Pamiętam...
Data: 03-08-2005 o godz. 11:00:00
Temat: Bajania i gawędy


To było... teraz już nie pamiętam kiedy, ale pamiętam jak. Wakacje, sierpień chyba, Mazury, niewielkie jezioro, którego nazwy nie wymienię z dwóch powodów.



Pierwszym jest dbałość o kieszeń kłusowników, po drugie - dziś już i tak nie ma tam po co jechać.

Miałem wtedy jeszcze małe doświadczenie wędkarskie, ale zdobywałem je gdzie tylko się dało. Starszy kolega zaproponował mi wyjście na wieczorny połów. Miał łowić na żywca. Była to wtedy obca mi metoda, więc miałem tylko pomagać i przyglądać się. Za łowisko przyjęliśmy pomost wbiegający na około 8 m w jezioro. W ciągu dnia pływało w okolicy pomostu mnóstwo ludzi, dzięki czemu dno było czyste. Ale przejdę do rzeczy.

Zbudował zestaw - niektóre części pamiętam, a mnie dał wędkę, na którą miałem łowić żywce. Zawiodłem się, gdy na haczyku zawisały jedynie małe jazgarze. Kolega jednak nie narzekał i zakładał kłujące cholery na hak. Zarzucał zestaw bardzo blisko pomostu - co najwyżej 5 m od niego, a było tam około 1,5 m głębokości. Na pierwsze branie nie czekaliśmy długo. Początkowo jazgarz dawał takiego galopa, jakby ducha zobaczył, ale jednak drapieżca doganiał go i spławik tonął.

Kolega czekał dosyć długo, a ja śledziłem podwodną drogę spławika. Zacięcie nie było mocne - ryba była przecież pod nami. Ale to, co widziałem potem odbiegało od znanego mi schematu walki. Niedoszła zdobycz przez chwilę murowała, potem szalonym sprintem ruszała w jezioro, hamowana przez wędkę próbowała wpłynąć w pale pomostu. Tu jednak kolega zbierał luz i wyciągał rybę do powierzchni .

I tu zobaczyłem największego okonia, jakiego kiedykolwiek widziałem. Kręcił młynki, w końcu zmęczył się. Wystarczyło go złapać do ręki. Ale nie było to takie łatwe - gdy widział podejrzany ruch na pomoście, dostawał nowych sił i... odpinał się . Na twarzy kolegi brak emocji. I uwierzcie mi, to się powtarzało jeszcze kilka razy, aż...

Następne branie... przewidując dalsze zdarzenia wyjmuję swoją wędkę. Po zacięciu ryba robi świecę - to szczupak. Jakaś odmiana, kolega najwyraźniej podekscytowany. Sztuka około 3 kg. Zmęczył się szybko. Inny wędkarz zaalarmowany hałasem przychodzi z podbierakiem. Za późno... I tak to pierwszy raz przekonałem się, że o sukcesie wędkarza decydują często szczegóły, w tym przypadku podbierak. Zeszliśmy o kiju, ale z nowymi doświadczeniami.

Dziś jezioro to nie przypomina mi już tamtych lat. Złowienie okonia, nawet patelniaczka, to już sukces. Dalej tam będę przyjeżdżał - dla pięknych widoków.

Czarny_p







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=1172