Leszcze i... leszcze
Data: 02-10-2002 o godz. 21:26:11
Temat: Bajania i gawędy


Tak mi się jakoś przypomniało, wybaczcie. Czasem po prostu tak jest, jakoś tak człowieka nachodzi na nie zawsze mądre wspomnienia. Zresztą, najważniejsze, że się je w ogóle ma... tak myślę.

Mieliśmy po 16 – 17 lat, nad sobą piękne, sierpniowe nocne niebo, a strzelające płomienie ogniska co rusz oświetlały nasze rozgadane gęby. Piękne to były czasy, bo to co było, zawsze jest piękne. I nieważne, że w kieszeni pusto, winka patykiem malowane i paczka sportów na czterech. Grunt, że gitara łkała swą rozstrojoną pieśń młodości, a nam nigdzie się nie spieszyło...



Świt zastał nas trochę poturbowanych. Właściwie to zostało nas już tylko dwóch: Darek i ja, no i dogasające ognisko. Nie wiem czemu – kiedy widziałem szarzejące na wschodzie niebo, kiedy słyszałem krowie muczenie dobiegające zza podnoszącej się mgły, kiedy poczułem zapach oddalonego o kilkaset metrów jeziora – musiałem przemóc lenistwo i pójść na ryby. Po prostu musiałem.

– Ale ryją – mruknąłem sam do siebie.
– Co? – Darek ocknął się z półsnu – Co ryją, gdzie?
– Dno ryją, ryją ryjami, rozumiesz? – Obojętnie odpaliłem papierosa.
– Jezu, mów jaśniej, co ty znów kombinujesz? – Darek przyjął pozycję siedzącą. – Koparka gdzieś kopie?
– Dno ryją ryjami, żeby ryje ryjące napchać żyjątkami. Rozumiesz ryju? – Zacząłem się rozkręcać. – Śpisz i chrapiesz, a potem kwękasz, pobudka.
Darek patrzył na mnie podejrzanie czochrając się po głowie. – Jeszcze raz, proszę – ziewnął przeciągle – Co jest?
– Leszcze chłopie, leszcze. Ryją w dnie, a my tu siedzimy. Zwijaj manele idziemy na ryby. Leć do siebie po wędki, zrób jakieś ciasto i zajdź po mnie. Za pół godziny jesteśmy nad wodą.
– Człowieku, domu nie masz? Spać idziemy, jakie ryby? – Darek próbował się bronić, ale jakoś nieskutecznie. Zresztą nie trzeba go było długo namawiać. Co więcej, po 100 metrach marszu jego entuzjazm przerósł mój. – Robaki, kurde, robaków mogliśmy nakopać – zaczął wymyślać. – Ty, wujas chyba pęczak zostawił w dochówce. Podprowadzę mu trochę, damy radę – zapał Darka zaczął trochę mnie przerażać...

Rozstaliśmy się na drodze. Daję słowo, facet pędem poleciał do siebie. Jak go znałem, byłem pewien, ze wszystkich pobudzi, ale co tam. Cichutko wszedłem do babcinego domu. Chrapanie odbijało się od ścian, wibrowało, po czym przeciągłym "ziuuuuuu" umykało przez uchylone okno. Nieomal po omacku przygotowałem w kuchni parę kanapek. Wyciągnąłem wędkę, dowiązałem urwany przypon i czekałem...

Czekałem, czekałem... "Ding – chrup – dong" – stary zegar wybił na wpół do. Skrzypnęło babcine łóżko, po czym ponownie "ziuuuuuu" zagrało w mieszkaniu. A ja czekałem, czekałem.... "Nieźle, pewnie wszystkich obudził, dostał opieprz i poszedł spać." – myślałem wyglądając przez okno. "Nie, to nie ma sensu." Na dworze robiło się coraz jaśniej, i jaśniej a ja poczułem jakieś ociężałe zmęczenie i położyłem się do łóżka. Położyłem się, oczy mi się zaczęły kleić i czekałem, i czekałem, i zasnąłem...

Któryś z kolei gwizd dobiegający spod furtki strząsnął ze mnie sen. Wygramoliłem się z łóżka, wyjrzałem przez okno. No jasne, Darek stał z wędką w ręce i po raz kolejny wkładał umorusane paluchy do ust. Szybko zamachałem mu ręką i poszedłem otworzyć drzwi.
– Gdzieś ty był, zobacz która godzina. Ile mam czekać? – szepczącym wyrzutem przywitałem go w progu.
– Cicho, to nie moja wina (Ile razy słyszałem te historię). To przez twoje ciasto. Miska mi spadła, babka się obudziła i wojna w domu.
– Stłukłeś? – zatroskałem się. Kobiecina była słusznej postury i jak nic, waliła w łeb czym popadło.
– Nie, ale przyczepiła się do jajek. Że ostatnie wziąłem, a jutro ma piec sernik. Kurde, przez ciebie to wszystko – spojrzał na mnie oskarżycielsko. – Dobra, bierz manele i idziemy.
– Teraz? – nie miałem już najmniejszej ochoty na ryby. – Ty zobacz która godzina. Ja idę w kimę, sam sobie idź. – grzecznym gestem pokazałem mu drzewa okalające jezioro.
– Nawet mnie nie wkurzaj – Darek zaczął sapać – Nie idę do domu, babka by mnie zabiła za te jajka, ze się zmarnowały. Zbieraj się – dodał dyszą.
– Zrywaj się – szepnąłęm trochę za głośno (babcine łóżko znowu zaskrzypiało). Ja chcę spać, rozumiesz? S–P–A–Ć, to taka czynność. Jak się nie wyśpię, to bywam niemiły. Jak chcesz to chodź, położymy się razem na łóżku.

Wysłuchując coś o "porąbanych pomysłach" i "cięciu w pręta" poprowadziłem kompana do pokoju. Podałem mu koc i wio, do wozu.

I tu należałoby się parę słów wyjaśnienia. Każdy ma jakieś przywary, na szczęście, bo byłoby strasznie nudno. Ale Darek miał taką jedną, która przyprawiała innych o mdłości.. Okrutnie mu śmierdziały nogi, tragicznie wręcz... Próbował to leczyć, sypał jakieś proszki do butów, przemywał stopy różnymi specyfikami – nic nie pomagało. Czasami w akcie desperacji opsikiwał nawet stopy dezodorantem, ale wtedy smród przybierał tylko na sile. W sumie to był naprawdę duży problem, ale wtedy głęboko gdzieś miałem jego problem, chciałem spać...

No właśnie, ja chciałem spać, a nie mogłem. Skurczybyk, zwinął się obok w kłębek i po chwili zachrapał, wtórując babci. A ja leżałem z otwartymi oczami, wlepiając je w namalowane wałkiem szlaczki na ścianie i starałem się jak najpłycej oddychać, jak najpłycej. W końcu zabrakło mi powietrza, wziąłem głęboki oddech. O Boże! To nie może być prawda. Z załzawionymi oczyma przewróciłem się na bok. We wdzierającym się blasku dnia, obserwowałem kafelki na piecu. Potem dywan. Potem stół. Zdesperowany przewróciłem się na brzuch – nie pomaga. Fetor, niby czające się macki ośmiornicy, oplótł cały pokój. Wniknął w najgłębsze szczeliny, zasnuł widoczność. Drażnił moje nozdrza. Z obrzydzeniem spojrzałem na wystające spod koca skarpetki. Nie, dość tego. Odechciało mi się spać, już wolę iść na ryby.

– Darek wstawaj, Darek – zacząłem energicznie potrząsać sterczącym obok mnie ramieniem. – Słyszysz? Wstawaj, idziemy na ryby.
Usłyszałem chrząknięcie, westchnięcie, Darek podniósł się na łokciach. Spojrzał na mnie rozespanym wzrokiem, nie bardzo jeszcze rozumiejąc, co się dzieje.
– Wstawaj, idziemy – powtórzyłem.
– Co? – zatrzepotał rzęsami.
– No... idziemy na ryby – odsunąłem się na parę centymetrów. Nigdy nie wiadomo, jak może zareagować rozbudzony człowiek. – Ubieraj buty, idziemy – dodałem obserwując go uważnie.
– Jak ci ... – Darek zaczął litanię. Nie powtórzę słów, ale przemawiał soczyście przez parę chwil, po czym skończył: – Ty jesteś pogięty, wiesz?

Szliśmy zroszoną łąką. Słońce stało już wysoko, a nas nie cieszyły ani ryby, ani ten rześki świt. Szliśmy nie odzywając się do siebie. Nie mogłem mu powiedzieć prawdy – bardzo był czuły na tym punkcie. Zatrzymaliśmy się nad Rzeczką, takim bezimiennym siurkiem wypływającym z jeziora, który zaraz za śluzą rozlewał się pięknie, i pięknie zarastał. Bez słów zarzuciliśmy wędki, przysiedliśmy. Nawet nie wiem kiedy, nawet nie wiem jak i kto pierwszy – zasnęliśmy. Obudziłem się na krecim kopczyku. Spławiki przytulone do trzcin, także drzemały. A Darek, ten mój niezawodny kompan do ryb i psot, spał swoim zwyczajem zwinięty w kłębek, z nosem przytkniętym do krowiej kupki...

Takie to były te nasze leszcze. Pierwsze, sierpniowe...

Gawędził
Adalin







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=1