Moje wędkarstwo
Data: 26-01-2005 o godz. 10:30:00
Temat: Nasza publicystyka


Wędkarstwo - jak zapewne wielu z Was, wyssałem z mlekiem matki (trafniejsze byłoby stwierdzenie z „mlekiem ojca”). Moje pierwsze wspomnienie z dzieciństwa kojarzy mi się właśnie z wędkarstwem.
Pamiętam jak dziś: pojechaliśmy z wujkiem i ojcem nad wodę…



Nie kojarzę gdzie i jaki to był akwen. Wiem tylko tyle, że ojciec wyciągnął z bagażnika stary spinning, przywiązał do końca wędki grubą żyłkę, następnie na kotwiczkę nabił żabę, którą zresztą sam złapałem, zarzucił wędkę i kazał mi cicho siedzieć i obserwować, co będzie się działo ze spławikiem. Teraz wiem, że ojcu zależało wtedy tylko na tym, abym nie przeszkadzał i miał jakieś zajęcie, ale dla mnie to było coś bardzo ważnego: dostałem wędkę i bardzo poważne zadanie – obserwować spławik! Jak na 5-latka pamiętam, że bardzo się wtedy przejąłem swoją rolą. Siedziałem i jak zahipnotyzowany wpatrywałem się w bujający się na wodzie pękaty spławik.

Nagle spławik zniknął, żyłka się naprężyła, a ja osłupiałem. Nieświadomy tego co się stało, pobiegłem z przerażeniem do ojca i powiedziałem, że „ktoś zabrał spławik!”. Ojciec zareagował natychmiast: podbiegł do wędki, przyciął i po krótkim holu wyciągnął rybę. Był to szczupak. Ojciec i wuj nie mogli uwierzyć, że udało mi się „złapać” rybę szczególnie, że sprzęt był prowizoryczny i przynęta wylądowała 1 metr od brzegu. Od tamtego momentu zaczęła się moja przygoda z wędkarstwem i przyrodą, a załapanie szczupaka daje mi największą satysfakcję.

Tak się składa, że pochodzę z rodziny o długich tradycjach wędkarskich. Łowił pradziadek, łowią: dziadkowie , wujkowie, łowię ja i mam nadzieję, że będzie łowił mój syn, który ma się urodzić w maju. Wędkarstwo nie jest dla mnie na pewno formą zdobycia pożywienia, traktuję je raczej jako pasję, możliwość kontaktu z naturą; jest formą relaksu, ale również wędkarstwo dla mnie to zaspokojenie „pierwotnego instynktu polowania” - formą rywalizacji i sprawdzenia się w roli łowcy.

Wędkarstwo jest dla mnie sposobem na życie...

Do pewnego okresu mojego życia mieszkałem w Kołobrzegu. Dzięki temu „ zakochałem się” w Parsęcie i bardzo lubiłem jeździć nad tę rzekę; do dziś mam do tej rzeki sentyment i jak tylko jestem w domu, zabieram ojca i jedziemy w moje ulubione miejsce „ za lasem” .
Do dziś 1 stycznia kojarzy mi się - nie z bólem głowy po sylwestrowych zabawach, ale z rozpoczęciem sezonu trociowego, odmrożonymi nogami, przebytymi kilometrami, dziesiątkami zerwanych przynęt itd. Nad wodą byliśmy z reguły pierwsi, a kończyliśmy jako ostatni. Nie muszę chyba nikomu opisywać, jak po takiej wyprawie smakuje kubek ciepłej herbaty.

Kołobrzeg i okolice to nie tylko rzeka, ale również jeziora, leśne oczka no i oczywiście morze. Większość mojego „wędkarskiego życia” spinningowałem, ale i inne metody nie są mi obce. Lubię czasami również usiąść i połapać na spławik oraz z gruntu.


Parsęta "dzika" i Parsęta "ujarzmiona"

W poszukiwaniu lepszego jutra zdecydowaliśmy się razem z żoną przyjechać do Warszawy. Na początku nie mogliśmy się odnaleźć w tej jakże innej rzeczywistości, gdzie wszystko pędzi, ludzie żyją na czas i ważne są tylko pieniądze oraz znajomości. Jednym słowem było ciężko szczególnie dla kogoś, kto nie miał tu znajomych oraz przyjechał z małego miasta, gdzie czas płynie cztery razy wolniej. Dopiero po roku odnaleźliśmy się w tej rzeczywistości, zamieszkaliśmy na stałe w okolicach Warszawy, ale pracujemy w samej stolicy.


Towarzysze moich wypraw: Marta, Leon i Paweł

Tak się dobrze składa, że na mojej życiowej drodze spotkałem i spotykam bardzo wielu ludzi, którzy mają podobna pasję jak ja. Zawsze jest z kim wybrać się na rybki, spotkać się i pogadać o kolejnej wyprawie. Moi kompani to: Leon , Paweł oraz okazyjnie moja kochana żonka – Marta. Może kilka słów o każdej z tych postaci.

Leon – znam go jeszcze z czasów studiów. Przyjechał „do nas” do stolicy trzy lata temu na sylwestra i tak już został do dziś. Leon kocha wędkarstwo, może nawet mocniej ode mnie. Ma bardzo dużą wiedzę na temat ryb (z wykształcenia jest ichtiologiem). Z nim najbardziej lubię jeździć na ryby i planować kolejne wyprawy. Jest jednym z tych, dla których wędkarstwo jest sposobem na życie. Pochodzi z Człopy (koło Wałcza) i komuś, kto zna te tereny nie muszę tłumaczyć, jak piękny jest to region – szczególnie dla wędkarzy.

Kolejną osobą jest Paweł. Poznałem go niedawno. Świetny kompan nad wodą i nie tylko, i tak jak my kocha łowić ryby i czerpie z tego dużą satysfakcję.

Pozostała jeszcze moja Marta: na początku podchodziła sceptycznie do wędkarstwa. W jej rodzinie nikt nie łowił i może stąd początkowe zniechęcenie, ale po pierwszym naszym wyjeździe nad jezioro zmieniła zdanie do tego stopnia, że ma już nawet swoją wędkę i obowiązkowe miejsce w łódce! Złapała bakcyla i myślę, że polubiła tę formę spędzania wolnego czasu.
Są to osoby, z którymi najczęściej obecnie jeżdżę na ryby i w których otoczeniu czuję się bardzo dobrze.


To nasza paczka - przyjaciele na długie lata

Jak tylko zrobi się ciepło zabieramy namiot i zmęczeni całym tygodniem ciężkiej pracy jedziemy do wujka nad jezioro Żalskie Wielkie w okolicach Rypina, oddalonego od Warszawy o 175 km. Jedni mogą powiedzieć, że to dość daleko, ale uwierzcie mi, że warto: jezioro czyste, bardzo rybne, cisza i spokój. Jeździmy już tam trzy lata, ale każdego roku odkrywamy je na nowo. Czasami również wybieram się z Leonem i Pawłem nad Wisłę ale przyznam, że nie mogę się przekonać do tej rzeki. Może przyjdzie mi to z czasem.


Do tego miejsca wracam najchętniej - jezioro Żalskie Wielkie

Jak widzicie moja przygoda z wędkarstwem trwa do dziś i będzie trwała do momentu, aż „mój zegar” stanie. A jak już moje powieki zamkną się na wieki, to mam nadzieję, że jednym z tych obrazów, które widzi się przy końcu naszych dni będą: moja żona, dzieci, przyjaciele, najpiękniejsze momenty spędzone nad wodą i... rzeka, która wpada do morza.


Pozdrawiam,

Krzysztof Kuryło







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=1029