Niedziela, 22 maja 2005. Tego dnia zmieniło się moje podejście do leszczy. Wybraliśmy się na szczupaki na rzekę Rządzę, nad jej przyujściowy odcinek wpadający do Zalewu Zegrzyńskiego.
Uzbrojeni po zęby w szczupakowe wabiki wypłynęliśmy na wodę około piątej rano. Rzut za rzutem obławialiśmy według nas najciekawsze miejsca, w których spodziewaliśmy się ataków szczupaków. Jednak nic nie chciało się przekonać do naszych przynęt.
Koło siódmej Przemek wyciągnął pierwszego zębatego. Był piękny, fantastycznie wybarwiony i niewiele większy od woblera. Chwile potem trafił drugiego, który wielkością niewiele odstawał od poprzednika. Rzuciłem sliderem daleko przed siebie w stronę wypłycenia na środku rzeki. Kilka podszarpnięć szczytówką i chwila przerwy, żeby wabik opadał powoli. Następne kilka podszarpnięć i znów chwila przerwy. I łup, solidne uderzenie. Zacinam i czuję spory opór, Jednak ryba walczy jakby ospale. Nie szarpie łbem jak szczupak. Po kilku chwilach przy pontonie przewalił się piękny leszcz.
- No nie - zaczepiłem leszka za kapotę!
Podebrałem rozbójnika podbierakiem i w tej właśnie chwili zatkało mnie.
- On jest zacięty prawidłowo! - powiedziałem.
Środkowa kotwica tkwiła trzema grotami wewnątrz pyska leszcza. Owszem, łowiłem je wcześniej na paprochy, ale nigdy nie spotkałem się z czymś takim. Leszcz uderzył w opadający powoli wobler, czemu to zrobił nie mam zielonego pojęcia. Może stają się bardziej agresywne w okresie tarła, a może zrobił to ze zwykłej ciekawości?
Sprzęt na jaki łowiłem to kij Jaxon Pro Futura 240, c.w. 15-35 g. Kołowrotek to Schimano Aero GTM 3000, plecionka Dragona 0,16. Przynętą był tonący slider malowany na okonia. Leszcz mierzył 58 cm.
Wykrzyknik