SAN 2005 - blaski i cienie
Data: 09-10-2005 o godz. 17:00:00
Temat: Muszkarstwo


Udało się! Po rocznej przerwie, w dniach 16-22 września wędkowałem na Sanie.



Dzień wcześniej niż uprzednio planowaliśmy, o godz. 8.00 Maciek podjeżdża pod mój dom. Już po 12,5 godzinnym serialu p.t. „Polskie Drogi” jesteśmy na miejscu. Jakieś „kropelki” na sen i idziemy spać. Rano śniadanko i zaliczamy „pompy”. Idzie nawet nieźle, łowimy dość regularnie. Lipienie wybierają raczej muchy „ubogie” bez żadnych przyozdobień i cudów.

Rano w sobotę idziemy „pod Gruszkę” na prądy. Rozpoczyna się całkiem dobrze, ale niestety zaczyna padać. Po paru godzinach w deszczu mamy już dość i pomimo tego, że rybki biorą postanawiamy kończyć. Dalszą część dnia spędzamy na tak zwanych „prostych rozrywkach” w nowo otwartym pensjonacie „Gawra”. Niestety po całodobowych opadach Sanem popłynęła „sanówa” i to na całej szerokości, Maciek nie daje za wygraną i idzie łowić, ja postanawiam dać spokój i zabieram się za robienie muszek.


Pensjonat "Gawra".


"Sanówa".

Po około trzech godzinach nie jestem już sam i razem z Maćkiem kręcimy muchy, a właściwie muszki „sanóweczki”. A potrzeba ich sporo, są tak małe i delikatne, że wytrzymują tylko trzy, góra pięć lipieni, a pstrąg potrafi ją zdemolować za pierwszym razem.


"Sanóweczki".

Po obiedzie, który dzisiaj wyjątkowo jemy w południe, pomimo płynącej „sanówy”, idziemy na rybki. Niestety efekty nie są zachęcające. W następne dni odwiedziliśmy jeszcze kilka miejsc, w których połowiliśmy z dobrymi efektami. Najciekawiej było poniżej skałki - tam złowiliśmy sporo, w tym kilka naprawdę grubych lipieni.


Mały relaks.


Nad Sanem jeszcze wciąż jest pięknie.

Niestety przez cały czas wiał dość silny wiatr, który powodował niemałe spustoszenie wśród wielu niedoświadczonych muszkarzy.

A teraz coś, co mnie bardzo „zniesmaczyło”. Zauważyłem nowy typ muszkarza - tak zwanego „świstaka”. Idzie takie indywiduum, a właściwie prawie biega w wodzie wzdłuż rzeki w ciuchach za minimum 3 tysiące, w ręku trzyma pewnie drugie tyle i macha i świszczy sznurem. Po co? Nie wiem - zwłaszcza, że jak już uda mu się podać muchę tą swoją AFTMA 4 to widać, że łowi na nimfę. Minę ma hardą i dumną, jakby tylko on wiedział, jak tu się łowi ryby, a rzeka była jego własnością i pewnie dlatego macha sznurem przez kilkadziesiąt sekund (po co - czyżby przesuszał nimfy!!??), świszcząc przy tym niemiłosiernie. Fakt, że podanie muchy w czasie wiatru lekkim zestawem to prawdziwa sztuka i trzeba wiedzieć, jak to zrobić. Czyli podawać bokiem tak, by sznur znajdował się na całej długości jak najbliżej powierzchni wody. A nie świszczeć jak kiep nad głową. No, ale przecież na kilkunastu świstaków iluś miało chyba cięższe zestawy. Jestem o tym przekonany i dlatego stwierdzam z ubolewaniem powstanie nowego stylu rzutu muchowego. To rzut świszczący - im głośniej i dłużej tym lepiej. Niezbędne jest w tej metodzie też by to, na co łowimy i w co jesteśmy ubrani kosztowało tak minimum ze 4 tysiące. Im więcej tym lepiej oraz całkowita ignorancja otoczenia.

Nie, nie jestem zwolennikiem obdartusów nad wodą. Schludnie ubrany wędkarz to miły i świadczący o kulturze i prawidłowym podejściu do wędkowania widok. Jednak to tylko początek i potrzeba jeszcze czegoś, by od tego początku przejść dalej.


Maciek+ AFTMA 4.
Ten zestaw pracuje jak szwajcarski zegarek i żaden wiatr mu nie straszny

Następny odkryty przeze mnie typ muszkarza to „ pii, pii”!!!"Pii" w tym przypadku należy zastąpić słowem, powszechnie uważanym za wulgarne - dla lepszej orientacji podpowiem, że na "k". Niestety ten gatunek jest najczęściej spotykany wśród zawodników.
Mniej więcej od wtorku zaczęły zjawiać się ekipy uczestniczące w zawodach „Lipień Sanu” i wśród nich - o zgrozo - całkiem spora grupa nowoodkrytego typu „pii, pii” .

W przedostatni z siedmiu dni zaliczam prawdziwe „eldorado” w przeciągu niecałych dwóch godzin 30 ryb. Potem przestaje już liczyć.


Autor i jego "kardynałki".

Po pewnym czasie siadam na kamiennej wysepce na środku rzeki - za chwilkę przychodzi Maciej. Wokół szumi San i słychać niestety wszechobecny „świst, świst” i „pii pii” mam, „pii” jest, „pii”,ale miałem itd. itp..

Pora do domu. Ostatni dzień wędkowania na Sanie. Co dziwne - w tym samym miejscu, na te same muchy, a nie mogę złowić żadnej ryby. Dopiero po trzygodzinnym bezrybiu odkrywam, że dzisiaj lipienie postanowiły dokładniej przyglądać się muchom, a zwłaszcza sposobowi ich prowadzenia. Zakładam muchę bez ogonka i zaczynam łowić rybki. W przypadku jęteczki z ogonkiem należało ją prowadzić krótko „w punkt” i efekty były od razu lepsze.

W ostatni dzień wędkujemy nieco krócej. Pakujemy się, wieczorem ostatni posiłek w „Gawrze” i spać -jutro wcześnie rano zaczynamy następną część serialu ”Polskie Drogi”.


Odpoczynek na kamiennej wysepce.

Wszystkie złowione ryby wróciły w dobrej kondycji do wody. Łowiliśmy wyłącznie metodą suchej muchy. San nadal darzy rybą każdego, kto myśli i potrafi wyciągać wnioski. A co za tym idzie jest zaopatrzony w odpowiedni sprzęt i muchy lub w razie potrzeby potrafi zrobić sobie sam takie, by były w danym czasie odpowiednie.
Przepraszam za słabą jakość fotek.

Yari







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=1219