Bielik jest największym rodzimym drapieżnikiem wśród ptaków, a jego rozpiętość skrzydeł może sięgać aż do 240 cm.
|
ZAREJESTROWANI
Ostatni Tobiasz
Dzisiaj 0
Wczoraj 0
Wszyscy 4520
UŻYTKOWNICY
Goscie 440
Zalogowani 0
Wszyscy 440
Jeste anonimowym użytkownikiem. Możesz się zarejestrować za darmo klikajšc tutaj Jeste stałym użytkownikiem Pogawędek Wędkarskich - kliknij tutaj aby zalogować się!
|
|
|
|
|
lecek: Wszystkim Nam
Radosnych Świąt.
Pozdrawiam. ...(4153201) Dec 26, @ 17:30:15
mario_z:
Dziękuję i wzajemnie,
dużo zdrowia dla Was
Koledzy Pogawędkowic ...(4153201) Dec 24, @ 20:40:19
krzysztofCz: Wszystkim życzę
zdrowych, wesołych,
rodzinnych Świąt
Bożego Narod ...(4153201) Dec 24, @ 17:33:27
mario_z: [quote:aa03f634fe="krz
ysztofCz"]Może musisz
zmienić łódź na lodoł ...(4153201) Dec 15, @ 18:03:02
krzysztofCz: Może musisz zmienić
łódź na lodołamacz
:hihi
nie :hihi ...(4153201) Dec 14, @ 15:33:39
mario_z: Dzisiaj z czwartku na
piątek w nocy było
minus 6, z piątku na
sob ...(4153201) Dec 13, @ 14:01:48
mario_z: Dzisiaj kolejne pięć
godzin spędzone na
wodzie, tęperatura
minus ...(4153201) Dec 11, @ 17:36:58
mario_z:
Krzysiu, grunt to to
że przynęty z kurzu
opłukane. pokey :twi ...(4153201) Dec 08, @ 21:20:39
krzysztofCz: A ja po morzu za
sreberkami się
uganiam, raz lepiej
raz gorzej al ...(4153201) Dec 08, @ 16:23:47
mario_z: Dzisiaj pięć godzin na
wodzie i już tak
kolorowo nie było, do
jed ...(4153201) Dec 07, @ 21:29:23
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
| |
Było sobie lato...
Opublikował 23-08-2011 o godz. 18:35:00 Monk |
Monk napisał(a)
Mija lato, urlopy w dużej mierze już za nami, za chwilę proza życia zagoni "nas" do szkolnych ław. Jakie były te wakacje? Czy wszyscy mamy powód do marudzenia - uzasadnionego - na miernotę, która jest oferowana nam przez związkowe wody? Niech ten tekst będzie zachętą do Waszych wspomnień i refleksji.
Urlop rozpocząłem 20.06. Pełen "werwy i zapału", obietnic, których - wydawało się - realizacja wydawała się niemal pewna, oczekiwań, których spełnienie gwarantowałoby uśmiech na twarzy i powrót do prozy życia codziennego w poczuciu dobrze spełnionego wędkarskiego "obowiązku".
Zapał do wędkarskich eskapad na mazowieckie wody, po lekturze doznań Szanownego Koleżeństwa wypalał się coraz bardziej. Bezowocne trolowanie "Zegrza", cienizna Wkry nie brzmiały zachęcająco, więc trudno było się zdecydować na wyjazd - lepiej było czas poświęcić lekturze i zapewnieniu wakacyjnych rozrywek swojej pociesze.
Były wyjazdy na modlińskie wiślane główki, ale taki, niemal codzienny widok…
… powodował, że woda przybierała w oczach….
… i szybkie ucieczki z główek nie należały do najprzyjemniejszych, co stwierdziłem widząc umykającego w pośpiechy grunciarza, siedzącego na środku Wisły. Często nieborak podwijał nogawki - za każdym razem coraz wyżej - i co kilka kroków popadał w długą zadumę, którędy przedostać się na brzeg. Jedynym pozytywem, to "odnalezienie" polecanej stanicy koła Ursus pod Pułtuskiem - na pewno tam zagoszczę.
Miałem na szczęście w niedalekiej perspektywie wyjazd na gościnne wody lubuskie, które z pewnością nie dadzą się nudzić. I tak brnąłem w nadziei, że najlepsze dopiero przede mną…
Nadszedł wreszcie ten dzień – ciuchy do bagażnika, wędy i inne zbędne sprzęty ulokowane, moje panie też zdołały w porę wskoczyć do samochodu i avanti! Jechał ze mną członek zarządu koła "Słońsk", więc nietrudno zgadnąć, co było tematem tych sześciu godzin jazdy. Przybliżanie zasobności tamtejszych wód było zbędne, tak więc nagadaliśmy się o kłusownictwie w PN "Ujście Warty", które zagościło na łamach prasy kilka dni wcześniej. Było to tym bardziej pikantne, że dopuścili się go strażnicy parku. Wspominano o 180 kg szczupaka, który oczekiwał na załadunek do bagażnika, ale na "przeszkodzie" stanął członek SSR, który na szczęście sprawę rozdmuchał na tyle, że zainteresowały się nią nie tylko organy ścigania, ale również prasa regionalna. Miejscowi sporo sobie obiecywali, widząc artykuł na pierwszej stronie gazety. Wieść gminna niesie, że dotychczas poleciał dyscyplinarnie jeden ze strażników. Miejmy nadzieję, że sprawa nie trafi "pod dywan", a o efektach postępowania opinia publiczna zostanie poinformowana. Dziennikarz miał to obiecać w rozmowach, jakie przeprowadził z czytelnikami, dla których dobro i zasobność wód ma swoje znaczenie.
Oto linki, pod którymi znajdziecie więcej informacji na ten temat:
"Gazeta Lubuska"
Kłusownicy w mundurach?
Początki wędkowania były obiecujące, choć niepokojem mogła napawać odpowiedź strażnika w siedzibie PN:
- jakie u Państwa obowiązują limity i wymiary ochronne?
Uśmiech i stwierdzenie: "niech się pan najpierw do nich zbliży... - zachęcił mnie do stwierdzenia, że chyba nie wszystkie rybki zdołano "kontrolnie w parku odłowić". Uśmiech trochę przygasł, choć sensownej odpowiedzi nie otrzymałem. Trudno – poradzę sobie.
Skoro musiałem, to zacząłem. Pierwsze wyjazdy postanowiłem poświęcić okoniom. Spacery z paprochem przynosiły całkiem fajną zabawę, choć zmieniający się poziom wody stanowił złą wróżbę. Kilka przyzwoitych pasiaków napawało jednak optymizmem. Do zmiany spinna przekonała mnie jednak konieczność. Po kolejnym rzucie poczułem na kiju dziwny opór. Ręka sama drgnęła i… no właśnie - co to jest?! Na zawadę "toto" nie wygląda, na okonia też - może jakiś worek, skoro woda zaczęła nieść niezliczone ilości wszelkich śmieci i przejawów ludzkiej troski o środowisko. W pewnym jednak momencie, to "nie wiadomo co" ruszyło w poprzek rzeczki, a kołowrotek zaczął oddawać żyłkę. Miałem już na tym paprochowym kiju /10-6 g/ leszcza 2,5 kg, którego udało się wyjąć, ale to było jakby czymś znacznie innym. Mniej nerwowe odejście, znacznie bardzie zdecydowane, jakieś takie bardziej stanowcze.
Nie wierząc w powodzenie, zacząłem szukać niższego brzegu, na który mógłbym sprowadzać mojego rywala. Jakie było moje zdziwienie, gdy w pewnym momencie, powód podniesienia adrenaliny pojawił się na powierzchni. Był to … sum, którego długość mnie zdumiała - spokojnie miał metr! Bawiłem się z nim albo on ze mną/ jeszcze kilka minut, udało mi się podejść do dogodniejszego miejsca i w pewnym momencie żyłka 0,12 nie wytrzymała - przerwała się na oczku. Choć efekt wydawał się oczywisty zastanawiałem się, jak długo bym się jeszcze z nim bawił, gdyby wiązanie paprocha było bardziej "konkretne" niż preferowany przeze mnie na lekkim spinnie węzeł Rapali.
Mój gospodarz miał na ten temat swoje zdanie. Pochwalił się swoją niewiele grubszą żyłką, której nie mógł zerwać śmiejąc się, jakie mam badziewie na kołowrotku. Niech się cieszy - przyjdzie czas, że zweryfikuje swoje poglądy. Nie przypuszczał, że będzie musiał na to czekać kilkanaście zaledwie godzin…
Skoro poranny połów był tak obiecujący, po obiedzie pojechałem w to samo miejsce lecz tym razem do łapki wziąłem kij szczupakowy, z "cokolwiek" rzecz jasna mocniejszą żyłką. Sum już się nie trafił, ale jego miejsce zajął szczupak - równiutkie 60 cm. Dobrze jest - moje "rybojady" będą miały co polizać, a ja nie będę musiał słuchać pełnego "współczucia z lekkim zabarwieniem ironii": "biedny - znowu nie brały".
Kolejne dwa dni wykupionej licencji okazały się stracone - deszcz nie zachęcał do wędkowania.
Łowisko, które odwiedziłem z tak wielkimi - i w pełni uzasadnionymi oczekiwaniami, czego dowodzi blisko dwudziestoletnie doświadczenie - jest niestety bardzo podatne na zmienne stany wód. Te kilka tysięcy hektarów stanowi tereny zalewowe i wystarczy "trochę" deszczu w zlewni Odry, Warty i Noteci i 200 km od morza, mamy wodę po sam horyzont. Już wyjeżdżając z domu zastanawiałem się, jak długo uda się tam połowić, mając na uwadze opady, które miały miejsce na południu Polski. Na wszelki wypadek wykląłem od czci i wiary co bardziej "zaufanych kolegów z południa", którzy znają mnie na tyle, że nie odbiorą tych słów jako "pretensji do garbatego, że ma proste dzieci". Było trochę śmiechu, ale faktem jest, że przewidywania nie były zbyt obiecujące.
I stało się - po kilku dniach opadów, doszła woda z południa i miejsca, które jeszcze rano były osiągalne, po południu pokrywała kilkudziesięciocentymetrowa woda. Co za tym idzie, ryby poszły na wylewy, a tym samym dalsza zabawa stała się niemożliwa. Próbując jeszcze "walczyć z żywiołem", mojemu koledze po kiju udało się wyjąć szczupaka 55 cm i podobnej wielkości suma. Mnie - strzelił na rybie nowy wolfram. Pozdrowieniom dla producenta - firmy nie wymienię, choć była z tych "lepszych" - nie było końca. Widzieliśmy popisowe przepłynięcie po powierzchni suma, który pochwalił się swoimi gabarytami - było tego ze 180 cm. Gdy wyczuł, jaki wzbudził zachwyt w naszych oczach, majestatycznie schował się w niezbyt w tym miejscu głębokiej Postomii.
Dalsze wędkowanie okazało się niemożliwe - kolejne dni kolejnej licencji zostały zmarnowane. Cóż było robić…
Dzięki wysokiej wodzie sprzęt był testowany przez adeptkę wędkarstwa.
Pewnego późnego popołudnia spokój dnia codziennego został zmącony telefonem, który odebrał mój gospodarz: "Na jeziorze X, jacyś goście stawiają sieci!". Rozdzwoniły się telefony pomiędzy członkami zarządu, powiadomiono zaprzyjaźnioną policję, że zarząd "ma robotę" i może być potrzebna pomoc i kilka samochodów mknie nad leśne jezioro. Trzeba przyznać, że w jego zarybienie wkładają dużo serca i widać tego efekty. Trudno więc się dziwić, że z takim zapałem starają się przypilnować na nim porządku.
Gdy "siły szybkiego reagowania" dotarły na miejsce, naszym oczom ukazał się pływający po jeziorze ponton, w którym bynajmniej nie siedział jakiś typek, którego na pierwszy rzut oka uznać można za kłusola. Na brzegu oczekiwał go równie porządny młody człowiek. Jego kultura, sposób bycia również rozwiewał "nadzieje na dramatyzm" chwili. Sprzęt renomowanej firmy, mata dla karpi utwierdziła nawet najbardziej wojowniczych obrońców w przekonaniu, że takich "kłusowników" gospodarze chcieliby widzieć tutaj jak najczęściej, mając na celu choćby kształtowanie postaw, godnych wędkarzy. Jednym słowem byli to koledzy karpiarze z Gorzowa, których "nieszczęście" polegało na tym, że pomimo wykonanego telefonu do opiekuna wody, nie otrzymali jednoznacznej informacji, że pływanie na tym akwenie, a tym bardziej wywożenie zestawów jest zabronione. I tak prowadząc przyjemną rozmowę, koledzy doszli do wniosku, że w takiej sytuacji przeszła im ochota na dalsze wędkowanie w tym miejscu.
Zachęty do pozostania - bo warto - były mało przekonujące, ale właśnie w tym momencie odezwał się sygnalizator na jednym z zestawów. Po kilkuminutowym holu, na macie wylegiwał się karp o wadze 9,70 kg. Zamieściłem jego zdjęcie w naszej galerii i jego waga poddana została pod wątpliwość. Pewnie patrząc na to zdjęcie miałbym takie same wątpliwości, ale kilka lat temu zarybiono tę wodę cokolwiek nietypowym karpiem - krótkim, ale za to "wysokim".
Koledzy karpiarze - jak się okazało aktywni wędkujący internauci z "Moczykija" - pozostali na noc, która obdarowała ich jeszcze kilkoma karpiami, wśród których trafił się maluszek, który porwał zestaw.
Dzięki uprzejmości "sprawcy zamieszania" zamieszczam link do galerii na „Moczykiju”, w której znajdziecie zdjęcia z kolejnej weekendowej zasiadki: 16 karpi, z których 10 miało wagę w przedziale 7-10 kg oraz 100 cm sum - wegetarianin, któremu zasmakowała kulka proteinowa.
Radku: jeszcze raz gratuluję - poznanie Was było dla mnie przyjemnością i cieszę się, że jesteśmy w kontakcie. Nie ukrywam, że wpędziłeś mnie w kompleksy! A TUTAJ wspomniana z jednej zasiadki.
Ze zrozumiałych względów, nie przewiduję zdradzenia namiarów tego łowiska!
Celem tego przydługiego tekstu nie było pochwalenie się nadziejami, których nie udało się ze względu na nieprzewidywalność Matki-Natury zaspokoić lecz zachęcenie Was do przelania swoich wakacyjnych przeżyć i doznań "na papier". Kto następny?
W październiku mam jeszcze kilka dni urlopu - jest co nadrabiać.
Monk
|
| |
|
| Komentarze sš własnociš ich twórców. Nie ponosimy odpowiedzialnoci za ich treć. |
|
|
Komentowanie niedozwolone dla anonimowego użytkownika, proszę się zarejestrować |
|
Re: Było sobie lato... (Wynik: 1) przez Robert (gosia67600@numericable.fr) dnia 23-08-2011 o godz. 22:29:55 (Informacje o użytkowniku | Wylij wiadomoć) | Chociaż tegoroczna aura kaprysiła nie pozostałeś bez emocji nad wodą a to w naszym "fachu" najważniejsze Macieju ;-). Latorośl rośnie na ojcowską pociechę i tylko patrzeć jak pretendent na zięcia egzaminy wędkarskie przed teściem składał będzie :-)).
Barwny tekst, świetnie dokumentujące foty (myślę, że powinieneś częściej fotografować i podsyłać do galerii ;-) ). "Trés bon travail" Macieju :-)
|
Re: Było sobie lato... (Wynik: 1) przez Monk dnia 25-08-2011 o godz. 14:42:56 (Informacje o użytkowniku | Wylij wiadomoć) | Oj Robercie - coraz bardziej drżę myśląc o tym zięciu. Jeszcze dobrze nie wszedłem do domu, a już słyszę, że skoro nie możemy pojechać popływać, to warto by było wyskoczyć do Zegrza i pospinningować! Jak się ten kamikadze pojawi, to przynajmniej ja będę miał spokojniej. ;) |
]
Re: Było sobie lato... (Wynik: 1) przez Robert (gosia67600@numericable.fr) dnia 25-08-2011 o godz. 16:51:24 (Informacje o użytkowniku | Wylij wiadomoć) |
Radzę Ci Macieju przyjrzyj się od razu ;-). Tak na przykład mój zięć wędkę za szczytówkę próbował podnosić ;-).
|
]
|
|
Re: Było sobie lato... (Wynik: 1) przez mario_z dnia 24-08-2011 o godz. 18:18:45 (Informacje o użytkowniku | Wylij wiadomoć) | ....łoj było sobie było.
Maćku gratuluję wyjętego szczupaka i tych kilku okoni, gratuluję urwanego sumka (węzełki to trza umić "petłać") :)))))
Z tekst, zresztą fajnego wynika że tak bardzo się nie nudziłeś, no ale jak można się nudzić z kobietami na urlopie, one zawsze coś wymyślą. :))))
Ps. W październiku bedom gryzli. :)) |
Re: Było sobie lato... (Wynik: 1) przez Monk dnia 24-08-2011 o godz. 18:50:57 (Informacje o użytkowniku | Wylij wiadomoć) | :) Dzięki. Jedno jest pewne - tego węzełka na tamtej wodzie już więcej nie zastosuję. Na moje mazowieckie "potrzeby" z pewnością wystarczy. ;) |
]
Re: Było sobie lato... (Wynik: 1) przez mario_z dnia 24-08-2011 o godz. 19:09:23 (Informacje o użytkowniku | Wylij wiadomoć) | Oj, oj, oj, żeby potem nie było że jakaś mazowieckaja ribka chciała Cię do wody porwać ale węzełek rapalowski w ostatniej chwili Cię uratował.
:)))) |
]
|
|
Re: Było sobie lato... (Wynik: 1) przez lecek dnia 25-08-2011 o godz. 12:59:57 (Informacje o użytkowniku | Wylij wiadomoć) | Zastanawiam się czy na Monka gdzieś nie donieść. Jak sam podał "woda przybierała w oczach..., deszcz nie zachęcał do wędkowania,....kolejne dni kolejnej licencji zostały zmarnowane,...Dzięki wysokiej wodzie sprzęt był testowany przez adeptkę wędkarstwa" No tak, rodzic pod dachem, a nieletnia na wodzie w podłych warunkach i w zagrożeniu. |
]
Re: Było sobie lato... (Wynik: 1) przez Monk dnia 25-08-2011 o godz. 14:38:59 (Informacje o użytkowniku | Wylij wiadomoć) | Ale sobie wrzoda wyhodowałem na własnym garbie! Mówią - psia kość - że ORMO nie istnieje, ale kadry nadal prężne. ;)))
Ale donoszę Wysoki Sądzie, że zdjęcia nie były robione z samowyzwalacza, a ponadto jak się "dziedziczka" wścieknie, to może być z co niektórymi nieciekawie - ma już 7 kupa w taekwon-do i nie pozwoli, aby ktoś tatusiem poniewierał!:) |
]
Re: Było sobie lato... (Wynik: 1) przez lecek dnia 29-08-2011 o godz. 14:20:11 (Informacje o użytkowniku | Wylij wiadomoć) | Córa dorośnie to się ją uświadomi, jak ją kochany tata na wabia wystawiał, że niby to powędkuje na przyborze. Jak zrozumie to się z ojcem rozliczy jak trzeba. |
]
]
|
|
Re: Było sobie lato... (Wynik: 1) przez Karpiarz (karpiarz@arcor.de) dnia 25-08-2011 o godz. 14:12:36 (Informacje o użytkowniku | Wylij wiadomoć) | No coz Macieju, tegoroczne lato naprawde nas nie rozpieszzca, moze to i dobrze ze sie powoli konczy, bo przybliza mnie do mojego ulubionego jesiennego urlopu nad Ebro. Fajny tekst pozdrawiam - Janusz. |
]
|
|
Re: Było sobie lato... (Wynik: 1) przez the_animal dnia 30-08-2011 o godz. 20:56:39 (Informacje o użytkowniku | Wylij wiadomoć) | Ale pogodę mieliście tam w tej Gorzowskiej części ,współczuję hehe! Całkiem miło się czytało ten zmarnowany urlop :P |
|
|
|