To był karp - Kaczak
Data: 11-08-2005 o godz. 18:15:00
Temat: Konkursy


Zupełnie nie mogłem zasnąć tamtej nocy. Byłem tak podekscytowany tym, że pierwszy raz wezmę udział w zawodach wędkarskich! Oczywiście moja fantazja posunęła się do tego stopnia, że widziałem się wśród wielkiego grona wędkarzy, odbierając puchar i gratulacje za zwycięstwo! W odbieraniu gratulacji przerwał mi...budzik, który gromko dał znać, że trzeba już wstawać i szykować do wyjazdu na moje pierwsze w życiu, zawody wędkarskie Koła "Transportowiec"!



Było to 12 sierpnia 2002 roku, cierpliwie czekałem wraz z ojcem na PKS. Zawody mialy być rozgrywane na jeziorze Łęczyca Duża, 15 km od Stargardu Szczecińskiego. W końcu jedziemy.Ojciec w drodze wyjaśnia mi "charakterystykę" mojego sprzętu: - "Ten kij ci wystarczy na płoteczki." Tak sobie myślę, spoglądam na taty wędkę. Widzę wyraźnie,że ma cieńszą żyłkę. U mnie główna - 0,22 mm, przypon 0,20 mm. No cóż, wyraźnie tata twierdzi, że będę łowił większe ryby od niego. Jesteśmy na miejscu!

Zbiórka miała być gdzieś na łące, tata nazywał to miejsce "U chłopa". No i ..., nie, zaraz, co jest? Normalnie przystanąłem ze zdziwienia! Na łące widzę czterech facetów..., a co z z tymi dziesiątkami wspaniałych wędkarzy, którzy w mojej wyobraźni rywalizowali ze mną we wspaniałych zawodach! Ocknął mnie ojciec - "Nie stój tak, nie widzisz, że na nas czekają!". Faktycznie, pan Waldek - nasz sąsiad, który jest skarbnikiem Koła macha do nas wołając, że to tutaj. Na powitanie tłumaczy, "że pewnie nie taki termin, i nikomu nie chciało się przyjechać". Dziwne, myślę sobie. "No to panowie, rozkładamy się, już i tak nikt nie przyjedzie" - oznajmił tęgi jegomość. Tata mówi mi, że chyba nie będę startował, bo nie ma juniorów. Taa... juniorów, myślę sobie, a kto tutaj w ogóle jest?! Nagle odzywa sie pan Waldek - "No to co, PUŚCIMY MAŁEGO,NIE?" Oczywiście, odparli "zawodnicy".

WIELKIE ZAWODY ROZPOCZĘTE. Wylosowałem miejsce między krzakami, w wodzie też nie lepiej. Na sześć metrów od brzegu "moczarkowa łąka" , woda po kolana. Czyli super - normalnie bomba, najwyżej złapię ze dwie żaby. Nagle ryk!!! Serce podskoczyło mi do gardła. Oglądam się... a za mną swojska, łęczycka krowa zajada sobie trawę w najlepsze! No nic, myślę - "życie to nie je bajka, to je bitwa". Pozostali zawodnicy już ciągną małe krasnopiórki i płoteczki. U mnie - nic nie bierze. Rzuciłem na spławik dwie kule zanęty i słyszę - "Te, mały, jak chcesz złapać rybkę, to nie musisz rzucać w nią kamieniami"! No jasne, dzięki za fachową radę. Czekam. Nic..., tu chyba nie ma ryb - dręczy mnie myśl.

PIERWSZA GODZINA POSZŁA SIĘ JE...!!! - wrzasnął rozłożony na leżaku dziesięć metrów za mną pan Waldek. "Ogłuszony" tym zawołaniem spoglądam na wodę. Nie ma spławika! Szybko chwytam za wędkę, zacinam! Zaczep...nie, coś z siłą i prędkością parowozu gna na środek jeziora. Lekko dokręciłem hamulec i mocno się zaparłem. Ryba tak potężnie szarpnęła, że poślizgnęłem się i upadłem do wody na kolana. Wstaję, walczę dalej, kątem oka spoglądam, czy ktoś widzi moją desperacką walkę. Ależ skąd! Wszyscy dalej wydłubują z zielska swoje krasnopiórki. Nagle jednak słyszę głos pana Waldka - "Ooo zaczep, nie?!" Ryba znów jedak ruszyła z ogromną moca w bok. Widząc to, pan sąsiad wstał z leżaka i krzyczy - "Ty, mały, to ryba jest?". No chyba nie łódź podwodna - odparłem. Słysząc to szybko przybiegł z podbierakiem. Słyszę, jak inni krzyczą do mego ojca, że jego chłopak ciągnie niezłego lina. Pytam się pana Waldka, dlaczego tak sądzą? "A nobo tu ładny lin potrafi pier... - odparł.

W tym calym zamieszaniu czuje jednak, że ryba wyraźnie słabnie. Odjazdy są coraz krótsze, a i do brzegu daje się nareszcie podciągać. Wreszcie, po około 25 minutach holu ryba wykłada sie na boku. Patrzę i swoim oczom nie dowierzam. Sąsiad wchodząc do wody podbiera mi... ogromnego, przepieknęgo, złocistego, pełnołuskiego karpia. Karpia? Mało powiedziane, KARPISKO!!! Po prostu nigdy w swym, przecież krótkim ( wtedy 13 lat ) życiu nie zlowiłem takiej ryby, ba, nigdy takiej RYBY nie widziałem! "No, mały, znokałtowałeś wszystkich" - oznajmił pan Waldek, klepiąc mnie po ramieniu.

Zawody dobiegły końca. Przy wadze wszystko sie wyjaśniło. Mój okaz ważył dokładnie 6,684 kg. Zapewnił mi jednak zwycięstwo o zaledwie 25 dkg. Tak więc moje marzenia spełniły się. Odebrałem gratulacje od "licznego grona zawodowców" oraz nagrody: superpodbierak karpiowy ?!, wędkę Jaxona oraz kołowrotek Shimano. Przepełniony szczęściem,wróciłem do domu.

Była to dotychczas moja największa wędkarska przygoda, ...a na jakichkolwiek zawodach w ogóle nie biorę udziału.

Kaczak

Tekst konkursowy - opublikowany w formie nadesłanej przez Autora, bez korekty redakcyjnej - Redakcja PW.

Kaczak





Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=1178