Syrenką w Polskę - Miętus
Data: 10-12-2002 o godz. 10:24:21
Temat: Bajania i gawędy


Patrzę na ulice, patrzę na rzeczki. Ogromne zmiany. Mercedesy, BMW, Ople, Fordy. A rzeczki łyse, bez przybrzeżnych krzewów i drzewek. Woda w nich wyprostowana – pod sznurek. Nie ma nad nimi wędkarza. Może kiedyś będzie? Może cicha woda brzegi porwie? Może zabraknie pieniędzy na rekultywację strumyków?
Krzaczki i drzewa nad brzegami rzeczek robiły cień. Woda latem nie ogrzewała się zbytnio. Pod korzeniami w wodzie mieszkały sobie Miętusy. Przepiękne rybki. Dorsz słodkowodny. Żarłok jakich mało.

Długo nie mogłem pojechać z ojcem na Miętusa. Jak na takiego smryka za zimno było. Poza tym były to nocne zasiadki. Tak - zasiadki. Nie przypominało to wędkowania. Były kije, kołowrotki, haczyki ale... No tak - "ale". Zestawy były toporne. Grube żyły, twarde kije, przypony na agrafkach. Zestawy bez spławików - ciężkie denki.
Zaczynały się przymrozki, padał śnieg a oni na Miętuska.
Udało mi się raz pojechać z nimi na to dziwne wędkowanie.

Do Syrenki zapakowaliśmy sprzęt. Każdy z nas musiał zabrać dwie pary rękawic, koce no i z piwnicy klocek (kawałek pieńka sosnowego długości około 30 cm), który ojciec przynosił z kopalni. Jeden rozrąbywaliśmy na cztery części, drugi na patyczki, aby rozpalić ognisko nad wodą. Do bagażnika powędrowała również spora torba brezentowa zapinana na zamek błyskawiczny, no i krzesełka - taboreciki z kuchni. Musiały być drewniane - bo w pupę musiało być ciepło. Termos z herbatą dla mnie i osobny dla nich. Nie wiedziałem wtedy dlaczego. Dzisiaj wiem - dla nich mama robiła herbatę z "czosnkiem".
Pojechaliśmy nad Wisłę w okolicy Strumienia. Tam rozpakowaliśmy cały majdan. Było jeszcze widno i zmierzch miał nastąpić za godzinę. To było odpowiedni czas na przygotowanie gruntówek, na znoszenie przybrzeżnych drewienek. Rozpalaliśmy ognisko z klocków, które przywieźliśmy ze sobą. Ogień szybko zaczynał suszyć nazbierane patyki.
Na deseczkach były przygotowane przypony z hakami. Przy ogniu zakładało się przynętę na hak; potem dopiero niosło do wędki i zaczepiało się na agrafce. Gorące iskry z ogniska nie spadały wtedy na żyłkę z wędki - dawało to gwarancję, że zestaw nie jest uszkodzony.
Na haki trafiały różne przynęty. Ojciec jednak preferował kanapki. Kawałek rybki i wątróbki cielęcej. Porcja nie była duża. Ledwo zakrywała haczyk nr 4.
Zestawy podawane były blisko brzegu. Wędziska układało się na podpórkach, a z kołowrotka wyciągało metr luźnej żyłki.
Miętusów było bardzo dużo.

Wędkowanie wyglądało tak. Wszyscy przy ognisku grzali się i opowiadali przeróżne historyjki wędkarskie. Co dziesięć minut któryś nich podchodził do wędek i sprawdzał, czy żyłka jest naciągnięta. Z reguły na jednej z sześciu wędek siedział już Miętus. Bez zacinania, siłowo wyjmowano rybę na brzeg. Ryby były nie duże: tak od 30 do 40 cm. Musiałem wtedy świecić latarką na zestaw. Ojciec odczepiał z agrafki przypon z rybą i wkładał ją do siatki. Potem zdejmował nowy przypon z deseczki i zakładał przynętę. Doczepiał całość do wędki i znów zarzucał zestaw do wody. Teraz do ogniska - ogrzać ręce. Ogrzać ręce to pierwsza i najważniejsza czynność. Dopiero potem - wyjąć rybę z wody. W tym czasie kolega ojca - dr Torka - zaczynał całą operację na nowo. Nikt się nie spieszył. Po dwóch godzinach każdy z nich miał już swoją własną wydeptaną ścieżkę na trasie: ognisko - wędka.
Szybko okazało się, że grzanie rąk przy ognisku trwa krócej niż cała operacja zmiany zestawu, więc każdy czekał na hasło – „koniec”. Wujek Karol pierwszy nie wytrzymał i zaczęliśmy pakować majdan.
Do syrenki najpierw załadowaliśmy kije i wszystkie manele: koce, krzesełka itd. Dopiero na koniec dorośli powyjmowali siatki z rybami, nalali do brezentowej torby trochę wody, wsadzili do niej Miętusy i torbę ulokowali na podłodze auta, przy nogach.

Zapytacie, dlaczego ryby nie były uśmiercone, skoro były przeznaczone do konsumpcji?
Otóż Miętus, oprócz wybornego mięsa, ma jeszcze jedną najbardziej cenną część - wątrobę. W wątrobie tej jednak znajduje się woreczek żółciowy, który po zabiciu Miętusa może zacząć przepuszczać zawartość gorzkiego płynu. Wątróbka taka nadaje się wtedy tylko do wyrzucenia.
Przywiezione żywe ryby dawały pewien komfort. W domu, gdzie ręce już nie marzną, można zabić rybę, wypatroszyć, oddzielić wątrobę od woreczka i polizać ją (dla sprawdzenia, czy jest gorzka). Dopiero potem ściągnąć skórę z ryby, odciąć głowę i wyjąć haczyk z przyponem.

Kto dzisiaj uwierzy, że w okresie 3 godzin, można było złowić 10 - 15 takich ryb ?
Od tamtych czasów już nie widziałem Miętusa. Nie myślcie, że wszystkie je wyłowiliśmy. Bogate państwo miało pieniądze na rekultywację małych rzeczek. Wiosną Miętusy szukając cienia i chłodu przed letnimi skwarami, nie znajdywały w tych rzeczkach schronienia. Wysokie temperatury wody zabiły pogłowie Miętusa na Śląsku.

Old_rysiu







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=103