''Moje ulubione łowisko'' - Bzura - Moja Rzeka
Data: 19-10-2006 o godz. 14:35:00
Temat: Tu łowię


Długo się zastanawiałem od czego zacząć. Ale chyba najlepiej od początku… Pierwszy raz stanąłem nad brzegiem Bzury późnym latem 2003 roku.



Było to w okolicach wsi Młogoszyn. Powiem szczerze, że widok, który ujrzałem z drewnianego mostku, a na który skierowałem od razu swoje nogi, pozostawiał wiele do życzenia. Prosty, ciągnący się po sam horyzont rów wypełniony wodą. Obrót o sto osiemdziesiąt stopni i identyczny pejzaż. Do tego w zasadzie żadnych zarośli, krzaków, nie wspominając o jakichkolwiek drzewach. Eufemistycznie mówiąc, nie byłem zachwycony.

Wstępne pomysły wędkowania pojawiły się koło kwietnia następnego roku. Pierwsze, co zrobiłem, to wziąłem do ręki atlas samochodowy i zacząłem sprawdzać, gdzie najdogodniej będzie zaatakować i czy może z mapy da się odczytać jakieś ciekawsze miejsca do łowienia.
Rzeczywiście, odcinek, który odwiedziłem na początku, w atlasie przedstawiony był jako prosta krecha. Jakiekolwiek zakola, czy chociaż coś, co by je przypominało, zaczynały się dopiero na wysokości wsi Sobota, więc właśnie tam pojawiłem się wiosną 2004 roku.

To, co zobaczyłem, przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Rzeka zdecydowanie bardziej dzika i urozmaicona, miejscami zadziwiająco głęboka przy swojej kilkunastometrowej szerokości, zwalone do wody drzewa, wysokie burty brzegowe, a kawałek dalej już łagodny, stopniowo opadający brzeg, do tego teren dość mocno zakrzaczony i miejscami wręcz niedostępny. Stwierdziłem, że tu nie może nie być ryb !

Pierwsze próby połowów nie nastrajały jednak optymizmem. Bułka, pęczak oraz czerwone robaki – wszystkie te przynęty były zupełnie ignorowane. Dopiero na początku maja, na bodajże piątej z kolei wyprawie, odnotowałem pierwsze puknięcia. Dokładnie pamiętam, że dysponowałem wtedy wyłącznie bułką, pogoda była pod psem, a do tego cały czas lekko mżyło. Nie złowiłem wówczas nic mimo kilku niezłych brań, ale instynktownie czułem że chyba się „zaczęło”. Nie myliłem się…

Następnego dnia nie wiem dlaczego, ale coś mnie podkusiło i zmieniłem moje łowisko. Postanowiłem spróbować szczęścia kilka kilometrów niżej, w okolicach wsi Urzecze.


Most w Urzeczu.

Nie przypuszczałem, że właśnie ten widok będę najczęściej oglądał przez kolejne miesiące, a w sumie można już powiedzieć, że lata. W pierwszy weekend, dzień po dniu, upolowałem dwa ponadkilogramowe jazie, tydzień później zaczęły się leszcze, ale nie jakieś tam żyletki, tylko porządne łopaty – do tej pory najmniejszy jakiego tam złowiłem miał coś koło 0,7 kg.


Wiosenny jazio.

Moje zdumienie rosło z kolejnymi weekendami spędzonymi nad Bzurą. Przez całą wiosnę i początek lata nie było w zasadzie żadnej wyprawy bez kontaktu z jakąś większą rybą, tzn. taką, której nie podniesie się na kiju. Odkryłem moje małe Eldorado.


Leszcz na pęczak.

Zdziwiła mnie tylko trochę niewielka liczba płoci – z dotychczasowego mojego doświadczenia wynikało, że na tą rybkę jest największa szansa w niewielkich rzeczkach. Inna sprawa, że nigdy jakoś specjalnie na płotki się nie nastawiałem – po dwóch pierwszych spiętych leszczach przerzuciłem się na haki nr 6 i tak zostało już do dziś…


Duży haczyk - duża płotka.

Klenie odkryłem dopiero w tym roku, co nie znaczy, że wcześniej nie miałem z nimi kontaktu, ale były to raczej przypadki sporadyczne. Odkryłem, tzn. znalazłem niezawodną miejscówkę na te śliczne i waleczne rybki.


Klenie uwielbiają groch.

Kolejny fenomen tego zakątka: w zasadzie brak presji wędkarskiej. Czasem minę się ze znajomym już z widzenia spinningistą, w weekend pojawiają się grunciarze, którzy okupują ciągle to samo miejsce (o tym za chwilę), a poza tym spotkanie wędkarza jest naprawdę osobliwością. Żyć nie umierać…

Według mnie ciekawszy jest brzeg prawy, dlatego jego poznałem znacznie lepiej i tutaj znajduje się większość moich ulubionych miejscówek. Już na samym początku wypada chyba najbardziej przeze mnie ukochane miejsce, czyli Kołki.


Kołki niedługo po wschodzie słońca.

Do tej pory zastanawiam się pozostałością po jakiej budowli są wystające pale… Łowisko stosunkowo płytkie, bo około półtorametrowe przy średnim stanie wody ze sporą, jak widać na załączonym obrazku, ilością zaczepów. Właśnie tutaj pod koniec maja zeszłego roku stoczyłem najdłuższą i zarazem najbardziej emocjonującą walkę z rybą w mojej dotychczasowej karierze wędkarskiej. Grubachny, około 80 – centymetrowy kleń, skuszony na trzy ziarenka podane na przyponie 0,14, zwyciężył mnie po półgodzinnej walce wpływając po raz kolejny pod zatopiony korzeń. Do dziś czekam na możliwość rewanżu…

Idziemy dalej. Kawałek , bo ledwie kilkanaście metrów niżej wchodzimy w krzaki do mojego miejsca Głównego. Skąd nazwa ? Chyba łatwo się domyślić – tutaj padł mój pierwszy jazio z Bzury, tutaj spędzałem większość czasu podczas mojego pierwszego sezonu z Moją Rzeką.


Główne wczesną wiosną.

Głębokość podobna jak w Kołkach, wiosną dość potężny nurt całkiem niedaleko od brzegu, w zasadzie brak jakichkolwiek zaczepów, no chyba, że zapuścimy się zbyt daleko pod widoczną na zdjęciu faszynę – wtedy rwanie murowane. Tutaj w tym roku jakieś duże coś chciało mi zabrać wędkę – zatrzymała się na szczęście na podpórce, kiedy oddaliłem się na chwilkę w celach wyższych…

Minuta marszu i jesteśmy w Głębokim. Pewnie macie mnie za wariata, bo wszystkie miejsca ponazywane, ale to chyba przejąłem od moich wędkarskich nauczycieli, czyli dziadka, ojca i stryja. Na moim rodzinnym zalewie Szałe nie było kawałka brzegu, który nie miałby swojej nazwy: żabie wody, u kawalera, olszyna, leśna zatoczka – mógłbym wymieniać długo, ale wracamy nad Bzurę.


W oczekiwaniu na leszcza.

Tutaj grunt na prawie całą wędkę, czyli ponad trzy metry. Co ciekawe, wyłącznie wczesną wiosną dzieje się tutaj cokolwiek godnego uwagi, w zasadzie od połowy maja siedzenie w tym miejscu to strata czasu – jedynie drobne płotki obstukują pęczak. Kilka metrów poniżej jest jeszcze głębiej – na oko ponad pięć metrów. Ze 2-3 razy spróbowałem, ale spora ilość zaczepów i niewygoda spowodowały, że już dawno się tam nie meldowałem. Dokładnie naprzeciwko miejscówka najczęściej oblegana przez wędkarzy. Równie głęboko jak i pod tym brzegiem, ale mimo kilku prób nie odnotowałem tam nigdy żadnego kontaktu z rybą…

Omijamy teraz raczej nieciekawy, kilkudziesięciometrowy, zakrzaczony kawałek i dochodzimy do pozostałości po starym moście, za którymi tworzy się klasyczna ujażdzka.


Lubię dynamiczne miejsca.

Miejsce bardzo dobre tylko przy wysokim i średnim stanie wody, dużo płytsze od wcześniej wymienionych. Spory nurt w warkoczu, wsteczny prąd pod nogami. Zawsze liczyłem na jazie i klenie koło Starego Mostu, ale o dziwo, najczęściej brały tutaj leszcze. Dopiero w tym roku złowiłem tu pięknego, ponadkilogramowego klenia na groch.

Dochodzimy w końcu do Przelewu, miejsca przeze mnie bardzo lubianego, ale zawodzącego mnie we wcześniejszych latach. Dopiero kilka tegorocznych wiosennych jazi potwierdziło, że warto trochę tu posiedzieć.


Wysoka woda na przelewie.

I tutaj najlepiej jest na przyborze, w późniejszych miesiącach jest tak płytko, że prawie wszędzie widać dno. Do tej pory Przelew był najlepszym płotkowym miejscem. W ramach ciekawostki donoszę, że w tym roku żadnej rybki tego gatunku nie udało mi się tu upolować…

Na drugim brzegu mam w zasadzie tylko jedno miejsce, do którego zawsze zaglądam, a mianowicie Ostrogę. Tu również znajduje się przelew, ale jest trochę głębiej niż na tym pierwszym.


Tu zawsze są klenie.

Tak naprawdę dopiero w tym roku odkryłem na nowo tę miejscówkę. W poprzednim sezonie jakoś zupełnie ją pominąłem – po prostu rok wcześniej kilka prób nie przyniosło żadnych efektów. Poza tym znajduje się ona najdalej, bo jeszcze poniżej Przelewu, więc aby tam dojść, należy maszerować około 10 minut. Ostroga okazała się bankowym miejscem na klenie. Nie były to ryby duże, ale ich waleczność i nieprzewidywalność sprawiała, że z chęcią tu przychodziłem.

I kręcę się tak w kółko – 20 minut tu, 20 minut tam, cały czas w ruchu. Ja po prostu inaczej nie umiem. Kocham to łażenie nad Moją Rzeką.


Nad Bzurą zielono.

No właśnie. Zupełnie Moja. Od samego początku. Żadnych przewodników, żadnych wskazówek, tylko ja i dzika rzeka. Poprzednie pokazywali mi inni – najpierw była Prosna, potem Warta, jeszcze później Drwęca, epizod z Widawką... Bzurę odkryłem i poznałem sam. Każdy dołek, każdy zawad, każdy przelew, każdą ścieżkę, każdy krzak i drzewo. Znalazłem tutaj wszystko, co jest najważniejsze w moim wędkarstwie – cisza, spokój i czysta, niezbyt duża i przede wszystkim rybna rzeka. Życzę każdemu, aby znalazł takie swoje Małe Królestwo.


To już zachód, ale jutro też jest przecież dzień...

Kwantyl



Tekst konkursowy. Opublikowany bez korekty, w formie nadesłanej przez Autora. Redakcja.



Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=1436