Zlecielim się... cz. 2
Data: 06-06-2005 o godz. 23:40:14
Temat: Pogawędkowe imprezy


Pierwszy dzień zlotu dobiegł końca, a ja miałem wielką nadzieję odespać dwie poprzednie nieprzespane noce. Jedną w pracy, drugą na przedzlotowych przygotowaniach. Nadzieje te - jak się okazało - były jednak bardzo płonne. Ledwo jako tako ułożyłem się w pościeli, kiedy dopadł mnie atak kichania. No tak - poduszka puchowa... Zmora moich wyjazdów. Wywlokłem poduszkę, włożyłem do poszewki koc i próbowałem zasnąć. Jeszcze na dobre nie wpadłem w objęcia Morfeusza, kiedy rozległo się takie chrapanie, że chyba nad całym brzegiem Narwi rosówki powyłaziły z ziemi na wierzch. Jako że nie wypada wskazywać sprawców, nie będę tego czynił, ale rembertowsko-knurowski duet dał się we znaki.



Na zegarku druga. Przykryłem głowę drugim kocem. Chrapanie nieco zelżało. Nagle z kolejnej próby uśnięcia wyrywa mnie dźwięk samochodowego alarmu. Lecę jak głupi po schodach, w piżamie, na bosaka - ratować Skodillaka, bo to moje auto właśnie wyło. Po chwili są posiłki i wspólnymi siłami lustrujemy teren parkingu pod jabłonią. Sprawców włamania nie widać. Ale co do licha spowodowało ten alarm? Ktoś wspomina o owadach we wnętrzu pojazdu. Byłoby to możliwe?

Sprawdzam - i faktycznie. Na czujniku alarmu siedzi sobie wyrośnięty chruścik, który zafundował sobie darmową przejażdżkę zapewne z Bronowa. W kilka chwil pacyfikujemy zarówno sprawcę nocnej policji, jak i jego wspólników, bo tych okazuje się być aż kilku. Słaniając się na nogach biorę azymut na łóżko, lekko tylko zbaczając, by wyrównać ciśnienie osmotyczne. Do dzisiaj nie wiem, czy dobrze zboczyłem. Ale jakoś nikt się nie skarżył. Przykładam głowę do zaimprowizowanej z koca poduszki i... znowu rozlega się dźwięk alarmu. Tym razem nieco inny, ale przecież trzeba iść z odsieczą. Licho nie śpi.

Wypadamy w kilku przed posesję. Tam okazuje się, że to żaby w stawku gospodarza urządzają sobie tak głośny koncert, że kilku osobom pomyliło się to z samochodowym alarmem. Prawdę mówiąc pierwszy raz słyszałem, żeby żabska tak rechotały. W sennych majakach nachodziły mnie nawet myśli, że to za namową Golucha i Rikiego te paskudne płazy rechoczą tak z reszty zlotowiczów, którzy wrócili za dnia o kiju. Tym ambitniej postanawiam zdrzemnąć się jeszcze chwilę i ciut świt wyruszyć na łowiska.


Wstaje nowy dzień - fot. Wykrzyknik

Ledwie składam głowę, starając się zignorować chrapanie obsady pokoju, dzwoni telefon. To Wykrzyknik wzywa na poranny łów.
- No chyba cię zesnopowiązało - rzucam krótko przez telefon - ja chcę wreszcie pospać!
- Jak sobie uważasz
- mówi Wykrzyknik - ja jadę po rybę...
I w tym momencie już wiem, że ten farciarz na pewno coś złowi.


Kto rano wstaje... - fot. Wykrzyknik

Szósta rano. Budzi mnie głos Oldiego.
- Esiu - szybko leć sikać, bo ci zajmą łazienkę zaraz.
- Munio - szybko idź zęby myć, bo kolejka do łazienki.
- Esiu - gdzie Twój kubek? Woda na kawę stygnie!

Zrywam się, kiedy nagle dociera do mnie, że to podstęp.
- Jaka kurna kolejka, jakie siusiu, jaka kawa?!
Ale cóż było radzić. Skoro wszyscy już się wybudzili, trzeba było wstawać. Wykonuję kontrolny telefon do Wykrzyknika. Mają z Superjurkiem po rybie - Wykrzyknik szczupaczka 48 cm, a Superjurek okonka 24 cm. Oczywiście według przelicznika z Pogawędkowego Łowcy Okazów Superjurek zdeklasował towarzysza łowów. Ale według przelicznika porcjowego Old_Rysia to Wykrzyknik jest górą!


Mam i ja - fot. Superjurek

Powoli zbieramy się na śniadanie. Ściągają wszystkie ekipy, ale tym razem większych sukcesów brak. Oprócz wspomnianych ryb, opuścił na chwilę Narew jeszcze szczupaczek 45,5 cm Golucha. Tenże farciarz, podobnie jak Tyton, złowił jeszcze okonka. Wszyscy narzekają na potworny skwar, który tradycyjnie już towarzyszyć nam będzie do końca zlotu.

Po śniadaniu Old_Rysiu serwuje specjalność knurowkich smakoszy herbaty - czyli herbatę dwukolorową. Jak zwykle wzbudza to pewną sensację wśród publiki, ale kiedy okazuje się, że herbatka nie zawiera wzmacniaczy smaku, zapachu i mocy - ten i ów się rozczarowuje. Żar leje się z nieba, ale niczym nie zrażeni, ponownie wyruszamy do Bronowa w poszukiwaniu ryb. Tym razem Old_Rysiu przypuszcza atak na starorzecze ze spławikiem, Czez spinninguje z brzegu, Kiełbik (mój ojciec) na gościnnych występach poprzestaje na obserwacji, a ja z Jjjanem, który był uprzejmy zaokrętować mnie na swoją jednostkę, badam dokładnie bronowskie starorzecze.


Okręt Jjjana - fot. Zamker

A woda ta okazuje się przede wszystkim zaskakująco głęboka (główna rynna miała od 4 do 5,5 m), zasiedlona licznie przez drobnicę i dająca szansę na grubszą rybę. Odkryliśmy też, że ma stałe połączenie z rzeką, przy którym notabene pobawił się z nami w berka spławiający się boleń.


- Nie to nie, głupi bolku! - fot. Wykrzyknik

Ryby zajęte były opalaniem, więc o sukcesach wędkarskich nie mogło być mowy. Spaleni słońcem wracamy na obiad. W bazie przekonujemy się, że większość zlotowiczów odpuściła upalne łowy. Wybrali zimne piwko na zacienionym tarasie. No i dyskusje o wyższości jerka nad woblerem oraz systemiku Zamkera nad systemikiem Fischtenholtza.


- Panowie, na to naprawdę się łowi! - fot. Wykrzyknik

Po obiedzie część ekipy rusza znowu nad wodę. Większość niedaleko, aby zdążyć na wieczorne ognisko z prosiakiem. Mnie tym razem przypadło w udziale poznawanie doliny Narwi w samej Wiźnie. Wcześniej Munio wydobył tu kilka okoni na boczny trok. Burta na zakręcie rzeki prezentuje się okazale. Jest jednak potwornie głęboka - może 7, a może 8 metrów. Jedyne ryby, które tu łowimy (a dokładnie Munio łowi) trzymają się kęp podwodnych traw przy samym brzegu. Ze szczupakowego punktu widzenia interesujący jest przeciwległy brzeg - płytsza, spokojna woda i trzcinowiska. Widać tam ataki ryb.

W pewnym momencie widzę też, że w nurcie chlapnął się boleń. Bardzo daleko od brzegu. Posyłam tam siudaczkowego bezsterowca. Dolatuje bez problemu, ale żyłka układa się w łuk pod wpływem wiatru i prądu wody. Wykonuję kilka obrotów korbką, kiedy widzę uderzenie i przewalającą się rybę. Z tej odległości wygląda na przyzwoitego bolenia. Zacinam, ale elastyczność żyłki i wspomniany łuk nie daje szans, aby cokolwiek z tego zacięcia miało skutek na drugim końcu. Ryba zawraca na głębszą wodę, a wobler od tego czasu, aż do wieczora, nie wzbudzi już zainteresowania żadnej ryby. Tymczasem Munio dość pomysłowo dłubie na żabki okonie i szczupaczki spod burty. Niestety - wszystko krótkie.

Czas wracać do bazy, bo - jak ktoś donosi przez telefon - ognisko już płonie i prosiak stygnie. Pędzimy zatem, oganiając się od potwornych komarów i meszek. Jeszcze tylko przejście przez błotnistą kałużę przy samym płocie i... trach! Potrącam sprzączką pudła wędkarskiego o słupek płotu. W tym momencie zawartość górnego piętra pudła ląduje w błocie i w trawie. Komary żrą niemiłosiernie, a ja, przy pomocy Munia, zbieram wszystkie elementy wędkarskiej galanterii. Ot - jeszcze jedna narwiańska lekcja pokory.

Wracając do kwatery spotykamy Kasię z Siudakiem. Siudak chwali się przyzwoitym okoniem, mierzącym 31 cm. I w tym momencie już wiem, że w towarzyskiej, zlotowej rywalizacji ta ryba na pewno plasuje się w ścisłej czołówce. To ryba, która sposród drapieżników daje chyba największe szanse na miano Mistrza Zlotu. Całą ekipą zmierzamy do kwatery. Tam czeka nas sprint po aparat fotograficzny, bo Zamker - jako samozwańczy mistrz ceremonii - jak ten elektron orbituje już niebezpiecznie blisko wokół jądra prosiaka. Zgromadzeni zlotowicze zaś ocierają kapiącą ślinę...


Podano do stołu! - fot. Esox

Rozpoczyna się dzielenie prosiaka. Tu nie ma miejsca na savoir vivre. Pierwsza po swoją porcję udaje się zlotowa starszyzna, aby przed publiczną degustacją ocenić, czy aby mięsko nie jest mdłe.


Tester - oblatywacz - fot. Esox

Nie pada jednak jeszcze żaden werdykt, kiedy spontanicznie ustawia się kolejka chętnych na rzeczywiście wyśmienitego prosiaka.


Kolejka do korytka - fot. Esox

Słychać głośne mlaskanie, ciamkanie, przerywane chóralnym "Na zdrowie!". Jednak kulinarna ekstaza następuje dopiero w chwili, kiedy Zamker dobija się do kaszy. W zgodnej opinii grona smakoszy - ta kasza była majstersztykiem. I dobrze, bo przecież w przedzlotowej dyskusji jasno było widać, że sprawa szła nie o kasę, lecz o kaszę!

Humory coraz lepsze, dowcipy coraz bardziej cięte. I chociaż wysokich lotów, to trzeba uważać, bo łatwo można dostać rykoszetem. Old_Rysiu zwraca uwagę na fakt, że twarze wszystkich obecnych na zlocie pań promienieją uśmiechem. Nie wyłączając najmłodszej uczestniczki imprezy, która w zgodnej opinii zlotowiczów, nigdy się nie wyprze dumnego taty. Z wyglądu są wszak bardzo podobni. Ale już perlisty śmiech malutka Wykrzykniczka odziedziczyła po mamie. I bardzo dobrze!


Niedaleko pada jabłko... - fot. Esox


Zamker brata się z gospodarzem - fot. Esox


Ekipa "Darków" - fot. Esox


Superpara - fot. Esox


Woblerowa miłość - fot. Esox


Jjjasio rządzi! - fot. Esox


- Oldi zjadł pół kilo prosiaka, potem znowu pół kilo prosiaka, potem kilo kaszy i jeszcze ćwiwrć kilo prosiaka - to ile to razem będzie? - fot. Esox

Pijemy piwko, nalewkę, krupnik, gdzieś pęka gorzałka. Wszystko jest dla ludzi, byle z umiarem. A że koordynacja ruchów staje się trudniejsza? Cóż - tym bardziej zyska na atrakcyjności konkurs Old_Rysia. Pierwszy - dla Pań - zostaje właśnie ogłoszony. Polega on na zawiązaniu w ciemności haczyka z oczkiem. Udział w konkursie biorą wszystkie dorosłe zlotowiczki, bo przecież dziewczyna czy żona wędkarza, choć nie musi łowić ryb, powinna umieć wiązać haczyki!

W autorytatywnej ocenie wysokiej komisji w składzie: Old_Rysiu i przy pomocy niżej podpisanego, zostaje wydany jedyny sprawiedliwy w tej sytuacji werdykt. Wszystkie haczyki zawiązane są za pomocą autorskich węzłów zlotowiczek. Z tego powodu komisja nie może ocenić dokładności wykonania wiązań, bo nie zna ich pełnej dokumentacji i wzorca. Zapada więc decyzja o przyznaniu wszystkim startującym w konkursie pierwszego miejsca i nagród w postaci... specjalnego preparatu pozwalającego łatwiej tolerować wypady chłopaków/mężów na ryby.


Zwyciężczynie - fot. Superjurek

Jeszcze nie przeminęły konkursowe emocje, a Old_Rysiu zapowiada już kolejne zmagania. Tym razem konkurs wiązania haczyka z łopatką dla panów. Po ciemku. W warunkach nocnego, biesiadnego łowienia - czyli przy świecących czasem w oczy latarkach i potrącających wiążącego kolegach. Stawka zaostrza się niezwykle, do tego stopnia, że pełniąc rolę "szturchacza" mało nie dostaję w zęby od jednego z krewkich zawodników!

Wreszcie wysoka komisja w składzie: Old_Rysiu ogłasza werdykt. W konkursie zwycięża Siudak, który w nagrodę wygrywa woblery Siudaka. Na całe szczęście byliśmy przygotowani na taki bieg wydarzeń i mieliśmy pod ręką zamienne Gloogi. Siudak bardzo się cieszy ze zwycięstwa i bardzo ładnie udaje, że się cieszy z woblerów.


- Dobrze jest! - fot. Zamker

Po konkursach chwila rozluźnienia. Wszyscy tak zasmakowali w zlotowej atmosferze, że padają pytania, gdzie odbędzie się następny zlot.
- To ludzie decydują w demokratycznym głosowaniu - tłumaczę zlotowiczom, ale jakoś nie przyjmują tego wytłumaczenia. Ktoś pyta:
- A czy wiadomo już, jakie miejsce ludzie wybiorą?
- Zalew Koronowski -
odpowiadam w pierwszej chwili, ale gryzę się w język i dodaję:
- Ale przecież to ludzie zdecydują!
- W demokratycznym głosowaniu! -
rzucają Superjurek z Superżoną. Niby tacy super, a cięci nie mniej jak te narwiańskie komary!

Przychodzi wreszcie czas na ostatni, ale najpoważniejszy ogniskowy konkurs. Towarzyszyć mu będzie posmak ryzyka, bowiem clue całej zabawy to ciskanie gruntowym ciężarkiem do celu.Wbrew zapędom niektórych tym celem nie jest ani okno gospodarzy, ani szczekający burek u sąsiada, ani łódka Jjjana ani nawet okoliczne drzewa. Celem, ustawionym w odległości dobrych 20 metrów jest plastikowe wiadro. Od niego będziemy mierzyć odległość spadającego ciężarka.

W pierwszej serii - poza wysoką komisją w składzie: przewodniczący Old_Rysiu, mierniczy Esox i członek Zamker - biorą udział prawie wszyscy. Inauguracyjne rzuty budzą lekki niepokój - Jjjaś ciska ok. 7,5 metra za cel. Superjurek uzyskuje wynik 2,25 m. Darek poprawia na 194,5 cm. Lobuz wypada jeszcze lepiej i uzyskuje 156 cm od celu. Dobrą passę przerywa Munio, miotając ciężarek na 6,5 metra od wiaderka. O metr bliższy celu jest Tyton. 3,5 metra - to wynik Siudaka. I wreszcie - ku zdziwieniu wszystkich - jedyna kobieta w konkursie, Siudakowa Kasia osiąga niezły wynik 2 metrów. Po niej piękny rzut oddaje Wykrzyknik (132,5 cm). Nieźle wypada Lucek (240 cm), ale pokonują go Matys (170 cm) i Le_Frog (137 cm).

Komisja ogłasza finał, w którym udział biorą: Le_Frog, Matys, Wykrzyknik, Lobuz, Darek, Kasia i Superjurek. Pada pierwszy rzut. I już wszyscy domyślają się, że bardzo celny. Pomiar to potwierdza - Le_Frog trafia 34 cm od celu. - Mierzciee co do połowy centymetra - rzekł wtedy proroczo Old_Rysiu - tu mogą decydować milimetry! Po chwili niezły rzut oddaje Matys - 116 cm. Wędkę przejmuje Wykrzyknik i kiedy ciężarek spada, wszyscy widzą, że będzie to bardzo doby wynik. Ale czy lepszy niż Le_Froga? Okazuje się, że tak. Wykrzyknik osiąga 33,5 cm. Kolejne trzy rzuty wypadają słabiej (Lobuz 224,5 cm, Darek 309 cm, Kasia ok. 5 m). Ostatni rzut wykonuje Superjurek i uzyskuje trzeci wynik finału - 105 cm. Zwycięzca konkursu otrzymuje garść woblerów, a Kasia, jako jedyna odważna kobieta w konkursie... No właśnie - miast woblerów Siudaka, których jak mniemała komisja, Kasi nie brakuje, otrzymała specjalny płyn rozluźniający przy rzutach wędką.

Na tych zabawach czas zleciał tak szybko, że tuż po konkursie, co ambitniejsi, nastawiając się na poranne łowy, przyjęli pozycję horyzontalną, przeważnie w swoich łóżkach. Ci, którzy przedkładali życie towarzyskie nad poranne wędkowanie biesiadowali jeszcze na ganku, podziwiając świt nad Wizną. Wstawał właśnie dzień, który stanowił zwieńczenie zlotu (bo przecież niedziela to już prawie tylko pożegnania i wyjazdy), a z drugiej strony dawał dużą szansę na zmianę w zlotowej, rybiej klasyfikacji. Wszak do rywalizacji mieli się jeszcze włączyć autochtoni - Siudak, Matys, Le_Frog. O tym, że zmienił się lider klasyfikacji - wiadomo już ze zlotowej galerii. Ale czy Riki i Siudak utrzymali się na podium? O tym w następnej części relacji...

cdn.

relacjonował
Esox







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=1130