Stary człowiek i brzana
Data: 17-12-2002 o godz. 12:16:15
Temat: Bajania i gawędy


Wakacje - jedna z moich pierwszych wypraw na ryby poza miasto. Pojechałem wtedy z kolegą pod namiot. Rozłożyliśmy się nad Dunajcem, w miejscowości Czchów. Tuż po przybyciu i rozłożeniu całego biwakowego majdanu, udaliśmy się nad wodę, gdzie spędziliśmy cały dzień na łowieniu ryb. Poznałem wtedy starszą osobie, wędkarza. Poprosiłem go o pomoc przy wyciąganiu kotwiczki wbitej w rękę. Może dlatego, że zrobił to bardzo fachowo i prawie bezboleśnie, a może dlatego, że okazał się bardzo sympatyczny, bardzo go polubiłem.

Przesiadywałem w jego towarzystwie całymi dniami. Łowił tu od lat. O Dunajcu wiedział chyba wszystko. Opowiadał gdzie i na co, która ryba najlepiej bierze. Mój dunajecki Mistrz był, niestety, schorowanym człowiekiem. Miał duże problemy z chodzeniem, a jeżeli już się poruszał, to z wielkim bólem. Jednak codziennie pokonywał gęste krzaki, by dostać się na swoje miejscówkę.
I nie bez powodu. Jak się okazało, jego łowisko miało swoją tajemnicę. Straszy pan wielokrotnie opowiadał mi o wielkiej brzanie, kryjącej się w nurtach Dunajcu. Wspominał o swoich zasiadkach, o uporze, z jakim dąży do złowienia tej ryby. W okolicy jego opowieści budziły uśmiech politowania – faktycznie, często z zasiadek wracał do domu bez ryb. Aż do pewnego momentu...

Gdy już się namachałem swoim spinningiem, przyszedłem do Niego jak zwykle, położyłem obok siebie swoją wędkę i słuchałem opowiadań o wielkich świnkach, które kiedyś pływały w Dunajcu. Wędkarz po jakimś czasie poszedł za potrzebą w ustronne miejsce, zostawiając mnie samego z zarzuconym zestawem. I właśnie wtedy nastąpiło branie: serce podeszło mi do gardła, a ręka aż paliła się do zacięcia. I wtedy usłyszałem jego okrzyk: „Nie ruszaj! Zostaw!”
Wędkarz nieporadnie dobiegł do wędki i zamiast zaciąć rybę, strącił kija z podpórek. Szybko jednak naprawił błąd, energicznie zacinając. Stary teleskop wygiął się pod dużym oporem. Usłyszałem Jego głos: „Jest, to ona, nareszcie”.

Ryby nie było widać, przymurowała do dna i nie miała zamiaru ruszyć się z miejsca, jak gdyby nic nie robiła sobie z tkwiącego w jej pysku haczyka. Nagle hamulec kołowrotka zagrał przeciągłą melodię – żyłka zaczęła błyskawicznie schodzić z szpulki.
Hol trwał bardzo długo. Na twarzy wędkarza widać było zmęczenie spotęgowane chorobą i fizyczną ułomnością. Jago czoło zrosiły krople potu, oddech nabrał szybszego tempa, a ręce zaczęły mu drżeć. Przez cały ten czas staruszek milczał, całą uwagę poświęcając kontrolowaniu wędki.
Ryba także powoli ulegała zmęczeniu. Na szpulki kołowrotka powoli przybywało żyłki. W końcu brzana znalazła się przy brzegu, wyłożyła na bok, a jej łuska zagrała tysiącem barw w świetle zachodzącego słońca.

Ryba była ogromna. Takiego okazu nigdy nie widziałem. Leżała na wodzie, a my milcząc przypatrywaliśmy się jej pięknu. Po chwili wędkarz wszedł powoli i ostrożnie do wody. Nachylił się nad brzaną, przyjrzał jeszcze raz. W końcu uśmiechnął się do siebie i delikatnie wypiął rybę. Brzana stała w wodzie, niemrawo wachlując płetwami. Wyglądało to tak, jakby również przypatrywała się wędkarzowi. Wreszcie niemrawo odpłynęła, niknąc w rozedrganych blaskach słońca tańczących na lustrze wody.


Serano







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=115