Dziewczyna wędkarza
Data: 11-10-2002 o godz. 21:23:49
Temat: Bajania i gawędy


Nareszcie upragnione wakacje. Będziemy mogli spędzić trochę więcej czasu razem. Las, jezioro, spokój - brzmi romantycznie. Z zapałem więc pakuję najpotrzebniejsze rzeczy. Niedawno dowiedziałam się, że należy do nich również wędka. Przedmiot duży, nieporęczny, ale cóż, sprzeczać się nie będę. W końcu to jego największy skarb. Oczywiście poza mną (dobrze, że nie zapomniał i dorzucił).



Po długiej i uciążliwej podróży jesteśmy na miejscu. Oboje - szczęśliwi i uśmiechnięci - stwierdzamy, że taki odpoczynek, w takim właśnie miejscu jest najodpowiedniejszy. Chociaż, prawdę mówiąc, każde z nas myślało o trochę innej formie spędzania czasu. Dokładniej rzecz biorąc - to ja nie sądziłam, że aż tyle uwagi Artur będzie chciał poświęcić wędkowaniu. Ponieważ jednak uważam, że nie należy zapierać się rękoma i nogami przed tym, co wydaje się nieciekawe, ale czego nie próbowałam, postanawiam, że zaryzykuję.

Jeszcze pierwszego dnia, zaraz po wstępnym rozpakowaniu się (czyli ja - ubrania i takie tam, Artur - sprzęt wędkarski, bo ja przecież się na tym nie znam), ruszamy w stronę jeziora. Na początku oczywiście trzeba przygotować łódkę, zapakować do niej wędki, resztę sprzętu. Wreszcie także nas samych. Bardzo szybko zauważam, że na jeziorze jest chłodniej i wiatr jakby większy wieje. Nie zraża mnie to jednak. Podekscytowana, nie mogę się doczekać, kiedy zacznę rzucać. W końcu to moje pierwsze wędkowanie, nie licząc tych momentów gdy byłam jedynie osobą towarzyszącą.

Na miejscu zostaję odpowiednio poinstruowana - co, jak i kiedy mam robić. Ale co tam. Tysiące razy widziałam jak to się robi - zamach, rzut, nawijanie i z rzadka hol ryby. Nic skomplikowanego, a jednak... Artur patrzy trochę niewyraźnie, ale wcale mu się nie dziwię. Niestety nie idzie mi tak, jak tego chcę, a w dodatku robi się coraz zimniej. Zniechęcona odkładam więc wędkę. Niech Artur sobie połowi i nacieszy się tym co lubi. Albo nie... Chłód za bardzo zaczyna mi dokuczać. Chcę wracać.

Każdego następnego dnia wstaję z coraz większym zapałem do wędkowania. Zdobywam w końcu wędkarskie doświadczenie. I w każdej chwili mogę złowić mój pierwszy okaz. Sama nawet zakładam przynętę. Na razie tylko kukurydzę, bo jeżeli chodzi o robaki... No cóż, od niedawna mogę już na nie patrzeć bez wstrętu, ale o dotykaniu na razie mowy nie ma. To i tak postęp - mój osobisty instruktor jest trochę ze mnie dumny. Rzuty też wychodzą mi już w dobrym kierunku. Z tolerancją do 90 stopni.

W końcu udaje mi się coś złowić. Całkiem sporego - jak mi wyjaśniono - okonia. Najładniejszego drapieżnika wędkarskiego zlotu. Wszyscy mnie chwalą, ale ja zdaję sobie sprawę, że było to szczęście początkującego. Ryba jest i mam już wolne. - a przynajmniej tak mi się wydaje. Moją ambicją była ryba, zwykła ryba, a nie ich cała siatka i mistrzostwo Polski. Czy On tego nie rozumie?!

Gdy przychodzi czas wyjazdu, stwierdzam, że zawodowiec to nigdy ze mnie nie będzie. Ale wiem już jak wygląda okoń i inne co bardziej pospolite gatunki, jak składa się wędkę, jak miesza zanętę. Wiem też, że na takich wyjazdach jest miło, nie można tylko przesadzać.

Gdy ktoś mnie pyta o to czy lubię wędkowanie, odpowiadam, że całkiem lubię. Przecież chętnie jeżdżę na takie wyprawy. Tyle że chyba za szybko mnie nudzi to ciągłe rzucanie i nawijanie, nie wspominając już o patrzeniu na spławik! Bo ja najbardziej lubię spędzać czas z wędkarzami. Niesamowita jest atmosfera na łódce i opowieści o "rosnących" okazach. Pociąga mnie pasja wędkarzy, ale nie obiekt tej pasji. Rozumiem, że taki sposób spędzania czasu odpręża i daje siłę do dalszej pracy w szarym życiu.

Dlatego nie obrażam się, gdy co jakiś czas mój Miś jedzie z wędką (rozumie się to tak: z kilkoma wędkami, pudłem wędkarskim, podbierakiem, wielką siatką, czasami spodniobutami, zanętą, itd.) nad wodę. Ja często jadę z nim. Lubię patrzeć na to jaki jest szczęśliwy i dumny gdy uda mu się złowić coś ciekawego. Zobaczcie - jak niewiele potrzeba facetowi do szczęścia.

Czasami jednak, kiedy On jest na rybach, załatwiam swoje sprawy. Wyjście do kina, spacer i ploty z przyjaciółką, bieganie lub jeżdżenie na rowerze. Takie tam zwykłe, normalne sprawy, na które trzeba znaleźć czas. A mój Misio, cóż... jest wędkarzem. Już chyba nauczyłam się z tym żyć.

Esiowe Kochanie vel Mały Miś







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=14