Rybacy, kłusownicy, kormorany, wydry i krokodyle...
Data: 25-01-2006 o godz. 11:00:00
Temat: Nasza publicystyka


Wyobraźmy sobie, że dziś za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, całe to wymienione w tytule towarzystwo (ewidentnie winne bezrybiu, w przeciwieństwie do wędkarzy) znika znad naszych wód, a jedynymi jej władcami pozostają wędkarze. Co przynosi nam zatem dzisiejszy dzień, pierwszy dzień bez siat, kłusoli i innego tałatajstwa?



Odpowiedź postaram się zawrzeć w kilku punktach, odnosząc je do wód PZW, było nie było stowarzyszenia, do którego należy przytłaczająca większość z nas, będącego zarazem gospodarzem największej ilości wód.

1. Kto może wędkować?

Odpowiedź jest teoretycznie prosta – posiadacz karty wędkarskiej (plus opłaconych składek). Pomijam tu oczywiście młodzież wędkującą razem z posiadaczem karty. Karty wędkarskie wydaje starosta po przedłożeniu zaświadczenia o złożeniu egzaminu przed komisją egzaminacyjną PZW. A zatem jedynym elementem weryfikującym dostęp do wędkowania jest ww. egzamin obejmujący znajomość Regulaminu Amatorskiego Połowu Ryb.

Egzamin ten funkcjonuje w dwóch różnych sferach fikcji. Pierwsza sfera, to sam fakt jego zdawania przed komisją PZW tzn. w wielu wypadkach o żadnym egzaminie nie ma mowy, gdyż wystarczy uiścić opłatę egzaminacyjną po to, by otrzymać „kwit”, upoważniający starostę do wydania karty wędkarskiej.

Druga sfera to zakres przedmiotowy egzaminu obejmujący RAPR czyli zbitkę pewnych przepisów i zasad z różnych aktów prawnych, okraszonych związkowymi regulacjami. I nic poza tym!!! Niewątpliwie trzeba znać wymiary, okresy ochronne, limity i wiele innych zasad tam zawartych, ale czy znajomość RAPR pomoże nam w odróżnieniu małego bolenia od dużej uklei lub jazia od płoci? Czy zdający posiadając wiedzę na temat zakazu połowu różanki i słonecznicy wie, jak te gatunki wyglądają? Czy wie dokładnie jak obchodzić się ze złowioną w okresie ochronnym lub niewymiarową rybą po to, by wróciła do wody i przeżyła? Czy wiedząc, że np. płoć, lin i okoń nie posiadają okresu ochronnego wie, że nie powinno się ich poławiać w czasie tarła i dlaczego? Czy posiada elementarną wiedzę ichtiologiczną?

Pytania można oczywiście mnożyć, ale jedno jest pewne: RAPR nam tego nie wyjaśni, a egzaminator nie będzie wymagał tej wiedzy, więc pozostaje „nauka” nad wodą i „nauczyciele” na jakich trafimy, a ci mogą być bardzo różni. Efekty takiej „weryfikacji” kandydatów na wędkarzy widzimy zarówno nad wodą, jak i w Internecie.

Daleki jestem od prostych porównań pomiędzy PZW, a Polskim Związkiem Łowieckim, lecz nie mogę się oprzeć przed przedstawieniem kilku wybranych (podkreślam wybranych!) warunków, które musi spełnić kandydat na myśliwego. Należą do nich: odbycie rocznego stażu i szkolenia w PZŁ oraz złożenie egzaminu (o składzie komisji nawet nie będę wspominał), obejmującego znajomość m.in. z:

    - zasad ochrony przyrody i podstawowych gatunków zwierząt objętych ochroną gatunkową
    - biologii zwierząt łownych
    - chorób zwierząt i sposobów ich rozpoznawania
    - etyki
    - zasad obchodzenia się z upolowaną zwierzyną
    - zasad prowadzenia gospodarki łowieckiej.
Pozostawiam to bez komentarza.

Odpowiadając natomiast na pytanie postawione w śródtytule można powiedzieć, że każdy może wędkować, nawet ci, nie będący w żadnym stopniu przygotowani do uprawiania wędkarstwa.

2. Ile to kosztuje?

Chodzi mi oczywiście o składki, które co roku musimy obowiązkowo wpłacać do kasy PZW. Swoje już opłaciłem, uiściwszy w kasie 143 zł. Ta kwota daje mi możliwość wędkowania przez 365 dni w roku na łowiskach okręgu mazowieckiego i siedmiu innych okręgów, z którymi mamy podpisane porozumienia. Za każdy dzień łowienia płacę zatem 39 groszy.

Oczywiście zdaję sobie sprawę, że wielu kolegów płaci więcej, ale i tu trudno się dopatrzyć kosztów zbijających z nóg. Opłacający składki w wysokości 300 zł., płacą za dzień 82 gr, a płacący 500 zł – 1zł 37 gr za dzień.
Świadomie, aby nie komplikować tych wyliczeń, pomijam kwestie zniżek np. dla młodzieży uczącej się i emerytów.

Odpowiadając na pytanie postawione w śródtytule można bez cienia przesady powiedzieć, że możliwość uprawiania wędkarstwa kosztuje grosze. Tańsze może być tylko „uprawianie” spacerów po parku, o ile wstęp do tego parku jest bezpłatny.

3. Jakie daje nam to możliwości?

Odnoszę wrażenie, że gdyby osobę niezorientowaną w temacie zapytać, co można robić nad wodą przez 24 godziny za 39 gr odpowiedziałaby, że wsłuchiwać się w odgłosy przyrody bo nie sądzę aby uwierzyła, że za takie pieniądze można wyjąć z wody i zabrać do domu kilka/kilkadziesiąt kilogramów różnych ryb, o wartości handlowej przekraczającej nawet 1000 razy te groszowe opłaty. W zakresie limitów ryb do zabrania z łowiska RAPR daje nam praktycznie nieograniczone możliwości, zupełnie jakby wędkarz płacił za dzień łowienia 39 złotych, a nie 39 groszy. W „majestacie prawa”, czy jak kto woli „w świetle jupiterów”, wędkarz może zabrać z łowiska w skali roku np.:
    - 1850 kg - okoni, tyle samo płoci, jelcy i karasi złocistych
    - tony - leszczy, krąpi i karasi srebrzystych
    - ponad 1000 szt. - karpi
    - ponad 700 szt. - szczupaków
    - ponad 600 szt. - sandaczy.
Oczywiście zawsze można powiedzieć, że statystyczny wędkarz nie zabiera ton ryb w skali roku. Należy mieć jednak na względzie dwie kwestie. Po pierwsze taki „stan prawny” nie obowiązuje od wczoraj, tylko od wielu, wielu lat i od tych wielu lat przyczynia się do wyrybienia naszych wód (o, przepraszam: zapomniałem że to rybacy, kłusownicy...), a po drugie należy zdać sobie sprawę z tego, że wędkarz wcale nie musi łowić tony ryb, aby wodę rybną szybko uczynić bezrybną.

Druga możliwość dana wędkarzom przez obowiązujące przepisy, a w zasadzie brak tychże, to nieograniczony dostęp do łowisk, czego wynikiem jest tzw. „nadmierna presja wędkarska”. O limitowaniu dostępu do wód pisze ostatnio dość często na forum PW np. Marek Kaczmarczyk. Trudno jest odmówić mu racji. Zmniejszenie limitu szczupaka z 3 szt. dziennie do 1 szt. samo w sobie nic nie da jeśli akwen zostanie zarybiony 1000 wymiarowych szczupaków, a zarazem poddany presji 1000 wędkarzy. Wyrybienie jest tylko kwestią czasu.

Odpowiadając na pytanie zawarte w śródtytule, należy dojść do wniosku, że obowiązujące przepisy dają nam nieograniczony dostęp do wody, przy jednoczesnej nieograniczonej (tylko tak można nazwać obowiązujące limity) możliwości jej eksploatacji.

4. Jak to będzie wyglądało w praktyce?

Koło X liczy 500 członków i gospodaruje na jeziorze o powierzchni 50 ha. Składka „na ochronę i zagospodarowanie” wynosi w tym okręgu 100 zł na cały rok. Przyjmijmy, że w kole X nikt nie korzysta z żadnych ulg. A zatem do kasy koła X wpłynęło 50 000 zł. Składki te, jako składki okręgowe trafiają do kasy ZO. Przyjmijmy jednak, że dzięki staraniom członka ZO, pochodzącego z koła X, cała kwota 50 000 zł wraca do tego koła. Przyjmijmy też, że koło nie będzie ponosić żadnych kosztów (np. transportu ryb, pracowników prowadzących zarybienia, ochrony wody) poza kosztem zakupu ryb do zarybień.
Oczywiście wszystkie te założenia finansowe są spod znaku SF, ale co mi tam...

Przypominam, że za dotknięciem czarodziejskiej różdżki nie mamy już rybaków, kłusowników i innego tałatajstwa. Mamy natomiast 50 000 zł na zarybienia na cały rok, 500 wędkarzy z koła X + bliżej nieokreśloną liczbę wędkarzy z tego okręgu i okręgów sąsiadujących (vide porozumienia) i 50 ha jeziorko wyrybione przez rybaków i kłusowników, którego rybostan to płotki, podleszczaki, niedobitki okonia i szczupaka, trafiający się czasami ładny lin i karaś plus jakieś karpie – pozostałości z poprzednich zarybień. Innymi słowy proza wędkarskiego życia w wielu rejonach Polski.

Przyjmijmy teraz, że wędkarze postanowili dokonać zarybień nie narybkiem/wylęgiem lecz rybami w rozmiarach handlowo-wymiarowych i zarybić jeziorko karpiami, szczupakami, karasiami i okoniami. W trzech różnych źródłach sprawdziłem ceny ww. gatunków ryb i uśredniając je wyszło mi, że za 50 000 zł można kupić:
    - 1500 karpi (10 zł kg/1szt)
    - 1000 szczupaków (15 zł kg/1szt)
    - 3000 karasi (10 zł kg/3szt)
    - 3000 okoni (10 zł kg/4szt).
Teraz proste pytanie: ile czasu zajmie 500 członkom koła X wspomaganym nieograniczoną ilością kolegów z macierzystego okręgu i kolegów z innych okręgów (vide porozumienia) wyrąbanie wody z takiego zarybienia?

Pewnym rozwiązaniem może być zarybianie nie rybą o wymiarach handlowych, lecz np. wylęgiem żerującym bądź narybkiem. Ceny za wylęg żerujący w zależności od gatunku kształtują się przeciętnie na poziomie 10 – 30 zł za 1000 sztuk, zaś narybku w granicach kilkudziesięciu groszy za sztukę. I wszystko byłoby fajnie i ładnie, gdyby nie fakt niskiej przeżywalności ocenianej przez fachowców na poziomie ok. 1% (słownie: jednego procenta), co może spowodować sytuację, w której za takie ryby zapłacimy więcej niż za „dorosłe”.

Pozostaje jeszcze kwestia tarła naturalnego, ale tutaj trzeba się oderwać od „myślenia zgodnie z RAPR” i przestać walić w łeb wszystko co się rusza, niezależnie od tego, czy zdążyło się wytrzeć, czy też nie, tylko dlatego, że nie jest to zabronione przez RAPR. Ale to już zupełnie inny temat...

Podsumowanie

1. Wędkarzem może zostać każdy, a w zasadzie możemy mówić o powszechnym dostępie do wędkowania i tym samym do wód i ich eksploatacji.
2. Opłaty ponoszone za możliwość wędkowania są na poziomie handlowej wartości kilku kilogramów rybiego mięsa.
3. Po uiszczeniu opłat za możliwość wędkowania – zgodnie z RAPR - otrzymujemy w prezencie praktycznie nieograniczony dostęp do ton rybiego mięsa.
4. Zarybienia dokonywane z groszowych składek wędkarzy, przy obowiązujących limitach oraz presji wędkarskiej nie tylko nie są w stanie zrekompensować już zaistniałych ubytków w rybostanie, ale też nie pozwolą na zbudowanie rybnych wód.

Trzeba sobie powiedzieć wprost, że gospodarka oparta o takie jak ww. zasady jest po prostu GOSPODARKĄ RABUNKOWĄ i wędkarzom do wyrybienia wód wcale nie są potrzebni rybacy i kłusownicy. Przy tak prowadzonej gospodarce SAMI DAMY SOBIE RADĘ Z PROBLEMEM RYB W NASZYCH WODACH (choć malkontenci twierdzą, że już daliśmy).

Myślę, że na zakończenie warto choćby dla kontrastu pokazać jak to robią inni, a w szczególności jakie są koszty utrzymania łowiska po to, by darzyło nas rybą, a nie tylko rybim mięsem. Zachęcam do lektury, którą znajdziecie TUTAJ.

Czez

PS. Jeśli ziszczą się marzenia wywalenia sieci z wód PZW, a kłusownicy trafią do więzień po planowanych zmianach w przepisach rybacko - wędkarskich, zaś w stosunku do kormoranów zastosujemy "model mazurski", to należy się głęboko zastanowić, kogo obarczymy winą za bezrybie.
Moja nieśmiała propozycja to... ZWALMY WINĘ NA... KROKODYLE!!!







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=1287