Pierwsza wiosenna rybka (kleń)
Data: 06-04-2005 o godz. 12:00:00
Temat: Spławik i grunt


Wysiadywanie samemu w domu w świateczną niedzielę do przyjemności nie należy.Wiedzialem o tym co prawda już od dluższego czasu, bo praca mojej żonki w szpitalu wlaśnie na tym polega, że najważniejsze dni w roku spędza właśnie tam.



Wielkanocna niedziela również miała być samotna (do południa). Nie miałem na to najmniejszej ochoty. Zaraz po jej wyjściu zebralem "graty", wsiadłem do samochodu i przed siódmą (nowego czasu) byłem pod bramą Rysia. Właśnie trwała tam "awantura", bo zginęły w nie wyjaśnionych okolicznościach dwa wędkarskie krzesełka.

- Będziemy teraz stali jak palanty... Bo się "komuś" porządki chciało robić nie tam gdzie trzeba! - skwitował efekt ciężkiej pracy swojej połowicy.

Zaspana Wiola nie była mu dłużna, więc uszy nam opadły i w pośpiechu zamykaliśmy już drzwi auta, by czym prędzej znaleźć się nad wodą. Zapowiadali nieciekawą pogodę. Mimo ciężkich wiszących nad nami chmur, temperatura przyzwoita 12°C. Rzeczka jak zwykle o tej porze roku przelewa się w korycie.

Nie będziemy jednak łowili w głównym nurcie L'ill, gdzie uciąg wody zmiata 30 g obciążenia. Poszukamy szczęścia w małych dopływach, których jest tutaj sporo.

Przechodzimy jedną z zapór na rzece - tu jest dużo spokojniej. Wrzucamy gruntówki w miejsca, gdzie łatwo powiesić zestaw na gęstych krzewach. Ale to ryzyko ma przynieść efekty. Po 10 minutach kolega ma już węgorza,

a po kilku następnych klenia.

Zapalam papierosa, bo to w takich chwilach ponoć pomaga. Brania ustają. Zbieramy "majdan" i jedziemy w inne miejsce w sumie bardzo zbliżone charakterem łowiska. Jest już prawie 11.00, niewiele się dzieje, więc przenosimy się z krzaka za krzak i ponawiamy próby.

Na którymś z przystanków kładę wędkę na podpórce, kolejny papieros i kątem oka dostrzegam na mojej wędce rytmiczniejsze przygięcie. Przyglądam się baczniej, ale nic nie wskazuje na większe zainteresowanie. Postanawiam zwinąć zestaw, by przenieść się ponownie parę kroków dalej. Unoszę wędkę i w tym momencie tępe przytrzymanie i odjazd ryby każe mi uwierzyć, że jest jeszcze sprawiedliwość na tym bożym świecie.

Poprawiam zacięcie, bo jak wiadomo szczęście zmiennym jest i teraz dopiero dociera do mnie, jak silny jest tu mimo wszystko uciąg wody. Ryba idzie z prądem i jeszcze nie mogę ocenić jej wielkości. Po kilku zwrotach jest już zupełnie słaba, a ja cały czas, bardziej niż z nią, walczę z nurtem. Jest wreszcie pod nogami, chwyt za kark i po walce.

Siedzimy w tym miejscu jeszcze około godzinki, ale nic się nie dzieje. Decydujemy się na zakończenie połowów. Jestem zadowolony, bo to pierwsza wiosenna przygoda z wędką. Klenik ma całe 45 cm, więc mam okazję zgłosić go do pogawędkowych okazów. Chociaż tak naprawdę, to okazem nie jest, są tu dużo większe, ale na te zaczekam do maja, kiedy będę już mógł wziąć do ręki spinning.

Robert67







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=1087