce na pewno ogrzeje, niech tylko wzejdzie wyżej - nie będę przecież wracał do domu po sweter (drugi błąd), chociaż moje kochanie mówiła coś o ewentualnym zimnie. Wsiadam do samochodu.
Jeszcze krótka chwila na ogarnięcie wszystkiego - czy aby czegoś nie zostawiłem w domu. Szybka analiza. Wszystko jest. Jestem pewien. Tylko, czy aby na pewno?
Godz. 4.40
Ruszam.
Po drodze zabieram kolegów, "weteranów" klubowych. Trasa fantastyczna. Na mecie licznik wybił 96 km. Po drodze zauważalna aktywność leśnych mieszkańców. Młode sarny i stada dzików. Dobry znak dla wędkarzy. Zwierzyna aktywna, to i ryby muszą brać. Tak było zawsze i to się sprawdza.
Godz. 6.20
Jesteśmy na miejscu, ziąb jak diabli. Sweterek by się przydał. Sama bawełnianka pod polarem słabo grzeje. Dobrze, że w bagażniku leży lekka ortalionowa kurtka. Całkiem nieźle zabezpiecza przed wiatrem. Ale czy na długo? Słońce jeszcze nisko świeci, cienie wydłużone, jak na jakimś koszmarnym filmie. W powietrzu czuć wiosnę przeplataną zimą.
Spoglądam w lewo.
Kanał Mioduński - cel naszej wyprawy. Dziwny jakiś. Prosty jak ślad narciarza. Wzdłuż ciągnie się betonowa opaska z licznymi wyrwami. Po prawej jak i po lewej jego stronie rozciągają się łąki torfowe, z wieloma kretowiskami (jeszcze wtedy nie wiedziałem, że ziemia z nich uratuje moją zanętę). Gdzieniegdzie pojedyncze drzewa, parę wierzb, brzózki i jakieś inne, trudne do zdefiniowania. Kanał czysty od trzcin i innych roślin wynurzonych. Woda zimna. Uciąg nieznaczny. Mała fala w poprzek kanału. Wiatr północny, przez cały czas trwania zawodów będzie dmuchał w twarz. Dobrze, że słońce z tyłu, nie będzie świeciło po oczach.
Dojeżdżają następne samochody. Wysiadają z nich wędkarze, witają się - misiu-misiu. Czuję się trochę nieswojo. W końcu jestem w tym doborowym towarzystwie pierwszy raz. Mam nadzieje, ze atmosfera bardziej się rozluźni. Wszyscy jacyś podekscytowani, ale radośni na twarzy. I ten uśmiech, za który teraz dziękuję, nie zniknie do końca imprezy.
Wypakowują z aut sprzęt, wiadra z gotowymi już zanętami, wędki, (ale czy to wędki, jakieś dziwne tuby, szerokie i grubaśne) sita i inne duperele.
Godz. 7.00
Otwarcie zawodów, przywitanie, losowanie stanowisk I-szej tury.
Wylosowałem trójkę na 24 możliwe.
- O, brawko - rozlega się wkoło - dobre stanowisko.
Co w tym takiego ważnego? Toć woda na całej długości taka sama. Nic mylnego (potem się wyjaśni). Z prawego boku, stanowisko drugie wylosował kolega, którego wcześniej nie znałem, a jedynkę "Dziadek" weteran - niedługo kończy 85 lat, bardzo ciekawy człowiek - skarbnica wiedzy, a pamięta jeszcze czasy, kiedy ryb było full i nie trzeba było większej filozofii i drogiego sprzętu, żeby łowić okazy. Z lewej strony stanowisko 4 wylosował młody kolega z koła Ukleja. A więc znam już swoich najbliższych współzawodników.
Godz. 7.30
Pora udać się na łowisko, ale jeszcze mam czas. Co ja będę tam robił?
Czas rozrobić zanętę zakupioną w sklepie. Wybieram wiaderko, idę po wodę. Wsypuję różne, gotowe mieszanki na ryby karpiowate, czarna glinka wiążąca oraz prażone konopie. Pinka zostanie wsypana tuż przed robieniem kul zanętowych. Wszystko wymieszane, ciemny kolor, łatwo ugniata się w dłoni. Myślę sobie: a co szkodzi, zapytać się doświadczonych kolegów czy zanęta jest O.K?
Jeden z nich powiedział, że tym glutem, to mogę rzucać w łabędzie w celu ich przepłoszenia, a nie zwabiać ryby na łowisko.
Hmm. Pomyślałem i przypomniało się, jak Wobler123 mówił coś o sitach, przecieraniu i coś tam jeszcze.
Podszedł do mnie Piotr Kowalewski - wielokrotny uczestnik Mistrzostw Polski i zawodów Grand Prix, spławikowy Mistrz okręgu itd. itp.
- Przemoczona - usłyszałem - ale może jeszcze da się uratować.
- Widzisz to duże kretowisko?
- No tak, widzę.
- To bierz wiaderko i idź po ziemię.
Wracam z ziemią. Piotr z jakimś stożkowym wiaderkiem i sitem stoi koło mojej "zanęty".
- A teraz syp, mieszaj z torfem i przecieraj.
No to sru. Jadę równo, szybko, aż skóra na dłoni się zagotowała. Przydałyby się rękawice.
Skończyłem. Przyglądam się i nie wierzę własnym oczom. Zanęta potroiła swoja objętość. Ki, czort - myślę sobie.
- Widzisz, poprzez przecieranie napowietrzyłeś zanętę, zrobiła się puszysta.
Biorę do ręki - kurcze jakaś taka sucha, jak z tego zrobić kulę. Dziele się uwagą z Piotrem.
Bierze w dłonie zanętę, robi kule i sru delikatnie o glebę. Podskoczyła jak piłeczka albo pomarańcza i nawet się nie rozsypała.
- Nie martw się - w wodzie będzie ładnie pracować.
No cóż, pierwsza refleksja: zanęta, a zanęta. Niby nic, a taka różnica. Jak mi się udawało wcześniej zwabiać ryby na łowisko? Hm…
Godz. 8.10
Wybieram resztę sprzętu. Konsternacja. Gdzie jest siatka na ryby? Oczywiście została na balkonie po wczorajszej wyprawie na ryby. Pięknie. Ale obciach.
Ale cóż, nie ja jeden czegoś nie zabrałem. Jeden z kolegów zostawił robaki w lodówce. Mam kilka paczek - dzielę się, a on mi daje zapasową siatkę. Troszkę mała. Będzie kłopot z wygodnym lądowaniem ryb. Ale lepsze to niż nic.
Idę na stanowisko. Po drodze mijam zawodników. Rozstawiają platformy, stanowiska.
A po jakie licho taszczyć tyle sprzętu. Potem okazało się, że to wygodne siedziska, z bardzo dobrą organizacją rozmieszczonego sprzętu. Nie będę się rozwodził, ale koledzy wiedzą, o co chodzi.
Wędy nie wędy, kilkunastometrowe, jakieś rolki-srolki, siaty kilkumetrowe. Woooow.
Dochodzę do stanowiska. Rozstawiam fotelik, podpórki, siatka do wody. Rozkładam bacik z przypiętym przy samochodzie gotowym zestawem. Gruntuję dno (tak Woblerku123: gruntowałem). Dosyć głęboko, Ponad 4 metry, bliżej brzegu dno nieco się wypłyca. Trzeba uważać z kulami, żeby nie stoczyły się za daleko, bo moim kijaszkiem mogę nie dorzucić do zanęconego miejsca. Do zanęty dodaje pinkę, ugniatam kule i czekam na hasło.
Godz. 8.55
Można nęcić. Pięć dużych kul trafia do wody, Rzucam trochę w bok, uciąg jest co prawda nieznaczny, ale jest.
Czekam. Następne 5 minut, które ciągną się strasznie długo.
Łowimy!!
Biały robaczek na maluśki haczyk i do wody. Patrzę na spławik (tak Bombel - cały czas patrzę na spławik). Branie natychmiastowe, zdecydowane. Na haczyku dynda ładna płotka. Potem krąpik i tak w kółko. Leciutko, delikatnie donęcam. Brania nie ustępują. Cały czas drobnica. Przypływa ukleja. Jest na całej głębokości łowiska. Szaleństwo. Jedna za drugą ląduje w pożyczonej siatce. Jest nieźle - myślę sobie. Co raz zerkam na boki (wszak Amitaf podpowiadał, żeby zerkać na zawodników). U innych podobnie. Trwa wyścig z czasem i odhaczaniem rybek. Ręce się kleją. Dobrze, że zabrałem ręcznik. Ryba przestaje brać, na całym kanale. Zanęta do wody.
Zaczynam się nudzić, trzeba coś wymyślić. Może "czerwonego" założę i zarzucę bliżej brzegu. Jak pomyślałem, tak zrobiłem. Rzut. Jest coś ciut większego. To tylko większy krąpik. Powtarzam operację - to samo. Trzeci rzut, coś dziwnie się spławik zachowuje, jakby się lekko wykładał.
Spokojnie - myślę sobie, spokojnie to pewnie leszczyk. Lekkie zacięcie i wędka dziwnie się wygina. Coś dużego trzyma przy dnie. Stoi w miejscu. Oj, będzie waga. Przypon 0,10. Spokojnie - powtarzam w myślach…
C.d.n.
Akabar
|
| |
|
| Komentarze sš własnociš ich twórców. Nie ponosimy odpowiedzialnoci za ich treć. |
|
|
Komentowanie niedozwolone dla anonimowego użytkownika, proszę się zarejestrować |
|
Re: Moje pierwsze zawody spławikowe - cz. I (Wynik: 1) przez wobler123 (wlodeko_ka@wp.pl) dnia 07-05-2007 o godz. 21:09:26 (Informacje o użytkowniku | Wylij wiadomoć) | Akabar czytam i czytam i się zastanawiam czy już gdzieś tego nie przerabiałem aż nagle JEST toć ja na pierwszych swoich zawodach też siatki nie miałem (kolega zapomniał zabrać bo ja jechałem prosto z tygodniowej delegacji na zawody na Zalew Koronowski) Pisz pisz bardzo ciekawie się czyta, przede wszystkim wesoło.
|
Re: Moje pierwsze zawody spławikowe - cz. I (Wynik: 1) przez akabar dnia 07-05-2007 o godz. 21:55:17 (Informacje o użytkowniku | Wylij wiadomoć) | Wesoło?.
Oj Bracie. Nawet nie wiesz jak było wesoło.
Ten cały wypad, to jedna wielka przygoda.
Ale nie ubiegajmy faktom.
Zapomniałem o pewnych rzeczach napisac. Ale jak Monk-uś zamieści II część, to jeszcze parę rzeczy dopiszę.
Pozdrówka. |
]
]
|
|
Re: Moje pierwsze zawody spławikowe - cz. I (Wynik: 1) przez Jotes dnia 07-05-2007 o godz. 22:43:01 (Informacje o użytkowniku | Wylij wiadomoć) | Bardzo sympatyczna relacja i z odpowiednią dozą dobrego humoru. Tylko dlaczego uciąłeś w takim momencie? Szybciutko dawaj resztę. ;) |
Re: Moje pierwsze zawody spławikowe - cz. I (Wynik: 1) przez akabar dnia 08-05-2007 o godz. 08:57:50 (Informacje o użytkowniku | Wylij wiadomoć) | Druga część w Redakcji.Zamieszczą w stosownym czasie.:). Cieszę się, że się podoba.Wszak to mój debiut. |
]
|
|
Re: Moje pierwsze zawody spławikowe - cz. I (Wynik: 1) przez Megalodon dnia 07-05-2007 o godz. 23:58:48 (Informacje o użytkowniku | Wylij wiadomoć) | Uwielbiam takie opowieści. Bardzo ciekawie piszesz. Mam nadzieję, że już zaczałeś pisać drugą część. |
Re: Moje pierwsze zawody spławikowe - cz. I (Wynik: 1) przez akabar dnia 08-05-2007 o godz. 09:04:15 (Informacje o użytkowniku | Wylij wiadomoć) | Dzięki. II część już w redakcji.Gdybym na zawodach złowił nawet najmniejszego Twojego rekinka, napewno bym wygrał. |
]
|
|
Re: Moje pierwsze zawody spławikowe - cz. I (Wynik: 1) przez Piwoniusz dnia 08-05-2007 o godz. 01:49:25 (Informacje o użytkowniku | Wylij wiadomoć) http://www.wedkarski.piwoniusz.com | Akabar, przestań tyle jeżdzić na ryby bo nie masz czasu na pisanie ... a piszesz w ciekawy sposób. ;-) Za to przerwanie w najciekawszym momencie Redakcja pokarała Cię zgubieniem avatara. :o))) Czekam na drugą część ... mam nadzieję, że będę wtedy w pracy ... przynajmniej nie zasnę. |
Re: Moje pierwsze zawody spławikowe - cz. I (Wynik: 1) przez akabar dnia 08-05-2007 o godz. 09:48:53 (Informacje o użytkowniku | Wylij wiadomoć) | Heh. Piwoniuszu.
Avatar odnalazł się. Druga część niebawem.
A w pracy człowiek nie śpi tylko czuwa:)
Pozdrówka
|
]
|
|
Re: Moje pierwsze zawody spławikowe - cz. I (Wynik: 1) przez old_rysiu dnia 08-05-2007 o godz. 07:39:21 (Informacje o użytkowniku | Wylij wiadomoć) | Też swego czasu jeździłem na zawody :-) To już historia, ale zmieniły sie tylko długosci kijków. Kiedyś byly tylko baciki, teraz już są tyczki. Atmosfera jednak ciągle taka sama. Też raz miałem falstart na ważnych zawodach - rzeka Wisla i oczywiście siatkę z dziurą :-) Byłoby ok, ale to były zawody drużynowe i o mało nie zlinczowali mnie koledzy :-).
Ładnie piszesz i chętnie poczekam na kolejną część. |
Re: Moje pierwsze zawody spławikowe - cz. I (Wynik: 1) przez akabar dnia 08-05-2007 o godz. 10:39:50 (Informacje o użytkowniku | Wylij wiadomoć) | W moim przypadku był to pierwszy wyjazd na zawody. Ale czy ostatni, tego jeszcze nie wiem. Atmosfera była super, wręcz rodzinna. Wyjazd niebywale pouczający.
13 –maja następne zawody. Tym razem spinningowe. W tej dyscyplinie również nie jestem orłem.
Powiadasz „..siatka z dziurą”. Hmmm:)
Pozdrawiam.
|
]
|
|
Re: Moje pierwsze zawody spławikowe - cz. I (Wynik: 1) przez Robert (gosia67600@aol.com) dnia 08-05-2007 o godz. 21:43:29 (Informacje o użytkowniku | Wylij wiadomoć) | Jako że już dawno nie łowię taką metodą często miewałem opory przed skuszeniem się na czytanie takich opowieści.Tym razem nie żałuję. Wręcz przeciwnie:-)
Zawsze miałem wrażenie ze opis zawodów musi być nużący na skutek wszystkich tych zabiegów związanych z neceniem,przygotowaniem stanowiska,wreszcie nieprzytomnym patrzeniem na nieruchomy spławik jakże sie myliłem.
Świetne potraktowanie zagadnienia!Brawo Akabar!:-)
|
Re: Moje pierwsze zawody spławikowe - cz. I (Wynik: 1) przez akabar dnia 09-05-2007 o godz. 08:53:33 (Informacje o użytkowniku | Wylij wiadomoć) | Dzięki Robercie.
Powiem Tobie, że ja nigdy taką metodą nie łowiłem. No może bardzo, dawno temu, kiedy mój ojciec zafundował pierwszą bambusówkę z gotowym na zwijadełku komplecikiem. Ale to były czasy, kiedy nikt nie znał kołowrotków ze stałą szpulą. Były przysłowiowe "katuszki" z dawniejszego ZSRR. Łowienie ryb nie wymagało wtedy takich zabiegów. Ciasto z mąki troszkę chleba i to wszystko, co było potrzebne.
Pozdrawiam.
|
]
|
|
|