To był karp - Jjjan
Data: 28-08-2005 o godz. 23:25:00
Temat: Konkursy


Dochodziłem do zatoczki. O mamuśku! Jęknąłem w duchu, widząc na swojej miejscówce dwóch znanych w okolicy pijaczków. Nęciłem tam od czterech dni i któryś z nich musiał mnie widziec. Moim kosztem postanowili nałowic linów, które zresztą natychmiast zamieniali na piwo i papierosy.



Postanowiłem obejśc ich tak żeby mnie nie widzieli i doszedłem do zatoczki naprzeciw intruzów. Widok jaki ujrzałem doprowadził mnie do rozpaczy. Zrobili straszliwy śmietnik, z daleka widziałem porozrzucane śmieci, worki, kapsle i jakieś małe drzewko z którego obłamywali gałęzie na podpórki. Z cięzkim serce składałem wędkę i wiązałem żyłkę, patrząc jak co chwilę z mojego miejsca wyciągają płotk. Oczywiście każda, nawet najmniejsza lądowała w siatce.

Założyłem na haczyk robaka i machnąłem wędką z wiarą, że na tym miejscu też może złapię kilka płotek, bo na liny nie liczyłem. Oczami wyobrażni widziałem jak wielkie liny podpływają do mojego zanęcanego miejsca, a te pijaczyny jednego po drugim wyłapują je i wrzucają do wora.

Właśnie wymyślałem jakieś zaklęcie, które miało spowodowac że ryby nie żerowałyby dzisiaj , gdy mój mały spławiczek z kory dostał drgawek i powoli schował się pod wodę. Gapiłem się ze zdumieniem, nie wierząc własnym oczom że w tym miejscu można coś złowic. Już żałowałem że spóżniłem zacięcie, ale nie, poczułem miły ciężar ciężar na wędce i po chwili dotarło do mnie, że ryba musi byc całkiem spora. Ze strachu, że utracę rybę zacząłem kręcic kołowrotkiem jak szalony i tylko dzięki temu że żyłka była nowa i gruba, ryba po chwili znalazła się na brzegu. Była to to olbrzymia płoc. Nigdy jeszcze takiej nie złowiłem, nie wiedziałem że takie istnieją, miała chyba z pół kilo i była chyba z pięc razy większa od tych które łowiłem dotychczas.

Patrzyłem na nią z podziwem, wydawała mi się kolorowa jak ryby z obrazków z dalekich krajów. Przez chwilę pomyślałem że ją wypuszczę, ale kto mi wtedy uwierzy? A jeśli to jedyna taka duża płoc w jeziorze?

Strach zaczął mieszac się ze złością, nie było nikogo kto mógłby doradzic. Ryba została w sadzyku. Drugie takie samo branie przyjąłem ze złością. Druga identyczna płoc była po chwili w moich rękach. Patrzyłem to na nią, to na tę w sadzyku i widziałem przez oczka metalowej siatki, że już ledwie żyje. Moj problem został ucięty pijackim krzykiem z drugiego brzegu zatoczki. Ich uwadze nie uszło, że wyjąłem z wody dwie duże ryby.

Jeden z nich wrzeszczał, że straszę im ryby i jak nic nie złowią to zabiorą mi wszystkie ryby. Zmierzyłem w myślach odległośc i uspokoiłem się, zawsze zdążę uciec. W rękach dalej trzymałem moją płoc i dalej nie wiedziałem jak postąpic. Pomyślałem że jak złowię następną, to będzie koniec i zabiorę wszystkie jakie złowię do domu. Pochyliłem się i ostrożnie wpuściłem ją do wody, póżniej wyjąłem tę z sadzyka i też puściłem do wody, ale nie miała już sił i po chwili wypłynęła brzuchem do góry. Cały czas patrząc na nią posłałem spławik na wodę.

Niby patrzyłem na spławik, ale wzrok cały czas doganiał białą plamę na wodzie. Byłem zły na siebie, na wszystkich i może rozpłakałbym się, gdy coś szarpnęło moją wędką. Spławika dawno nie było już widac i coś wielkiego szarpało moją wędką, jakiś olbrzym którego nie byłem w stanie sobie wyobrazic. Szpula w kołowrotku zaczęła się kręcic z glośnym terkotem, a ja przerażony zaciskałem ręce z całych sił na wędce.

Przerażenie - tylko to czułem. Ryba była daleko w wodzie, a ja słabłem i już wiedziałem że ryba jest silniejsza niż ja. Strach że ryba wyrwie mi wędkę z rąk i nie dostanę drugiej, że mama powie że ją zgubiłem i to będzie koniec łowienia ryb, że przecież nikt mi nie uwierzy. Z amoku wyrwała mnie cisza. Wędka się wyprostowała, żyłka lużno zwisała do wody, a ja stałem mając pustkę w myślach. Kilka minut trwało zanim zacząłem zwijac żyłkę gdy nagle to coś ożyło wyrywając mi wędkę z rąk. Rzuciłem się do wody i będąc już po pas w wodzie złapałem ręką koniec wędki. Znowu rozległ się głośny terkot i ryba zaczęła krążyc po zatoczce, na szczęscie nie opuszczając jej. Dopóki krążyła w koło, żyłka była wystarczającej długości, ale na myśl że zachce się jej opóścic zatoczkę oblewał mnie zimny pot. I stało się !

Hura! Ryba zaczęła słabnąc i już widziałem ją w myślach na brzegu. Już czułem się bohater, byłem dumny że cała wieś będzie o mnie mówic, że mama będzie dumna ze mnie. Powoli zwijałem żyłkę i nie wiem ile czasu upłynęło, ale ryba była już dwadzieścia metrów od brzegu, piętnaście, dziesięc i w końcu zobaczyłem jej grzbiet. Karp. To był wielki, olbrzymi karp z wielkim ciemnym grzbietem, z ogromnymi płetwami i z olbrzymim pyskiem do którego mógłbym włożyc całą dłoń.

Nagle do mojej świadomości dotarł trzask deptanych gałęzi i pijacki wrzask. Obaj, zataczając się biegli w moją stronę, a ja stałem na brzegu mając piec o metrów rybę mojego życia.
- Dawaj tą rybę smarkaczu - wrzeszczeli przedzierając się przez krzaki, a ja stałem patrząc to na rybę, to na nich. Nie musiałem się zastanawiac, wiedziałem że nie dostaną tej ryby.

Rwałem żyłkę zębami nie czując bólu gdy żyłka raniła mi wargi i dziąsła. Gdy dobiegli, zobaczyli tylko odpływającą rybę. Podnieśli wrzask wyzywając mnie, a ja odskoczyłem o kilkanaście metrów. W bezruchu patrzyłem jak łamią moją wędkę, wyrzucają wszystko z torby, rwą i depczą wszystko. Umarłem wtedy. Dookoła była cisza, a ja stałem.

Jjjan

Tekst konkursowy - opublikowany w formie nadesłanej przez Autora, bez korekty redakcyjnej - Redakcja PW.







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=1191