''Moje ulubione łowisko'' - bliskie, choć tak odległe...
Data: 17-10-2006 o godz. 18:20:00
Temat: Tu łowię


Monk prezentuje:

Dawno, dawno temu, za siedmioma górami i siedmioma rzekami, istniała kraina w ryby i wszelkie inne dobrodziejstwa obfitująca. Tak mógłbym, a raczej powinienem rozpocząć tę opowiastkę, ale byłoby zbyt bajkowo. Zacznę więc tradycyjnie…



Dla tych, którzy mnie znają nie będzie stanowiło tajemnicy, że jestem napalony jak szczerbaty na suchary na wody lubuskie, a konkretnie na wszystko, co wiąże się z miejscowością o wdzięcznej nazwie Słońsk. Wbrew pozorom nie pochodzi ona od regionalnego potentata hodowli tych egzotycznych ssaków lecz od „poniemieckiej” nazwy Sonnenberg, co w tłumaczeniu „z polskiego na nasze” oznaczać miało „słoneczne miasto”. Miejscowość bardzo urokliwa, słońca w niej nie brakuje, ale nie to stanowi jej największy atut, przynajmniej dla wędkarzy. Jest nim sąsiedztwo Parku Narodowego „Ujście Warty” z dużą ilością oczek wodnych, jeziorek, rozlewisko, pozostałych po opadającej wodzie, a przede wszystkim rzeką Postomią i Kanałem Szerokim.

W rozmowach z miejscowymi, najczęściej słyszy się opinie: ''Paaanie – jak my tu przybyli /swajaki zza Buga/ w każdym kanale, dołku, rowie było zatrzęsienie ryb! Wystarczyło zmącić wodę, a szczupaki, wielkie jak kłody drewna tylko łby wystawiali! A piskorza to wszędzie było zatrzęsienie…''. Wspomniane dołki i kanałki ucierpiały niestety w wyniku ''polskiej gospodarki''. ''Za Niemca'' te kilka tysięcy hektarów łąk, stanowiących tereny zalewowe, poprzegradzane były dużą ilością śluz, jazów i wszelkich innych budowli, mających na celu racjonalną gospodarkę wodną. Nieco się - jak widać - pozmieniało, ale okolice te są w stanie nadal zaspokajać apetyty nawet najwybredniejszych wędkarzy.

Nie byłbym jednak w porządku, gdybym w tym miejscu nie stwierdził, że z perspektywy kilkunastu lat mojej bytności w tym terenie rzeczywiście stan rybostanu ulega systematycznemu zmniejszaniu. Oczywiście jak wszędzie mamy tam do czynienia z ''indywidualną, nocną działalnością domorosłych rybaków'', słyszy się jednak o okazałych rybkach wyjętych przez wędkarzy, ale ''lepiej już było''…

Wędkowanie w Słońsku rozpocząłem na początku lat 90-tych ubiegłego wieku /jak to brzmi!!/. Na początku poświeciłem czas DS, bo spinning jakoś mnie „nie kręcił”. Wędkowałem jednak z typowymi słońskimi spinningistami i doceniając ich gościnność oraz chęć pokazania mi uroków i zasobności tych wód, starałem się urozmaicać metody połowu. Ciężko to przychodziło, ale widząc znużenie, malujące się na ich twarzach wyskakiwałem ze stwierdzeniem: ''OK - starczy białorybu - jutro śmigamy na zębatego''. Na ogół moi dobroczyńcy kwitowali takie stwierdzenie uśmiechem od ucha do ucha i ku obopólnej radości ŁOWILIŚMY. Chociaż czy spinningowanie, przy którym w co drugim rzucie wyjmowało się szczupaka można nazwać łowieniem? Nie były to wprawdzie sztuki godne pogawędkowej ''Galerii Okazów'', lecz kiedy dzisiaj wspominam te ''pięćdziesiątaki'' łezka się w oku kręci… Dodatkowym powodem zmiany DS-a na spinn bywały stwierdzenia damskiej części moich gospodarzy: ''Wspaniałe są te liny, karasie, ale szczupaczka, to bym zjadła ze smakiem''. Czyż można odmówić teściowej? Jako kochany zięć - nie potrafiłem!

Postomia - jak każda woda - miewa swoje lepsze i gorsze miejsca. W tamtych czasach wystarczyło tylko do niej dojechać i można było się bawić. Wjazd od Przyborowa, betonówka i po prawej stronie wspaniałe miejsca okoniowe. Łowienie było dość kłopotliwe, bo brzeg porośnięty był krzakami, a brodzenie w tej wodzie zabronione było od zawsze /pływanie zresztą również/. Odcinek ten ciągnął się kilkaset metrów, a dalej fajne miejsca szczupakowe, które potrafiły obdarować wędkarza ładnym linem, karasiem oraz leszczem. Ale to jeszcze nie to…

Jako, że były to jeszcze czasy, których mottem było ''Naród z Partią, Partia z Narodem'' demokratycznie wybrani przedstawiciele społeczeństwa troszczyli się o dobro ludzi pracy. Skoro z łąk zwożono setki przyczep wyładowanych sianem, należało pomyśleć, aby biedne koniki, a później traktory nie musiały ich wyrywać z błota. Dlatego podjęto decyzję, aby wybudować z płyt betonowych drogę do samego tzn. ''czwartego mostu''. Tak też uczyniono i inwestycja, mająca ułatwić prominentom wygodny dojazd do miejsca zlotów kaczek i gęsi, pozwoliła miejscowym wędkarzom docierać samochodami do wspaniałych łowisk. Szczupak, sporadycznie gruby sum, karaś, lin, leszcz, karp padał gęsto. Stamtąd bez ryby mógł wrócić tylko ten, kto wędki nie zarzucił. Obecne władze Parku Narodowego zabroniły tam docierać samochodami i motorami. Wiadomo - demokracja. Po co zwiększona ilość wędkarzy ma ograniczać kłusownictwo!? Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal - niezależnie od tego, jak kto te słowa zinterpretuje. Jako ciekawostkę dodam tylko, że jest to droga gminna, nie wchodząca w skład Parku Narodowego - sprawdzałem…
Ale to jeszcze nie to…

Dalej Postomia pięknie meandruje, mija „wyspę mew” i dopiero zaczynają się Łowiska! Niestety - a może ''stety'' - dostęp do nich wymaga już więcej zachodu. Od biedy, decydując się na forsowanie kanału - zabronione - można by iść dalej w stronę Kostrzyna, ale jako człowiek z zasadami, na taki numer nie mogłem sobie pozwolić! Wszak były inne możliwości! Dojazd samochodem odpada - trzeba by było doginać kilka kilometrów łąką, na której komary nie tną chyba tylko w grudniu. Ponadto pozostawiając samochód w szczerym polu należało się liczyć z wizytą stada wypasanych tam koni, które lubią sobie ostrzyć zęby na lakierze. Kilka lat temu cudownie załatwiły tak samochód niefrasobliwego wędkarza, który z pewnością błuuuugo będzie tę wyprawę pamiętał. Fura ponoć wyglądała tragicznie i cała kwalifikowała się do malowania! Wyjściem z sytuacji był… traktor, bo wjazd maszynami rolniczymi był jeszcze wtedy możliwy. Tak więc do poczciwego C-350 podczepiano dwukołową przyczepkę, na której ustawiało się kilkuosobową sofę. Przy produkcji tej dwukółki nikt z pewnością nie uwzględniał takiego wariantu, ale pasowała idealnie! W ten oto piękny sposób w warunkach lepszych niż w Euro-City zasiadało tam trzech moczykijów, otwierało złociste napoje i zaczynało się nabijanie z ''faceta w bereciku'', który powoził tym cudownym, wygodnym i wielce praktycznym pojazdem.

Po dotarciu na miejsce zaczynała się przednia zabawa. Jednego dnia miałem tam dwa liny powyżej 1,5 kg, leszcza ponad 3 kg, że o mniejszych okazach nie wspomnę. Miałem się z pyszna, gdy kiedyś kolega zapytał mnie, dlaczego tych ryb nie zgłosiłem do rankingu ''Wiadomości Wędkarskich''. Od tamtej pory wiem, że liny łapały się na brąz, a leszcz na srebro. Odparłem, że czekam na ''złoto'', choć długo później plułem sobie w brodę.
Miejsce to jest najgłębsze i stąd tam taki urodzaj ryb. Po powodzi 1997 roku, która spowodowała zmniejszenie ilości wszędobylskiego karasia na korzyść ładnego lina, pojawiło się tam dużo okazałych karpi. Łowione były głównie na ziemniaka, choć i na proteinę rzucały się z impetem. Tam też miałem okazję zapoznać moich naprawdę wytrawnych kolegów ze sposobem poławiania na kulki. Na początku nie załapałem, dlaczego tak dziwnie się przyglądają, jak przygotowuję zestawy włosowe. W pewnym momencie - jako że nie jestem karpiarzem - zacząłem oczekiwać na słowa krytyki z ich strony. Jakie było moje zaskoczenie, gdy jeden z nich nie wytrzymał i mówi: ''pokaż, jak ty to robisz, bo kiedyś taki jeden gość zostawił nam torebkę tego wynalazku, ale za licho nie wiemy, jak na to łowić''. Ale mi ulżyło! Po ''wzorowym pokazie z objaśnieniem'' byłem dumny i blady, kiedy zgodnie stwierdzili: ''ale z nas Jędruś gamonie''. Dla pełnej jasności muszę dodać, że wielu z nas mogłoby się od nich uczyć wędkarskiego rzemiosła!

Wspomniane miejsce może obdarować wędkarza również okazałym szczupakiem. Mam przed oczyma okaz, z którym walczył tam młody chłopak. Problem polegał na tym, że był to spokojnie okaz dwucyfrowy, a szczęściarz nie miał podbieraka. Grozę sytuacji potęgował fakt, że łowienie odbywało się ze spokojnie dwumetrowej skarpy. Dysponowałem jedynie małym podbierakiem, który w zupełności wystarczał do podbierania przyzwoitych przedstawicieli białorybu. Uznał, że skoro nie ma większego - nie licząc na udane podebranie - należy próbować tym, co jest i nie będzie miał pretensji, jak się nie uda. Nie miał, choć obydwaj mieliśmy gigantycznego kaca, gdy potwór odpłynął w otchłań głębin.

Czyż można nie kochać takiej wody? Jeśli o mnie chodzi nie potrafię nie darzyć jej ciepłym słowem. Oprócz bogactwa ryb otacza ją przepiękna okolica, pełna ogromnej ilości ptactwa, o spotkaniu którego w mojej okolicy mogę tylko marzyć.
Gniewając się na tę rzekę mam możliwość łowienia w: Warcie, Odrze, wspomnianym na początku Kanale Szerokim i wielu bogatych - szczególnie w okonie - jeziorach. Tam z kolei głowa potrafi rozboleć od ciszy, która się nad nimi ściele.

Gdy mamy już dość wędkowania, można nacieszyć oko widokiem stad ptaków…

… lub znaleźć ''inne zajęcie''.

Mam nadzieję, że kilka dołączonych do tekstu zdjęć zdoła Wam przybliżyć te klimaty. Przybliżyć - bo na ich właściwy odbiór bez pobytu w tym przepięknym regionie, nie ma co liczyć. Szkoda tylko, że dzieli mnie od niego jedynie 500 km.

Monk



Tekst konkursowy. Opublikowany bez korekty, w formie nadesłanej przez Autora. Redakcja.



Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=1433