Środa - 25 maja, godzina 23:00. Ostatni przegląd woblerów, nawijanie żyłki, pakowanie gratów. W kuchni pyrkoce wywar do zupy
chrzanowej, obiecanej zlotowiczom. Pomału już pora spać, ale pakowanie auta i komponentów rzeczonego dania trwa do pierwszej w nocy. Wreszcie przychodzi czas na godzinę snu. O piątej ma się pojawić ekipa śląska.
Przed czwartą telefon - Śląsk już w Warszawie. Tankują paliwo i zaraz będą. Całuję swoje kobietki i wyrywam szybko do
bankomatu po zlotowe finanse. I znowu telefon. Ciut zbłądzili i są na jednej przecznicy wcześniej. Traf chciał, że na tej z
bankomatem. Zanim kończymy rozmowę, już ich widzę. To Darek z rodziną i Old_Rysiu. Wracamy na parking pod moim blokiem, gdzie
teoretycznie o piątej ma pojawić się Czez.
Oczekiwanie się wydłuża. Z początku nie patrzymy na to, ale kiedy dobiega już 25 minut spóźnienia, postanawiamy się pomału
zbierać. W tym momencie słyszymy jednak sapanie i pobrzękiwanie wędkarskiego ekwipunku. Nadciąga objuczony Czez, który - jak
się okazało - był punktualnie, ale na drugim końcu ulicy. Szybkie powitanie i pędzimy do Rembertowa po Munia.
Munio czeka już pod domem. Dochodzi szósta. O ósmej otwierają McDonalds’a w Łomży, gdzie przewidziana jest poranna kawa i
jedzenie. Mamy więc czasu na styk - tak mi się wydaje. Po chwili już wiem, że jestem jednak w błędzie. Darek podkręca
prędkość, po czym puszcza mnie przodem. Mija niedługa chwila, kiedy widzimy tablicę "Wyszków". Jak tak dalej pójdzie, to
będziemy stać pod drzwiami baru w Łomży. Postanawiamy więc zwolnić i spokojnie jedziemy do Ostrowi, gdzie nie opieramy się
urokowi przydrożnego baru i barmanki, która podoba się Old_Rysiowi. Tam oczekujemy na rodzinę Wykrzykników.
Akurat kończymy kawki, piwka i przekąski, kiedy dołącza ekipa z Żyrardowa. Teraz już razem pędzimy do Łomży. Tam ostatnie
zakupy, bomba cholesterolowa na śniadanie i drogą wzdłuż doliny Narwi docieramy na zlot. Baczna obserwacja doliny i rzeki
przynosi budujące wnioski. Woda jest wysoka, ale już w korycie. To znacznie poprawia nasze szanse na ryby.
We Wiźnie bez trudu odnajdujemy zlotową kwaterę. Koniec języka za przewodnika - mówią wszak. Wjeżdżamy na podwórko i widzimy,
że już sporo ekip dotarło. Są Ślązacy - Tyton i Lobuz. Mają nawet pierwsze ryby ze stawku gospodarza. Pięknie wybarwione
karaski. Wędkarzom kibicuje Superjurek z Superżoną. Gospodarz wita wszystkich serdecznie i już pierwsza rozmowa zeń
przekonuje mnie, że ten przemiły człowiek będzie dbał, abyśmy czuli się jak najlepiej.
Żar leje się z nieba, kolejne ekipy nadciągają na zlot. Jest już Jjjan ze swoją łodzią, jest Zamker z ziomkami, jest Riki.
- Terozki bydymy fisze chytoć! - fot. Zamker
Dołącza Siudak z Kasią. Robi się już bardzo zlotowo, a kiedy gospodarz prosi na poczęstunek powitalny, kawę i herbatę - zlot
nabiera rumieńców. Trzaskają cyngielki od puszek z piwem, Siudak rozkłada woblerowy kram.
Siudakowy fish-kram - fot. Zamker
Po niedługiej chwili do kwatery
przybywa pan Bogusław - przedstawiciel "Godulitów". Kupujemy zezwolenia i w tym momencie zaczyna się rywalizacja. Zdrowa,
zlotowa, niepisana... Jak zawsze - o pierwszą rybę zlotu.
- Po wiela te licencje? - fot. Zamker
Kiedy upał nieco odpuszcza, w okolicę Bronowa ciągną pierwsze auta pełne zlotowiczów. Jedzie Zamker z ekipą ziomków i Rikim -
przewodnikiem, jedzie Jjjan z Old_Rysiem, Czezem i Muniem, wreszcie - po szybkim rajdzie za Augustów i z powrotem - jadę i ja
z Wykrzyknikiem, a za nami Superjurek. Docieramy na łowisko. Ekipa mazursko-kurpiowska pognała już na z góry upatrzone
pozycje.
- Najpierw mnie te komary poubijać, to pokażę jak się łowi! - fot. Zamker
Jjjan wypływa właśnie z Old_Rysiem w nurt rzeki. Reszta rozpierzcha się po brzegu - od mostu do starorzecza. Nad
samo starorzecze również.
Są pierwsze kontakty z rybą. Głównie telepatyczne, czasem wzrokowe. Wykrzyknik majaczy coś o wielkim cieniu, który pogonił za
woblerem, Jjjan spina wielkiego - jak zeznał Old_Rysiu - szczupaka. Grupa pod wezwaniem Zamkera hałasuje na całą okolicę.
Mnie, na starorzeczu szczupak sześćdziesiątak zawija spod nóg. I tak - wśród brzęczania komarów i meszek, oraz łoskotu
bobrzego ogona (co Old_Rysiu do dzisiaj uznaje za ataki suma) dzień dobiega końca.
Atak z wody - fot. Jjjan
Pierwsze ekipy zawijają do bazy, ale w żadnym razie nie oznacza to rychłego pójścia spać. Za zgodą i przy pomocy gospodarza,
ekipa składająca się z Wykrzyknika, Superjurka i Tytona, pod moją komendą, przygotowuje zapowiadany rarytas zlotowy - zupę
chrzanową. Trwa to dłuższą chwilę, apetyty się zaostrzają - wreszcie danie jest gotowe. Zlotowicze z niejakim niepokojem
zasiadają przy stołach. Towarzyszy temu gwar i - jak zwykle - poszukiwanie przyczyn wędkarskich niepowodzeń. A ich wachlarz
jest imponujący: brak rozpoznania terenu, wysoka woda, ciepła woda, zimna woda, mętna woda, zła faza księżyca, słabe brania w
kalendarzu, wschodni wiatr...
Te rozważania przerywa powrót ekipy mazursko-kurpiowskiej. I trzeba w tym miejscu podkreślić, że koledzy z wymienionej
brygady zachowali się aspołecznie, niesportowo i nie potrafili się wpisać w pewne tradycje zlotowe, ugruntowane już przez
parę lat. Otóż na przekór naszym teoriom, jakby nigdy nic, wpakowali się do kuchni z... rybami. Widok ryby na zlotach PW jest
na tyle niecodzienny, że natychmiast zgromadził całą gawiedź i fotoreporterów.
Po chwili już wiadomo co i jak. Przynętą był ciężki, boleniowy bezsterowiec Siudaka. A ryby złowili Goluch i Riki. Goluchowe
ryby to: szczupak, mierzący 75 cm (nota 0,750) i boleń o długości 46 cm (nota 0,657). Riki drapnął bolenia mierzącego 54,5 cm
(nota 0,779).
Goluchowy szczupaczek - fot. Zamker
Apetyty i na zupę i na poranne ryby zaostrzają się, toteż szybko zjadamy, co jest do zjedzenia i po wieczornym
piwku pędzimy spać, żeby rano zaostrzyć konkurencję. Bo przecież to dopiero początek zlotu...
cdn.
relacjonował
Esox