Dokarmienie teściowej
Data: 01-08-2005 o godz. 20:00:00
Temat: Nasza publicystyka


Niedawno na PW rozgorzała ostra dyskusja, osnuta na tle tytułowej tematyki.



Pomińmy jednak otoczkę zagadnienia i zajmijmy się jego meritum.

Za "Słownikiem Języka Polskiego PWN":
teściowa - ż odm. jak przym., B. ~wą, W. ~wo «matka żony lub męża w stosunku do zięcia lub synowej; dawniej tylko matka żony»

ryba - ż IV, CMs. ~bie; lm D. ryb «zwierzę z gromady o tej samej nazwie, obejmującej około 20 tys. gatunków zmiennocieplnych kręgowców wodnych, oddychających skrzelami, o kończynach w postaci płetw, o ciele przeważnie wrzecionowatym, u większości gatunków pokrytym łuskami; dostarczają cennego i smacznego mięsa, kawioru, są surowcem do produkcji środków leczniczych, nawozów, klejów, karmy dla zwierząt»

wędkarz- m II, DB. -a; lm M. -e, DB. -y (-ów) «osoba amatorsko łowiąca ryby za pomocą wędki, uprawiająca wędkarstwo»
Pojawił się nam tu jeszcze jeden termin:
żona - ż IV, CMs. żonie; lm D. żon «kobieta pozostająca z mężczyzną w związku małżeńskim (w stosunku do tego mężczyzny); małżonka»

Spróbujmy teraz dokonać drobnej analizy zależności, w tym – poniekąd skomplikowanym – układzie.

Wędkarz to... MY.

Ryba to „zwierzę z gromady”, które „dostarcza cennego i smacznego mięsa”, będące „amatorsko poławiane” przez Wędkarza.

Żona to... ONA, pozostająca z Wędkarzem w „związku” i to „w stosunku do tego” Wędkarza.

Teściowa to... Jej MATKA, nie pozostająca z Wędkarzem w żadnym związku (słownik nie wspomina o takowych), a jeśli już nawet to w... toksycznym jakimś, niestety, jednak będąca do Wędkarza „w stosunku”.

Nie czujemy się uprawnieni do rozstrzygnięcia następującej kwestii:

CZY BYCIE W STOSUNKU NIE POZOSTAJĄC W ZWIĄZKU STANOWI O BYCIU NAJBLIŻSZĄ RODZINĄ?

Dlatego też, odpowiedź na tytułowe pytanie pozostawiamy sumieniu samych zainteresowanych zagadnieniem.

Tyle zabawy słowno-logicznej. Wyszło co wyszło, czyli nic...

Warto jednak zastanowić się nad głębszym, ukrytym sensem pytania. Zastanowić się nad sensem i celem Naszego wędkowania. Wydaje mi się, że kiedyś – dwadzieścia, trzydzieści, a może sto i więcej lat temu – odpowiedź była prostsza. „Na ryby” się chodziło „po ryby”. Żadne tam bajania o kontakcie z naturą sensu większego nie miały, gdyż natura sama była w niezłym stanie i do kontaktu z nią większej ideologii nie było trzeba. Dziś, gdy złowienie ryby powoli staje się sztuką, gdy środowisko zostało tak przekształcone, że trudno mówić o kontakcie z Naturą w jej czystej postaci, odpowiedź już taka prosta nie jest.

„Po rybę” w zasadzie lepiej i skuteczniej pomaszerować do sklepu. Ma to wiele niezaprzeczalnych plusów. Ot, choćby pewny skutek, duży wybór i zazwyczaj taniej. Piszę „zazwyczaj”, gdyż nakłady (składki, sprzęt logistyka) ponoszone przez Nas wielokrotnie przekraczają kosztu pozyskania kilograma rybiego mięsa. Nie dotyczy to oczywiście „etatowych wysiadywaczy miejscówek”, przez niektórych mylnie identyfikowanych z emerytami i rencistami. Oni koszt mają zdecydowanie niższy... Czyli „po rybę” to tak nie do końca. Oczywiście lubimy (niektórzy) czasem sobie skonsumować nasz połów, gdyż nic nie zastąpi smaku świeżej, własnoręcznie wytropionej, złowionej i przyrządzonej rybki, dodatkowo okraszonej wspomnieniami... Byle z umiarem...

To po jaką cholerę w końcu plączemy się po chaszczach, przeprawiamy przez bagna, mokniemy na deszczu, chwiejemy na wietrze?

To odwieczny Zew Natury ciągnie Nas nad wodę. Dla jednych będzie to „zew krwi”, dla drugich „potrzeba wyciszenia po marności dni powszednich i uprawianym przez większość Wyścigu Szczurów”. Jakby nie było to Natura Nas wzywa. Wzywa Nas nad wodę. Nas. Innych wzywa do lasu, na wieś, na szczyty górskie, czy w przestworza... Nas nad wodę... Na dodatek z wędkami... Czyli ryby też...

No to jak w końcu? „Po ryby”, czy nie?

Trudno to jednoznacznie wytłumaczyć... W zasadzie to chyba nawet niemożliwe... Jest w tym cała filozofia., której nie podejmę się roztrząsać. Wiem natomiast jedno, że abyśmy mogli dalej chodzić „na ryby”, to muszą one „tam” być. „Tam”, a nie w sklepie, czy w karpiowym dołku, nazywanym łowiskiem specjalnym. Wody, nazwijmy to umownie „dzikie” nie wytrzymują presji, jakiej są poddawane. Z każdej strony...

I te wody tej presji nie wytrzymają... Nie wytrzymają jej o ile im w tym się nie pomoże... Pomóc można na wiele sposobów. O niektórych pisze Jurek Kowalski KLIKNIJ

Marek_k84

P.S. Myślę, że czasem warto jednak teściową troszkę przegłodzić i jeśli rybkę mamy jej już ochotę sprezentować, to tak raczej od święta - zamiast kwiatka...







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=1169