Szwedzki wrzesień
Data: 28-09-2005 o godz. 22:56:09
Temat: Spinningowe łowy


Udało się już trzeci raz. Mam nadzieję, że uda się jeszcze wiele razy. Kolejna szwedzka wyprawa przeszła do historii jako bardzo udana. Mimo wcześniejszych dość obfitych połowów, płaciliśmy frycowe jako skandynawscy nowicjusze, łowiąc ryby przeciętnej - jak na Szwecję - wielkości. Tym razem udało się sięgnąć głębiej do worka wędkarskich niespodzianek, a widoki na przyszłość są co najmniej optymistyczne.



Podróż promem - jakkolwiek spokojna - dała się we znaki dwóm z naszej czwórki, którzy nie byli kierowcami. Udało nam się bowiem zabukować tylko jedną dwuosobową kabinę, pozostali spali w fotelach. Ze względu na remont jednego z promów obsługujących połączenie do Karlskrony, cały ruch turystyczny i biznesowy skondensował się na jednej tylko, a do tego mniejszej jednostce - Stena Nordica. W dobrych jednak humorach i przy ogólnej łaskawości Neptuna ujrzeliśmy znajomy i budzący wędkarskie żądze widok szwedzkiego wybrzeża.


Szwecja wita... - fot. Esox

Nie zwlekając zanadto ruszyliśmy w drogę, ściśle trzymając się lokalnych przepisów drogowych. Tradycyjnie już dokonaliśmy zakupów w sklepie wędkarskim w Vaxjo, po czym ruszyliśmy dalej, do miejsca przeznaczenia. Pomału odbijaliśmy od głównych dróg w węższe, lokalne, aż w końcu trafiliśmy na żwirówkę, która zaprowadziła nas pod sam domek, na skraju lasu, nad jeziorem. Tuż przy bramie wjazdowej powitał nas dyżurny pułk koźlaków.


Od pierwszych chwil na wędkach ruch - fot. Legolas

Gospodarz oprowadził nas po posiadłości i chcąc dodać wędkarskiej otuchy poinformował, że nasi niemieccy poprzednicy z kwatery mieli początek wyprawy słaby, ale koniec udany, bo złowili dwa szczupaki po... 59 cm. Na takie wieści morale nam trochę spadło...


Ryby, grzyby i tradycyjnie bordowy domek - czego chcieć więcej... - fot. Legolas

Jeszcze tego samego dnia wyruszyliśmy na pierwsze rozpoznanie, z wędkami do trollingu i do rzutu. Zaraz po wypłynięciu zameldowała się pierwsza ryba - 10-centymetrowy okonek. Zaczęliśmy jednak gruntowne rozpoznawanie terenu, co jest koniecznością na pełnych górek, dołków, półek skalnych i pojedyńczych głazów, szwedzkich łowiskach.


Jest! - fot. Esox

Z ogromną pomocą przyszedł nowy nabytek Legolasa - echo z GPS, na którym nanosiliśmy sukcesywnie trasy i charakterystyczne punkty. Z czasem pozwalało to spinningować i trollować w sposób bardziej świadomy, wzdłuż półek skalnych, obok różnorakich przeszkód, na zboczach górek...


Łatwo się nie poddawały - fot. Esox

Szybko okazało się, że gwarantem dobrych połowów są dwa czynniki - namierzenie wszelkich nierówności struktury dna, oraz zlokalizowanie ławic białorybu.


A mam cię! - fot. Legolas

Najchętniej były atakowane przynęty płynące tuż nad dnem, od czasu do czasu stukające o nie. Tradycyjnie już sprawdziły się typowe szwedzkie, a dzikie u nas kolory fluo i malowanie typu "firetiger". Daleko w tyle nie pozostawały "redheady". Największy jednak szczupak wyprawy został złowiony na fińskiego killera - wobler Nils Master w pomarańczowej barwie. Być może z powodu skuteczności właśnie Nils Master bije cenowo woblery Rapali w szwedzkich sklepach.


Nie brakowało dorodnych okoni - fot. Esox

Co ważne - przekonaliśmy się o konieczności wymiany kotwic w woblerach (szczególnie Rapali) na Ownery. Radykalnie zwiększa to skuteczność zacięć i holi. Jednak nie bez przyczyny na opakowaniach tych kotwic znajduje się specjalne ostrzeżenie. W ferworze walki z rybami mocno ucierpiały nasze palce, szczególnie zaś Legolasa, który wbił sobie Ownera centralnie w kciuk, po kolanko, przy wypinaniu ryby. Operacji wykonanej na łódce opisywać nie będę, bo dla niektórych może to być zbyt drastyczne.


Mam! - fot. Legolas

Po pierwszych dniach łowienia mieliśmy już niejakie przekonanie co do najlepszych miejsc. Na szczupaki okazały się nimi wejścia z plosa do zatok. Samo ploso - niezbyt głębokie zresztą (jeden rów do 6-7 metrów) - praktycznie nie darzyło rybą.


Tato - czyli Kiełbik - podciągnął się wędkarsko w tym roku i zapewnił kapitalny obiadowy wikt - fot. Esox

Przy zatokach jednak, na przedłużeniach krańców brzegu, otaczających zatokę, znajdowały się skalne rumowiska i tam właśnie łowiliśmy szczupaki. Co ważne, zatokopodobne struktury dna zdarzały się również pod wodą. Można to sobie wyobrazić jako zatokę otoczoną brzegiem, który zalany jest na metr lub dwa wodą. To również były doskonałe miejsca.


Ten widok spowodował potężny kop adrenaliny - fot. Esox


Oko w oko z metrowcem - fot. Esox


Jeszcze jeden zryw... - fot. Esox


Witamy na pokładzie - fot. Esox


Foteczka na pamiątkę, ryba powraca do wody - fot. Esox

Obiecujące były też podwodne półki skalne, gdzie dno nagle opadało z półtora metra na 4-5 metrów. Te ostatnie łowiska darzyły też okoniem, który przebywał głęboko, przyklejony do skałek, ale raz po raz zapuszczał się na skalny, płytki blat i atakował drobnicę, co przypominało z wyglądu dawny widok z mazurskich jezior. Najlepszy na okonia okazał się jednak ciąg trzech górek, gdzie trafił nam się "wywróżony" nieco wcześniej dublet okoni. Oba okazy (40 i 44 cm) wzięły równocześnie mnie i Legolasowi i zostały wprowadzone do jednego podbieraka.


Dublecik - fot. Esox


Okoń wyprawy - fot. Legolas


Takich było całkiem sporo - fot. Esox

W sumie, w ciągu 6 dni łowienia (jeden dzień wypadł, ze względu na pogodę), w ekipie 2-osobowej, wspieranej od czasu do czasu przez 2 wędkarzy początkujących, złowiliśmy 79 szczupaków, z których bodajże 3 były mniejsze niż 50 cm. Najczęściej łowione były ryby w przedziale 60-65 cm, sporo było ponad 80-tek. Rekordowy okaz Legolasa mierzył 111 cm.


Jest! - fot. Esox


Przystojniak - fot. Esox

Złowiliśmy też kilkanaście pięknych okoni, z których sporo przekroczyło 40 cm. Największego udało się złowić mnie, a mierzył on 44 cm. Po całorocznym wędkowaniu w kraju, takie wyniki wprowadziły nas w wędkarską ekstazę, chociaż jesteśmy przekonani, że "nasze" łowisko kryje w sobie znacznie więcej. Według gospodarza jeszcze nie zaczął się prawdziwy sezon na drapieżniki, ze względu na ciepły wrzesień. Dwa przepotężne brania zakończone spięciem ryb, oraz fakt, że łowiliśmy ponad 80-centymetrowe szczupaki poranione przez swych pobratymców dodatkowo pobudzają wyobraźnię i chęć następnych wyjazdów.


Nadgryziona 80-tka - fot. Esox


Kolejna pokancerowana 80-tka - fot. Legolas

Znakomita większość złowionych ryb, z okazami włącznie - a może nawet przede wszystkim - została wypuszczona. Za zasadę przyjęliśmy zabieranie tylko tych ryb, które po spotkaniu z wędkarzem miały marne szanse przeżycia, lub tych, na które nasza wyjazdowa kuchnia złożyła zapotrzebowanie. A wspomnienie takich rarytasów jak piekielnie ostra i aromatyczna zupa rybna czy też filet z okonia w cieście, zapiekany z grzybami i żółtym serem powodują ślinotok jeszcze do dzisiaj.


Płyń i rośnij - fot. Esox

Wreszcie przyszedł czas wyjazdu. Ostatni ranek przywitał nas przymrozkiem, a w pobliżu jezior gęstą mgłą. Podróżowaliśmy dziennym promem, bo tylko taki był dostępny w tym czasie. Z jednej strony daje to sporą oszczędność czasu, z drugiej jednak widok napranych, brudnych i awanturujących się rodaków korzystających z tańszej opcji połączenia, zalegających na korytarzach (na promie dziennym nie ma obowiązku wykupowania miejsc lub kabin) jest potwornym zderzeniem z szarą, polską rzeczywistością.


Sceneria szczupakowych łowów - fot. Legolas

Niestety - jako Polacy nie mamy dobrej opinii w Szwecji. Obwinia się nas wspólnie z Niemcami o rabunkowy model wędkowania, zaś wspólnie z braćmi ze wschodu o złodziejstwo i brak kultury w codziennym życiu. Jest oczywiste, że taki stereotyp wielu krzywdzi i wypacza obraz naszego kraju w mentalności przeciętnego Szweda, ale też faktem jest, że znikąd się nie bierze.


Ulubiony szwedzki kolor - fot. Esox

Na "nasze" łowisko trafiliśmy niejako z polecenia, kiedy to wiosną szwedzka ekipa pod dowództwem Kuby skorzystała z usług przewodnika wędkarskiego, a ten po zapoznaniu się z chłopakami, zaprowadził ich na miejsce. Nasz gospodarz, a zarazem gospodarz jeziora, nie przyjmuje bowiem do kwatery przypadkowych gości. I jakkolwiek zapraszał nas serdecznie na kolejną wyprawę, nadmieniał, by nie reklamować miejsca ludziom, których się nie zna. Związany tą prośbą, a także lojalnością wobec kolegów, którzy "wytropili" łowisko, dane geograficzne zachowuję do swojej wiadomości.


Takie widoki śnią się do dzisiaj... - fot. Esox

Serdecznie dziękuję towarzyszom wyprawy za miłe towarzystwo. Wbrew pozorom, dobór właściwej ekipy na wędkarską eskapadę jest jednym z trudniejszych zadań. Mam wrażenie, że po raz kolejny udało mi się w takiej ekipie pojechać i mam nadzieję, że moi towarzysze mieli takie same odczucia.


Żegnaj Szwecjo! - fot. Esox

Do zobaczenia na następnej wyprawie... Nie wyobrażam sobie, by miała się nie odbyć. Szczególnie, że te 59-centymetrowe szczupaki, o których wspominał nam gospodarz, okazały się być okoniami. A i nie bez znaczenia jest fakt, że wytropiliśmy kolejne, dzikie, mało znane jezioro, gdzie według miejscowych okazałego szczupaka i okonia moc, a i pstrąg się trafia, bo jezioro jest przepływowe.

Esox







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=1209