13-ty nieszczęśliwy - szczęśliwy
Data: 18-11-2005 o godz. 11:45:00
Temat: Łowca okazów


Trzynasty od ponad roku kojarzy mi się z ogromnym szczęściem, bowiem trzynastego urodziła mi się córeczka. W niedzielę, trzynastego listopada miałem zostać w domu, bo żonka miała dyżur w aptece. Jednak stęskniona teściowa postanowiła porwać mi moją małą córeńkę, a mnie wysłać na ryby. I niech ktoś mi powie, że teściowe są złe!



Gdzie jechać? Narew, Zegrze, może ujście Rządzy? Wszędzie tam można poszukać okoni. Może Pogorzelec - od jakiegoś czasu czułem nieodpartą chęć odwiedzenia tego miejsca. Wstałem o czwartej rano, szybkie śniadanko i do samochodu. Gdy dojeżdżałem do Warszawy coś mnie tknęło, żeby pojechać na jedno ze starorzeczy Wisły poniżej Warszawy. Miałem ponton, więc nie musiałem szukać miejsca między brzegowymi wysiadywaczami.

Na miejscu jestem jeszcze przed świtem. Szybkie pompowanie. Rozpakowanie sprzętu i na wodę. Jedyny minus tego przedsięwzięcia to brak echa, a nigdy wcześniej po tej wodzie nie pływałem. Zsuwam ponton na wodę i wślizguję się do środka. Bezgłośnie i nieśpiesznie odbijam od brzegu. Aż dziwne, że nie ma mgły. Wtapiam bezszelestnie wiosła w czarną smołę wody i odpływam coraz dalej od brzegu. Przestaję wiosłować i rzucam kilka razy w różnych kierunkach, żeby wymacać dno. Pływam tak dobre pół godziny nim znajduję dołek. Z jednej strony czuję twardy stromy stok, u jego podnóża zaczyna się muł. Dołek jest dość spory, na dnie w tym mule jest coś twardego, co zabiera mi kilka przynęt. Jednak po pewnym czasie dokładnie wiem, jak przeprowadzić przynętę, żeby ta tylko lekko muskała zaczep. Ustawiam się na głębokiej wodzie. Dziesięciokilowa kotwica grzęźnie w mule tak solidnie, że obawiam się, czy dam rade ją wyciągnąć. Nic to - czas zacząć łowić. Zrywa się leki wiaterek, może w końcu coś się ruszy.

Na brzegu coraz więcej wędkarzy, robi się coraz bardziej miejsko. Mięso lata raz z jednej, raz z drugiej strony - ech szkoda słów. Odcinam się od tego zgiełku, naciągam czapkę na uszy i wtapiam wzrok w szczytówkę kija. Skok, kok i jakieś takie dziwne pstryk. Delikatne, przy mocniejszym wietrze nawet bym nie dostrzegł. Zacinam i nic. Kolejny rzut i sytuacja się powtarza. Co do licha - przecież to nie leszcze. Czasem, gdy przynęta wpadnie w stado białorybu czuć na kiju coś w stylu okoniowych pstryków. Te jednak są inne, jakby mały okonek chwytał końcówkę przynęty w pyszczek i machał nią na boki. Szperam w pudełku i wyciągam z dna zeszłoroczny patencik -dozbrojoną w ogonku małą kotwiczką gumę. Rzut jeden, drugi, trzeci i nic. Dziwne, czyżby nieco gorzej pracująca przynęta nie wabiła ryb? Zmieniam więc znów przynętę na gumę bez dopalacza. Robię sobie małą przerwę na śniadanko. I w tym momencie trafia do mnie złowieszcza myśl. Nie ma termosu. Co gorsza nie mam go nawet w samochodzie. Ciepły napitek został w domu. Memlę więc zmarznięta kanapkę z wczorajszego chleba z kiełbasą i popijam lodowatą colą - jest super.

Dochodzi dziewiąta, a ja nie mam kontaktu z rybą. Nachodzi mnie nawet chęć przestawienia się, ale jak sobie pomyślę o kotwicy, od razu gdzieś umyka. W pewnym momencie coś przytrzymuje przynętę. Napinam zestaw i czuję opór. Jednak jakiś taki dziwny, jakbym podhaczył leszcza. Nie zacinam. Skręcam powoli zestaw, a rybka robi się coraz cięższa, aż w pewnym momencie czuję sandaczowe bicie w dno. Na zacięcie jest za późno, ryba pod pontonem i nagle luz. Niech to, miałem ładną rybkę na kiju i nie zaciąłem. Ale nawet nie pstryknęła, musiał zassać przynętę tuż przed opadnięciem na miękkie dno i zrobić to na tyle łagodnie, że nie zauważyłem tego na kiju. Koncentruję się bardziej i znów czuje dziwne brania. Zakładam znów dozbrojoną gumę i w trzecim rzucie pstryk Zacięcie w tempo i czuję rybę. Tym razem zwijam zupełnie inaczej. Wiem, że to nie leszcz, więc nie daję rybie ani na moment odetchnąć. Już po chwili mam sandacza pod powierzchnią. Łapię za podbierak i coś we mnie zaczyna się śmiać. Kilka zręcznych ruchów i udaje mi się wepchnąć sandacza do małego okoniowego podbieraka. Wciągam rybkę do pontonu, guma tkwi głęboko w jej pysku. Sześćdziesiątak jest pięknie wybarwiony, brązowy grzbiet, złote boki.

Skupiam się jeszcze bardziej na łowieniu. Znów zaczynają się te dziwne podskubywania, więc po raz kolejny zakładam dozbrojoną przynętę. Rzucam, obławiając każdy centymetr dna i nic. Po którymś z kolei rzucie, gdy plecionka wystaje już prawie pionowo spod pontonu znów mam przytrzymanie. Potworne zacięcie i kołowrotek z chrzęstem oddaje plecionkę. Nic się nie dzieje. Zaczep? Niemożliwe - nic tam nie było. Napinam jeszcze mocniej i ryba rusza. Powoli, bez gwałtownych zrywów odpływa. Obraca mi ponton w stronę otwartej wody, nabiera impetu i prze szybciej, bijąc co jakiś czas w dno. Serce bije coraz szybciej, ryba łukiem opływa ponton, jakby słabła. Więc może wcale nie jest tak duża jak mi się wydawało. Mam ją już prawie pod pływadłem i... Kotwica! Niech to szlag - sandacz wpływa pod ponton i czuję jak plecionka trze o linę kotwicy; już po nim – myślę. Sandacz rusza w gwałtownej ucieczce, a plecionka wysnuwa się ciągle w to samo miejsce, więc jednak zaczepił nią o linkę. Wkładam kij do wody kilka ekwilibrystycznych manewrów i znów wszystko jest w porządku. Czuję rybę, a ta dalej pokazuje co potrafi. Kręci raz w lewo, raz w prawo, z całej siły prąc w dno. Dopada mnie wspomnienie zeszłorocznego karpia, jednak szybko je rozwiewam, bo to nie może być karp. Jeszcze kilka chwil i widzę go pod powierzchnią. Jest wielki, piękny i ciągle jeszcze silny. Zerkam na podbierak, potem na rękawice do podbierania szczupaków. Podbierak za mały, rękawica w drugim końcu pontonu, a sandacz pod powierzchnią. Kładę się na burcie, łapię za podbierak i naprowadzam sandacza na niego. Odkładam szybko kij i jednym ruchem naciągam podbierak na łeb ryby, a drugą ręką chwytam za ogon. Jeszcze tylko szybkie podciągnięcie i mam go w pontonie.

Jest ogromny. Z brzegu słyszę okrzyki – Panie szczupak???- odkrzykuje, że tak. Chwilka odpoczynku i biorę się za wyczepianie ryby. Guma jest gdzieś głęboko w ogromnej paszczy ryby. Wkładam powoli dłoń pod pokrywę skrzelową i zsuwam siatkę podbieraka. Patrzę na ponton, jest tam pełno krwi. No nie - znów jak przystało - rozcinam sobie rękę. Ilość krwi robi się niepokojąca, ale nic nie czuję, nic mnie nie boli. Rozchylam pysk ryby i już wiem, co jest nie tak. Sandacz ma rozerwane skrzela i stąd krew. Kotwiczka, która miała być lekarstwem na delikatne brania okazuje się być zabójstwem dla ryby. Chwila zastanowienia i uśmiercam rybę. Siadam i odkładam wszystko. Patrzę to na rybę, to na brzeg. Znów docierają do mnie odgłosy cywilizacji, powoli się wyciszam. Zjadam kolejną kanapkę z ciągle zimną colą. I zaczynam łowienie.

Kilka rzutów i znów dziwne branie, odczekuję chwilę z zacięciem. Kilka kolejnych podskubań, zacinam i siedzi. Czuję okonia, gwałtownie targającego łbem. Jednak nie jest to jakiś okaz, ma może dwadzieścia parę centymetrów. Kotwiczka jest podpięta pod szczęka. Więc to takie okonki były sprawcami tych delikatnych puknięć. Do piętnastej łowię ich jeszcze pięć, by w końcu poddać się i powoli zbierać do domu. Jeszcze ostatnie kilka machnięć, jeszcze kilka chwil do nacieszenia się samotnością. Brzeg już opustoszał, zostali tylko nieliczni, najwytrwalsi. Rzucam daleko na wypłycenie. Zwijam powoli. Podrywając przynętę o kilka może kilkanaście centymetrów nad dno łagodnym podniesieniem szczytówki i dwoma obrotami korbki kołowrotka. Sprowadzam wabik po stoku i gdy ma już wpaść na muł czuję jakby delikatne dotknięcie - natychmiast zacinam. I znów stoi, by po chwili z nieprawdopodobną siła ruszyć w stronę rzeki. Kij wygina się po rękojeść, a plecionka świszcze na przelotkach. Co za siła. Teraz dopiero czuję adrenalinę. Ryba walczy fantastycznie, robiąc długie odjazdy i murując do dna. Trzęsę się już jak osika, a ryba ani na moment się nie poddaje. Walka trwa i trwa, aż w końcu ryba słabnie. Ciągnę ją powoli do siebie, a ta idzie cały czas przy dnie. Zrównuje się z pontonem i płynie dalej, wciągając mi kij pod wodę. Obraca ponton i wszystko zaczyna się od nowa. Ręka zaczyna boleć coraz bardziej, a ryba ciągle walczy. Po pewnym czasie zaczyna krążyć coraz bliżej łodzi, by w końcu błysnąć złotym bokiem pod powierzchnią. Sandacz jest monstrualny. Nie wierzę własnym oczom! O takich rybach się śni, marzy, ale nie łowi.

Klękam na dnie pontonu i czuję jak coś wbija mi się w kolano. Kładę się na burcie i wyciągam jak najdalej. Podciągam smoka do ręki. Wsuwam końce palców pod skrzela, a ryba w ostatnim akcie desperacji bije głową w dół. Coś puszcza, coś pęka i kij się prostuje. Sandacz oniemiały nagłą wolnością i wycieńczony walką leży pod powierzchnią, leniwie poruszając wielką płetwą piersiową. Wyciągam się jeszcze bardziej i wsuwam palce pod skrzela. Sandacz szarpie się i nie mam siły go utrzymać, odpływa.

Leżę z ręką mokrą do łokcia na burcie pontonu i słyszę dziwne syczenie. Robi się jakoś zimno. To haczyk, który wbił mi się w kolano rozrywa podłogę pontonu. Niech to szlag. Siadam na burcie i patrzę na ponton. W podłodze nie ma już powietrza, a wielka dziura łypie na mnie złowieszczo. Serce ciągle wali jak młot. Biorę do ręki wędkę i oglądam zestaw. Agrafka jest prawie prosta. Chce mi się płakać. Czemu po całym dniu łowienia nie zmieniłem przyponu. Czemu nie przewiązałem węzła. Czemu, czemu, czemu. Te pytania biją się we mnie, odbijając echem od ściany drzew za plecami. Patrzę na ryby w pontonie, są piękne i uśmiecham się do nich. Jeszcze tylko ta przeklęta kotwica. Staram się ją wyszarpnąć, ale nie jest to łatwe. Po krótkiej szamotaninie w końcu się udaje. Wracam. Gdy dopływam jest już zupełnie ciemno. Jestem wymęczony, wypompowany, ale szczęśliwy. Mierzę ryby: mniejszy ma prawie 60, większy 94 cm. Pakuję się i jadę do domu. W domu dokładne mierzenie. Mniejsza ryba ma pięćdziesiąt dziewięć i pół centymetra, większa dziewięćdziesiąt cztery i siedem milimetrów. Więc pobiłem swój zeszło roczny rekord o dziesięć centymetrów.

Ryby nie miały nic w żołądkach. Łowiłem kijem Kuschiro Lancer 275 do 28 gram wyrzutu. Kołowrotkiem Schimano Aero GTM 3000 i plecionką Barkleya o średnicy 0,12 mm.

Wykrzyknik







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=1241