wykrzyknik napisał
Plan był prosty - z pi±tku na sobotę jedziemy na noc na sandacze. Na miejsce wybrali¶my Narew w miejscowo¶ci Strzyże. Niestety, jak to w życiu bywa, co¶ nie wyszło więc nie my¶l±c długo postanowili¶my pojechać na brzany - nad Skawę.
Wyjazd w czwartek o północy. Niestety i tym razem niespodziewana przygoda nieco opóĽniła nasze plany. Na szczę¶cie wszystko dobrze się skończyło i o pierwszej w nocy wyjechali¶my. Na miejscu byli¶my koło pi±tej rano. Tu jednak znowu zły los nie pozwolił nam cieszyć się od razu, gdyż najlepsze miejsce było zajęte. Na nasze szczę¶cie, ludzie koczuj±cy w namiotach byli tak mili, że pozwolili nam łowić obok siebie. W końcu w bardzo rodzinnej atmosferze przyst±pili¶my do wędkowania.
Torque mój brzanowy mentor przygotowywał zanętę, poinstruował mnie jak mam łowić a ja postanowiłem przeprowadzić kilka razy zestaw. Nigdy wcze¶niej nie łowiłem na przepływankę, więc moje pierwsze kroki były raczej żałosne. Jednak po trzecim przepłynięciu zestawu co¶ go zatrzymało. Zaci±łem, ogromny opór, a następnie jazgot kołowrotka. Ryba ruszyła pod drugi brzeg i lekko w dół rzekli. Siła była potworna i nie mogłem prawie nic zrobić jak tylko trzymać wygięta maksymalnie wędkę i próbować zatrzymać palcem ci±gle obracaj±c± się szpulę kołowrotka. Po chwili ryba przywarła do dna i sporo wysiłku musiałem włożyć żeby j± od niego oderwać.
Po chwili jednak znów do niego przywarła. Marek widz±c co się dzieje ruszył po podbierak do oddalonego o kilkana¶cie metrów samochodu. W połowie drogi musiał jednak zawrócić, gdyż drzwi były zamknięte a kluczyki były u mnie w kieszeni w spodniach. Kilka ekwilibrystycznych ruchów i udało mi się je wydobyć spod ¶piochów, w których stałem. Zanim jednak Torque wrócił z podbierakiem było już po wszystkim. Brzana, bo musiał to być wła¶nie ona przetarła cienki przypon o kamienie i odpłynęła z hakiem. Nogi mi się trzęsły, rany co za walka, jaka siła. Przez dłuższ± chwilę siedziałem na kamieniach nie mog±c uwierzyć w to co się stało. Prawo frajera dało znać o sobie.
Po godzinie bezowocnego łowienia postanowiłem zej¶ć kila metrów poniżej stanowisk naszych s±siadów. Zaczęły brać kiełbie, mało powiedziane kiełbie - kiełbiska. Nigdy nie widziałem tak dużych kiełbi. Zawołałem Marka i dalej łowili¶my ramię w ramię. Nie minęło dziesięć minut jak kolejne potężne branie wygięło moj± wędkę aż po rękoje¶ć. Brzana błysnęła na płytkiej wodzie, poczym z ogromn± prędko¶ci± ruszyła pod pr±d tylko po to żeby po przepłynięciu kilku metrów w szybkim nurcie przetrzeć żyłkę.
Tego było za wiele, dwie duże brzany zerwały się po niezwykle emocjonuj±cym holu. Przepadłem, zakochałem się w łowieniu brzan.
Koło jedenastej przyszło potworne zmęczenie i zniechęcenie. W takich momentach zwykle następuje branie i tak było i tym razem. Ryba stawiała dużo mniejszy opór więc wiedziałem, że to nie może być Barbus Barbus. Co¶ błysnęło pod powierzchni±, naszym oczom pokazał się bardzo ładny leszcz.
Koło południa zwinęli¶my sprzęt i pojechali¶my na ¶niadanie do Marka rodziny. Odpoczęli¶my troszkę i znowu ruszyli¶my na miejsce poprzedniego połowu. Niestety, ryby nie chciały współpracować, więc wrócili¶my do domu o kiju.
Budziki nastawione na czwart± musieli¶my nad ranem przestawić o pół godziny do przodu. Nie byli¶my w stanie wstać, długa droga i nie przespana noc dały o sobie znać.
Poranek przywitał nas mgł± i wilgoci±. Tym razem na wędkowanie wybrali¶my inne miejsce. I tym razem jako pierwszy zacz±łem łowienie a Marek szykował zanętę. Pierwszy rzut kilka obrotów korbk± żeby zebrać luz i przytrzymanie, zacinam i potworna siła ci±gnie moja wędkę do wody. Kołowrotek gra najpiękniejsz± melodię. Ryba walczy pięknie, jednak po kilku minutach przeciera dwunastkę. Byłem załamany, trzecia piękna ryba wygrała ze mn± walkę.
Kolejne przepłynięcia zestawu nie dawały nic, oprócz urwanych haczyków i bólu ręki. Postanowiłem więc ruszyć w dół rzeki i poszukać ryb nieco niżej. Przeszedłem jakie¶ pięćset metrów, aż znalazłem fantastyczne miejsce, głęboka rynna i zwalone do wody drzewo. Już w trzecim rzucie poczułem lekkie przytrzymanie, szybkie zacięcie i jest. Opór choć spory to jednak nie taki jak w przypadku brania brzany. Kila chwil i już na brzegu ¶wieciła się w słońcu moja pierwsza ¶winka.
Przepu¶ciłem jeszcze zestaw kilka razy, jednak nic nie brało, ruszyłem więc z powrotem. Schodzenie w dół wartkiej rzeki, brodz±c po pas w zimnej wodzie jest lekkie i przyjemne, powrót był jednak mordęg±.
Umęczony wróciłem na nasze stanowisko. Torque do tego czasu nic nie złowił. Zanęcili¶my więc kolejnymi kulami łowisko i zaczęli¶my obławianie kilku kamieni zalegaj±cych dno rynny. Nie minęło dziesięć minut jak spławik podczas spływania przytopił się energicznie. Brzana ruszyła w dół. Marek szybko zwin±ł swój zestaw i wzi±ł do ręki aparat.
Ryba walczyła wspaniale, mijały kolejne minuty holu a brzana ci±gle nie dawała za wygran±. Jednak z każd± kolejn± minut± byłam coraz bardziej pewny sukcesu. Udało mi się j± wyprowadzić na płytk± wodę, ogromna płetwa zburzyła wodę i spławi wystrzelił w powietrze. Stałem zdębiały, nie wiedziałem co mam robić, płakać czy kln±ć. Ryba się spięła, wszystko wytrzymało, wszystko działało dobrze. Co robiłem nie tak?
Usiadłem przewi±załem zestaw i obejrzałem fotki z holu. Podekscytowany przeżywałem cał± tę historię. Kolejne rzuty, kolejne przepuszczenia zestawu nic nie dawały. Ryby nie chciały brać. Ulepili¶my ostatnie kule zanętowe. Wrzucili¶my je z pluskiem do wody i bez wiary w sukces zaczęli¶my obławianie rynny. Po chwili miałem kolejne branie.
- Jest mniejsza - powiedziałem do Marka.
Brzana walczyła dzielnie, choć nie tak zapalczywie jak jej poprzedniczki i już po chwili miałem j± na brzegu. Udało się, w końcu wyci±gn±łem brzanę większ± niż dziesięć centymetrów, bo do tej pory tylko takie mi się czepiały. Byłem szczę¶liwy, kilka fotek i rybka odpłynęła w pełni sił.
Wrócili¶my na ¶niadanie, jedz±c rozmawiali¶my o porannych zwycięstwach i porażkach. Czas mijał szybko więc nie oci±gaj±c się wrócili¶my nad wodę. Nasze zanęcone miejsce było już zajęte. Ruszyli¶my więc w stronę zatopionego drzewa, aby w bardzo komfortowych warunkach łowić na grunt. O wynikach lepiej nie wspominać, bo były raczej kiepskie.
Wieczór spędzili¶my łowi±c okonie i klenie na małe woblerki oraz grę w lotki z Markiem, koleg± Torque. Okazało się, że zmęczenie nie pozwoliło mi trafiać nawet do tarczy.
Postanowili¶my, iż w niedzielę wstaniemy o trzeciej i ruszymy rozprawić się z brzanami. Tak też zrobili¶my. Niestety, mimo bajkowego poranka ryby gdzie¶ zniknęły. O dziewi±tej już nas tam nie było. Jechali¶my na górne odcinki Skawy żeby łowić na muchę pstr±gi i lipienie.
Skawa mimo regulacji i niszcz±cej ingerencji człowieka jeszcze żyje i obdarowuje rybami. Niestety, nie udało nam się złowić nic dużego, ale ilo¶ć złowionych ryb nastawiała optymistycznie. Strażnik, którego poznali¶my nad wod±, przekazał nam smutne wie¶ci o kłusownikach, siatkarzach, pr±dkach (czytaj ludzi łowi±cych na pr±d).
Ogromne dzięki dla Torque za udan± wyprawę i fantastyczne towarzystwo.
Na koniec taki mały apel. Walczmy o nasze wody nie tylko słownie na portalach czy w knajpach w małych gronach, ale nad wod± czynnie. Jest nas dużo więcej niż kłusowników.
wykrzyknik