Marek_b napisał
Wybierałem się, wspólnie z Krzy¶kiem, na całodzienne wędkowanie w dół rzeki. Naszym celem były steelhead’y, którymi Sopocznaja obdarzyła dzień wcze¶niej Mariusza i Rafała.
Wiedziałem, że jest to ostatnia okazja na złowienie srebrzystej torpedy. Nie mieli¶my czasu do stracenia - następnego dnia przecież kończył się nasz pobyt nad rzek±.
Do plecaka, prócz pudełek z przynętami i dwóch piw, spakowałem kawałek chleba, trochę żółtego sera, małe salami, co¶ słodkiego i termos z gor±c± wod±. Głównym daniem miała być Krzy¶ka zupka w proszku. Zupka ta nie była zwykł±, chińsk± zupk±, tylko duż±, pożywn± porcj± makaronu z kawałkami suszonego mięsa. Samo opakowanie wskazywało na to, że mam do czynienia z profesjonalnym produktem. Na my¶l o tym, że będzie okazja zje¶ć co¶ zdecydowanie smaczniejszego i tre¶ciwszego niż kaszki czy wodniste zupy serwowane przez Andrieja, które smakowały dopiero po wsypaniu gar¶ci pieprzu lub łyżeczki ostrej papryki, poczułem ssanie w żoł±dku. Niestety na zaspokojenie głodu trzeba było poczekać do południa, ale jak się póĽniej okazało – było warto.
– Mogę i¶ć z wami? – zagadn±ł mnie przy pakowaniu Emil – Nie będzie to dla Was problemem?
– Nie pytaj się tak głupio. Zawsze możesz. – odpowiedziałem z u¶miechem, bo w ci±gu tych kilku dni bardzo polubiłem Emila – Ale niesiesz plecak – rzuciłem zaczepnie.
Emil zawsze był pomocny i wiedziałem, że nawet gdybym go o to nie poprosił, sam wzi±łby ekwipunek na plecy. Poza tym wiedział, jak bardzo dokucza mi ból pleców. Jak zawsze, tak i teraz, można było na niego liczyć.
Wolnym krokiem, w milczeniu wyszli¶my z obozu. Pogoda była bardzo ładna, bezchmurne niebo z lekkim wiaterkiem, bystre słońce daj±ce uczucie ciepła. Wzdłuż lewego brzegu rzeki porastał gęsty lasek drzewek przypominaj±cych nasze wierzby. Natomiast prawa strona powita była wyższymi trawami, gdzieniegdzie wygniecionymi przez niedĽwiedzie.
Id±c kamienist± plaż± zastanawiałem się, czy i ja przechytrzę "tego, po którego przyjechali¶my". Niestety w rzece było ich jeszcze bardzo mało. Prawdopodobnie przez bardzo ciepłe i długie lato główny ci±g steelhead’ów nie ruszyły jeszcze w górę rzeki.
Tuż przed ciasnym zakrętem przeprawili¶my się na drug± stronę rzeki. St±d po wewnętrznej stronie zakrętu rozpoczęli¶my spinningowanie. Rzucałem klasycznie pod przeciwległy brzeg, staraj±c się jak najbliżej podawać przynęty pod zwisaj±ce trawy lub powalone gałęzie drzew. Niestety, pomimo kilkukrotnej zmiany przynęty szczę¶cie mi nie dopisywało. Bankowe przynęty tym razem zawodziły. Miejsca, które poprzedniego dnia darzyły mnie mikżami czy kundżami dzi¶ ¶wieciły pustkami.
Emil z Krzy¶kiem złowili już pierwsze ryby. Emilowi na obrotówkę połakomił się pięknie wybarwiony tęczak. Sopocznaja obdarzyła równie okazałym pstr±giem Krzy¶ka. U mnie wci±ż wielkie zero.
Stan±łem tak jak wczoraj. Na wewnętrznym szczycie małego łuku. Nurt płyn±ł równo i wolno przez prawie cał± szeroko¶ć rzeki. Dochodz±c do przeciwległego brzegu lekko odbijał w prawo. W tym miejscu było trochę głębiej. Po przeciwległej stronie było starorzecze, które wpadało prostopadle do nurtu. Rzucałem raz na skraj wlewu do starorzecza, to raz w mały "głęboczek" przy zwisaj±cych trawach. Głęboko¶ć łowiska nie przekraczała metra. Kolejne rzuty i kolejna wymiana przynęt. Obrotówki małe i duże, srebrne i miedziane; długie i szerokie wahadła, małe i duże coblery. Dopiero duży, niebieski łamaniec kusi na tyle kiżucza, że ten odprowadza woblera pod same nogi, ale nie decyduje się uderzyć. Kolejne rzuty i bardziej agresywne prowadzenie daj± mi pierwszego kiżucza. Co robię nie tak? Gdzie leży przyczyna mojej porażki? – zastanawiałem się w my¶lach. Wczoraj z tego miejsca udało mi się wyj±ć ponad dwadzie¶cia sztuk czerwonych i czarnych kiżuczy, a dzi¶ tylko jednego. I to trzeba było się mocno napracować, aby zachęcić go do ataku.
Dochodzę do dwóch wniosków – albo ryby s± przekłute, albo winna jest pogoda. Jest nadal słonecznie, bez chmur, z lekkim wiaterkiem. Typowa pogoda wyżowa. Dzień wcze¶niej było sporo chmur, ci¶nienie zdecydowanie niższe, ale za to ryby dopisywały.
Zeszli¶my z chłopakami kilkadziesi±t metrów, do miejsca w którym rzeka robiła się szeroka i płytka. Jednak tuż przed wypłyceniem głęboko¶ć sięgała półtora metra i w takiej rynnie swoje rekordy dzień wcze¶niej pobijał Janusz, który niemal w każdym rzucie zapinał ponad sze¶ćdziesięciocentymetrowe kiżucze. Niestety, nam nie jest dane połowić tak jak wczoraj. Pojedyncze ryby czepiaj± się leniwie obrotówek.
Po kolejnym pusty rzucie mam w końcu rybę. Rybę, która od pierwszej sekundy po zacięciu zachowuje się inaczej niż każda inna złowiona do tej pory. Muruje tępo do dna, przesuwaj±c się powoli w kierunku przeciwległego brzegu. Staram się j± zawrócić, ale ryba odchodzi jednostajnie na hamulcu. Dokręcam hamulec. Czuję luz. Jednak nie - ryba zmienia kierunek i zaczyna płyn±ć razem z pr±dem. Próbuję j± podci±gn±ć. Nie daję rady! Znów dokręcam hamulec, wędka wygina mi się tuż przy rękoje¶ci. Co się dzieje? Bez gwałtowny zrywów, bez wyskoków nad wodę? Jestem pewien, że mam rybę, tylko jak±? Na kiżucza za mocna, na steelhed’a za leniwa. Nie mog±c nic zrobić z ryb±, schodzę z ni± w dół. Kilkadziesi±t metrów i zaczyna robić się za głęboko do brodzenia. Schodzę pod brzeg. Jest jeszcze głębiej. Woda sięga mi po pas. Nie czuję się komfortowo. Zawrócić nie mogę, ryba ci±gle spływa w dół, a pr±d coraz mocniejszy. Decyduję się na poluzowanie hamulca i kilka podskoków w stronę brzegu. Maj±c twardy grunt pod nogami zaczynam pompowanie rybska. Przez chwilę odnoszę wrażenie, że na końcu zestawu zamiast wymarzonej sjomgi wisi kawał karpy. Kilka szybszych podci±gnięć wędk± i czuję gwałtowne podrygiwania ryby. Cały czas schodzę w dół rzeki, meandruj±c pomiędzy zwisaj±cymi gałęziami. Mozolnie zbliżam się do ryby. Kilka metrów brzegiem i kilka metrów podci±gniętej żyłki. Podchodzę do kamienistej plaży, gdzie w końcu próbuje podej¶ć do ryby. Ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu widzę dużego, czerwonoskórego kiżucza złapanego za górn± płetwę. Ręce opadły z zawiedzenia wraz z emocjami. Cały czas miałem nadzieję na pierwszego steelhead’a. Niestety nie tym razem. Może za parę metrów, tuż przed kolejnym zakrętem, gdzie szeroko i płytko płyn±ca rzeka zwęża się i wrzyna pod przeciwległy brzeg.
Ale czy na pewno dane mi będzie złowić upragnion± rybę?
Marek_b