Jezioro zaginionych wędkarzy – część II
Data: 16-12-2002 o godz. 08:22:44
Temat: Bajania i gawędy


Nasunął czapkę na czoło. Przetarł twarz wierzchem dłoni, poczym ponownie utkwił wzrok w nieruchomej powierzchni wody. Była tak cicha i nienaturalnie spokojna. Niebo tak czysto błękitne, a chmury jakby uśpione. Tylko ptaki pogwizdywały czasami gdzieś nad jego głową, ale i one były jakieś inne. Wszystko to współgrało ze sobą, tworząc sielankowy klimat, ale jakby przecięty ciszą tak nijaką i głuchą.

Wiadro u jego stóp wciąż było puste i pomału przestawało mu się to podobać. Jeden z kolejnych dni, kiedy to siedzi się bez końca nad brzegiem rzeki na przykład, ręce drętwieją niemiłosiernie i ogarnia cię ta beznadziejna niecierpliwość. I nic. I ciągle nic. Ale tu było inaczej. Tu od rana nie widział na oczy choćby marnej płotki, a woda tak nieprawdziwie przejrzysta nie zdradzała żadnych oznak życia. Nie było mu tutaj dobrze. Nie potrafił określić, co wydaje mu się być nie tak, wiercił się tylko niespokojnie na rozkładanym krzesełku, spoglądając co chwila na zegarek. Wędka ciążyła mu. Odstawił ją na stojak, choć zwykle lubił mieć ją przy sobie. Podniósł się, by rozprostować kolana, położył ręce na biodrach i z niewyraźną miną spoglądał na ciemną otchłań. Zdążył już zapomnieć o tajemniczej postaci, która przedziwnym sposobem zawiodła go tutaj. Teraz niepokoił go stan dzisiejszego połowu...

... Ale zaraz, wtem wędka drgnęła nieznacznie raz, potem drugi. Najpierw lekko, niepewnie, by po chwili uginać się gwałtownie. Podbiegł czym prędzej, złapał ją i począł gorączkowo kręcić kołowrotkiem. Nie zdążył nawet ucieszyć się należycie, poczuł tylko nagły napływ adrenaliny i już wędkę porwała nadzwyczaj spokojna toń. Wyśliznęła mu się z dłoni tak niespodziewanie, nim zorientował się, co się dzieje. Spoglądał na wodne kręgi wchłaniające jego własność, skoczył w wodę z dzikim zapałem i już prawie złapał ją oburącz, gdy jezioro zabrało ją bezpowrotnie. Stał jak wryty, targany niezwykłym oszołomieniem, mokry i tak bezradny. Jak to możliwe?! Wszystko stało się tak szybko, kilka sekund i ot, po prostu koniec bajki? Boże, gdyby trzymał tę cholerną wędkę w ręku, gdyby miał odrobinę lepszy refleks... Cisnął czapkę w jeziorne odmęty i zaklął pod nosem. Unosiła się chwilę na powierzchni, zaraz potem znikła w paszczy zaborczej topieli. Wylazł z wody, ociekając nią całkowicie, poczym spojrzał raz jeszcze w leniwą taflę. Tak zupełnie nieprawdopodobne było to, co stało się przed momentem. Jak gdyby ubzdurał sobie tę wędkę po której wszak ślad zaginął. Jezioro śmiało się z niego szyderczą gębą, pytało: Czy coś się stało? Obudziłeś mnie, facet... Chyba nie sądzisz, że to moja wina. Czy jesteś pewien, że miałeś ze sobą wędkę? Bo przecież ja bym ci jej nie zabrał, prawda? No popatrz, czy to możliwe?...

Podłe.

Złośliwe...

Wciąż miotany nieujarzmioną wściekłością zapakował cały swój ekwipunek do szarej skrzynki. Spławiki, robaki i wszystko inne - rzucił bezładnie na kupę, by móc czym prędzej opuścić to dziwaczne miejsce. Wędkowania miał dość na najbliższy tydzień...
Ruszył przed siebie kłapiąc mokrymi butami.

I znów ten las. Ten, któremu nie zdążył przyjrzeć się rano, a który w świetle popołudniowego słońca migotał złowrogo złotymi refleksami, skłaniając ku niemu swe stare, powykręcane ramiona. Drzewa były olbrzymie, nigdy jeszcze nie widział tak obszernych pni, poprzecinanych licznymi zmarszczkami. Idąc spiesznym krokiem, przyglądał się wszechobecnej zieleni, emanującej nienaturalną potęgą koloru w której można było jednak doszukać się bladego odcienia posępnej szarości. Rozglądając się wokół, miotany nagłym uczuciem złowróżbnego smutku, odnosił wrażenie, iż jest to jedynie plastikowa atrapa, tak jawnie sztuczna i oszukańcza. Jakby chcąc zaprzeczyć temu doznaniu, zerwał dwa liście leśnego krzewu, potarł je w palcach, i przekonawszy się o ich prawdziwości, odrzucił gdzieś niedbale, pędząc przed siebie.
Czuł na plecach posępny oddech jeziora, przeszywał go na wskroś lodowaty dotyk wodnistych palców.

Wraaacaj... Nie chciał go już widzieć. Było w nim coś nieokreślenie złego, coś, co napawało go irracjonalnym lękiem.

Chciał uciec. I nie chciał odwracać się za siebie, aby dać się porwać tej grozie. Wydawało mu się, że las jest kompletnie opustoszały, nie słyszał nawet wiatru, szelestu liści; ptaki też już ucichły. Chciał, by w którejś krótkiej chwili dobiegło go choćby ciche, choćby ledwie słyszalne pohukiwanie sowy, brzęczenie muchy, bądź chociaż odgłos bicia własnego serca, ale i ono jakby go opuściło.

Krążył bez sensu po tym nieżyjącym zbiorowisku sztucznych dębów i wiązów, czując narastający wciąż niepokój. Czy ten bór ma gdzieś swój koniec? Czy gdzieś tu, między liściastymi potworami jest jakieś wyjście? Mój Boże, jak długo jeszcze?...

Wraaacaj... Nie podda się. Będzie szedł przed siebie dopóty, dopóki nie znajdzie odwrotu. Nie da się omamić temu ponętnie magicznemu na swój sposób miejscu, będzie szukał normalnego świata, choćby miał za chwilę ryć dłońmi w gorącej ziemi. Bał się tego lasu. Bał się go tak samo, jak strachem napawało go jezioro. Przyspieszył kroku. Oddech znów stał się nierówny, łapał zachłannie hausty powietrza, jak gdyby miało go zaraz udusić własne przerażenie. Zaczął biec. Rzucił gdzieś po drodze wędkarski ekwipunek; co mu po nim, gdy samą wędkę wcięło gdzieś w nierealną nicość...

Mrok zasnuwał już swą szarą peleryną czarne o tej porze korony drzew, a on wciąż nie mógł odnaleźć się w tym krzyczącym nieznośną ciszą miejscu. Biegł coraz szybciej, mokre ubranie przylgnęło do niego, ziębiąc go bezlitośnie. Ale cóż mógł zrobić, gdy noc zastała go samotnego w tej opustoszałej głuszy?

Jeszcze tu wrócisz!

cdn.

nadesłała Klaudia Polakówna







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=111