Zanim weźmie amur - cz. II
Data: 08-11-2006 o godz. 07:00:00
Temat: Karpiomania


W godzinach porannych amury potrafią żerować na sporych głębokościach tj. na czterech i więcej metrach. Najgłębsze z brań miałem ze spadu 8 metrów w okolicy plaży. Plaże to specyficzne miejsca. O amurach z pewnością można powiedzieć, że nie trwoży ich żaden hałas wydobywający się z wody lub jej powierzchni, nie przejmują się też wrzucanymi kulami zanęty.



Natomiast stado potrafi spłoszyć się przy nawet cichych odgłosach dochodzących z brzegu. Jedno z brań miałem w chwili, gdy kilkanaście metrów od zestawów kąpali się ludzie, a nad głowami ryb przepływała właśnie letnia kolonia na rowerach wodnych.


Nad amurową miejscówką głośno. Nie warto jednak napominać wczasowiczów wojennymi okrzykami z brzegu - niepotrzebnie tylko płoszylibyśmy ryby...

O plażach zaś można powiedzieć dwie rzeczy: to wyjątkowo atrakcyjne wędkarsko miejsca z ciągle zmąconą i silnie natlenioną wodą, wzruszonym dnem, przeważnie powstałe w sąsiedztwie kolonii racicznic. Druga zaś sprawa: plaża to także miejsce, gdzie hol dużej ryby jest szczególnie niebezpieczny. Nie dla samej ryby, czy wyniku, którym zakończy się przeciąganie liny, lecz głównie dla kąpiących się ludzi. Kilkunastokilogramowy egzemplarz zahaczony kilkadziesiąt metrów od brzegu, potrafi się różnie zachowywać i jest nieobliczalny. Na temat holu amura napiszę jeszcze dość sporo później. Pragnę teraz dodać, że to nie zawsze prawda, iż zacięty amur walczy tylko przy brzegu, ponieważ osobnik holowany w otoczeniu kąpiących się ludzi zachowuje się zupełnie inaczej niż ciągnięty gdzieś samotnie w cichej zatoczce.

Napisałem o plażach i płytkich zatoczkach. A co w sytuacji, gdy zbiornik takich miejsc nie posiada? Uregulowaną linię brzegową pozbawioną trzcin, podwodnych łąk i plaż posiadają przede wszystkim miejskie zbiorniki. To również wyjątkowe miejsca. Jeziora takie przeważnie kryją spore, choć nieliczne osobniki, które niegdyś wpuszczono w celach „porządkowych”. Amury jedzą jednak tylko jeden gatunek trzcin - najgrubsze i bardzo słodkie. Zanik takich właśnie trzcin świadczy o ich obecności w jeziorze. Co do występowania amurów należy się jednak upewnić, zaciągając opinii u miejscowych wędkarzy. Jest to jednak źródło informacji dość niepewnych i godnych uwagi tylko do pewnego etapu naszego wtajemniczenia. Zdecydowanie ze sporym sceptycyzmem należy podchodzić do doniesień o obecności amura, argumentowanych zanikiem roślinności podwodnej, a już w szczególności grążeli, które - pewnie i tak nie uwierzycie - są prędzej elementem jadłospisu karpi, niż amurów. Do ciekawych wniosków dochodzi się też porównując zawartość przeważnie pustego żołądka amura z przeważnie zapchanym zieleniną żołądkiem karpia. Jednak na oba tematy powinien się wypowiadać ktoś dużo bardziej kompetentny.
Wracając do myśli przewodniej - gdy upewnimy się co do obecności amurów, musimy pamiętać, że w miejskich zbiornikach błędem jest szukać amurów w miejscach zarośniętych. Amury bowiem przede wszystkim zwracać będą uwagę na miejsca najcichsze. Warto więc rozpocząć od tych części zbiornika, które leżą jak najdalej od jakiejkolwiek drogi, ulicy, czy w ogólności źródeł hałasu. Kolejny istotny element infrastruktury, który decyduje o obecności amurów to drzewa rosnące tuż przy linii brzegowej. W wietrzne dni do wody spadają w takich miejscach duże ilości liści, które są chętnie zjadane przez amury. Znakomicie sprawdzają się w takich sytuacjach, oprócz typowej metody gruntowej i ziarna, przynęty powierzchniowe, a przede wszystkim podana na przyponie włosowym skórka chleba, owinięta w liść sałaty. Do takiego zestawu zgodnie z tym, co napisałem, stosuję ciężarek gruntowy, by przynęta nie była spychana przez wiatr. W zestawie wiążę przypon z cienkiej i miękkiej plecionki - polepsza to skuteczność zacięć. Jej kolor nie jest istotny. Długość przyponu od krętlika aż do końca włosa ustalam na mniejszą od długości plastikowej rurki antysplątaniowej. Dzięki temu przynęta nigdy w trakcie rzutu nie zahaczy o żyłkę główną (następstwo twierdzenia o przyprostokątnych trójkąta). Na rurce antysplątaniowej zakładam ołów. Najbardziej uniwersalny jest moim zdaniem ciężarek płaski - nie pozwoli na dalekie rzuty, ale można go z powodzeniem stosować na piaszczystym, mulistym dnie i przy silnym i słabym prądzie wody oraz naporze wiatru. Przynętę po zarzuceniu na dno podnoszę do góry, wysnuwając żyłkę z kołowrotka. Sygnalizacją brań musi być lekka bombka lub wręcz coś dużo mniejszego, jak np. spinacz biurowy, mocowany do ziemi pod kijem na koniecznie napiętej nitce o 10 cm krótszej od wysokości, na której stoi kij nad ziemią i zakładany na żyłkę tak, by bez problemu spadł z niej podczas zacięcia. Spinacz nie służy więc jako lżejsza alternatywa dla bombki, ale jako element napinający żyłkę.
Na pomysł ze spinaczem wpadłem kiedyś łowiąc karasie. Gdy zauważyłem, że maleńkie rybki są w stanie tak mocno napiąć żyłkę, że spinacz zamocowany na nitce spada z niej, kiedy nitka jest maksymalnie napięta, a ryba dalej ciągnie, pomyślałem, że sygnalizacja ta jest doskonała do powierzchniowej metody. Sygnalizator dźwiękowy stanowi konieczny dodatek przy takiej technice, bowiem zasygnalizuje branie zanim usłyszymy dźwięk grzejącego się kołowrotka. Biorąc pod uwagę fakt, że brania amurów to nie zawsze długie odjazdy, może się okazać, że sygnalizator dźwiękowy dostarcza jedynych informacji o braniu, bo przecież nie będziemy wpatrywać się w ledwo widoczny spinacz. Aby sprawnie wynurzyć przynętę musimy się postarać, by żyłka główna zatonęła, a następnie zanurzyć szczytówkę. Inaczej żyłka utworzy szeroki łuk, który podmuchem wiatru zawsze zatopi naszą przynętę lub wyrwie żyłkę z uścisku spinacza. Istotna jest też długość przyponu włosowego - ważne, aby haczyk był jak najbliżej przynęty. W miejscach, gdzie liście spadają do wody, o ile głębokość jest nieznaczna tj. nie przekracza 2 m opłaca się zrezygnować z przynęt pływających i mimo wszystko łowić i nęcić metodą gruntową.

Dużo trudniej zlokalizować amury w miejskim zbiorniku, którego nie otaczają zwisające do wody gałęzie, a którego dno jest piaszczyste, płaskie i niczym się nie wyróżnia. Takie jezioro mam w swojej miejscowości. O wpuszczonych tam kilkanaście lat temu amurach większość wędkarzy już zapomniała, pozostały one żywe w legendach odnawianych przez wędkarzy, którzy łowiąc płocie na kukurydzę czasami przypadkiem zatną wielkiego amura bez większych szans na wyholowanie go zestawem płociowym, ale przede wszystkim płociową taktyką holu. Większość z takich szczęśliwców poprzestaje na opowiadaniach. Jednak mam przyjemność znać kogoś, kto kierowany ambicją i marzeniem o wielkiej rybie, poświęcił dwa lata, aby złowić to, o czym inni jedynie opowiadali. I dopiero po dwóch latach, gdy wyholował 22 kg amura, zorientował się, jak trudne jest zlokalizowanie stada wielkołuskich ryb w tak monotonnym zbiorniku. Natrętnie odradzając mi ich tropienie w tejże wodzie (za co jestem mu wdzięczny), sam opowiadał, iż przyjął taktykę cierpliwego czekania i nęcenia. Wybrał najwęższe miejsce w jeziorze i permanentnie nęcił niewielką ilością kukurydzy tj. około 2 kilogramami, by nie dopuścić do sytuacji, kiedy ziarno nie wyjedzone przez leszcze po prostu skiśnie i popsuje miejscówkę. Taktyka okazała się skuteczna, bo stado w końcu przesmykiem przepłynęło. Jednak czas dwóch lat poświęcony oczekiwaniom zachęca, aby próbować sił w wodach, gdzie nie tyle populacja amurów jest większa (może być i znacznie mniejsza), co łatwo znaleźć miejsca, gdzie ryby te potencjalnie mogą żerować.


W zbiornikach o monotonnej linii brzegowej nie jest łatwo wytropić amura.

Co wynika z powyższej i niestety dopiero wstępnej prezentacji zachowań? Przede wszystkim to, że konwencjonalne metody karpiowania nie zawsze okażą się trafioną techniką połowu, amura bowiem najlepiej łowić z podchodu. Nie uważam, by amur był gatunkiem odpowiednim do typowo gruntowych metod. Znaczną część ryb złowiłem w odległości nie większej niż 20 metrów od brzegu, a często dosłownie kilka metrów za kijem, co dla stereotypowych wędkarzy, lubiących ćwiczyć swoje kije w dalekich rzutach ciężkimi zestawami może się okazać co najmniej podejrzane. Niezależnie jednak od ich opinii jak dla mnie pierwszą z metod amurowych jest nielubiany przeze mnie spławik. Nie można przy tym jednak zarzuciwszy zestaw w potencjalnym żerowisku wielkołuskich torped wrzucić zanęty i pozostawić rozwój sytuacji w gestii ślepego losu. Przede wszystkim nawiązując do tego, co już napisałem, bezapelacyjnie należy zachować ciszę na brzegu. Nigdy jeszcze nie miałem brania amura, jeżeli złamałem tę pryncypialną zasadę. Widziałem natomiast uciekające w popłochu cielska łamiące powierzchnię wody, a za nimi sznury pęcherzyków powietrza w chwili, gdy tylko znudzony wpatrywaniem się w spławik z wędką w rękach wykonałem jakikolwiek ruch. Amur jest w pierwszej kolejności rybą dla cierpliwych tropicieli, a przez to jego łowienie jest bardzo pasjonujące.

Budowa zestawu spławikowego jest zdecydowanie mało istotna. Amura naprawdę nie łowi się „sprzętem”. Dlatego napiszę o kilku rzeczach jedynie. Po pierwsze powinien być to zestaw przegruntowany tak, by fale nie przesuwały naszego spławika tym bardziej, że najczęściej przyjdzie nam łowić w piaszczystych oczkach między roślinnością zanurzoną. Chodzi przy tym także o to, by nie przerzucać uciekającego zestawu, płosząc tym samym ryby - to w nawiązaniu do wspomnianych wcześniej przynęt pływających. Spławik lepiej by był jak najmniejszy tym bardziej, że łowimy zaledwie kilka metrów od brzegu na zestaw przegruntowany. Osobiście odradzam stosowanie przyponów. Łączenie żyłek czy to poprzez pętle czy poprzez krętlik w zarośniętym miejscu stanowi jedynie dodatkowy element oporowy, który podczas brania może okazać się kluczowy. Amur bowiem nie zacina się w trakcie brania. Podczas łowienia spławikowego nie ma też odjazdów, lecz jedynie delikatne brania. Amur po pochwyceniu przynęty nie panikuje, nie przytapia spławika, lecz nie zorientowawszy się w sytuacji żeruje dalej, chwyta kolejne kąski, dopiero przemieszczając się za kolejnymi ziarnami chowa spławik pod wodę, toteż ten wykonuje często serię dziwacznych ruchów zanim - wcale nie szybko i wcale nie jednostajnie - zatonie. Częste są brania, w trakcie których spławik kładzie się na powierzchni wody, gdy amur poziomuje swoje ciało wykonując ruch wsteczny. Dziś już wiem, że w takiej sytuacji należy jak najszybciej zacinać. Zmarnowałem kilka brań, czekając na zatopienie położonego spławika, podczas gdy był to jedynie czas na wyplucie przynęty. Jak łatwo się domyślić nasza obecność tuż przy kiju jest tu bardzo ważna. Zacinać należy w chwili, gdy tylko spławik wynurzy się lub zacznie wykonywać silne, zdecydowane ruchy.

Wielkość zastosowanych przynęt, o których napiszę za chwilę, gwarantuje, że jest sens zacinać, bo z pewnością to, co targnęło się na nasz zestaw, nie jest narybkiem. Kolejna istotna kwestia to haczyk. Element najważniejszy całego zestawu. Uważam, że błędnym jest sądzić, że to, co zadecyduje o sukcesie, to jego ostrość. Niektóre firmy oferują specjalne haczyki amurowe o ostrzach tzw. cutting point. Faktycznie to jedne z najostrzejszych haków, tylko że co to ma wspólnego z połowem amura? Amura nie jest trudno zaciąć dlatego, że ma twardy pysk - niektórzy wspominają o twardych wargach i płytkach kostnych. Faktem jest, że wargi te są twarde, ale zacięcie amura za wargę przy użyciu ostrego haczyka działa na niekorzyść wędkarza, gdyż tak zapięta ryba bardzo łatwo spada z haczyka w trakcie długiego holu, toteż jak dotąd jedynym amurem, którego straciłem był właśnie osobnik zapięty na zestaw z koszykiem do metody i haczykiem cutting point. Problem wynikający z zacięcia amura jest zupełnie innego rodzaju. Wiadomo, że amury nie zasysają przynęty tak jak robią to karpie, lecz wydłubują wargami połykając ją później. Dobry haczyk to taki, który umożliwia przynęcie przesunięcie się jak najdalej w głąb amurowego pyska i jeszcze najlepiej tak, by zacięcie miało miejsce za górną część pyska, czyli podniebienie. Z uwagi na sposób pobierania pokarmu w praktyce większość zacięć i tak ma miejsce za wargę.

Wybiegając w przód - gdy podczas połowów gruntowych doczekamy się amurowego brania w stronę brzegu, co de facto jest rzadkością, swinger pokaże to swoim opadnięciem. Zacięcie ryby w tym momencie będzie mało skuteczne. Konieczne jest szybkie ściągnięcie luzu żyłki i dopiero wówczas bardzo mocne podcięcie ryby. Oczywiście wszystko należy wykonywać możliwie najszybciej. Amur łatwo wypluje przynętę podczas takiego brania. Grot haczyka bowiem w chwili brania do brzegu tkwi już w tkance amura, jednak twardy pysk sprawia, iż haczyk penetruje go bardzo płytko - najczęściej tak płytko, że zadzior nawet nie wchodzi w tkankę. Kilka typowych dla amura kopnięć zwraca mu w takiej sytuacji wolność. Dlatego przy braniach w stronę brzegu należy ściągnąć żyłkę, a gdy już nawet wyczujemy rybę na kiju dodatkowo jeszcze zaciąć.

Tak podcięta ryba praktycznie nie powinna spaść z kija. Trudno przy tym filozofować na temat tego, jak powinien wyglądać haczyk, by przynęta mogła swobodnie wędrować po pysku ryby. Po prostu mam trzy sprawdzone haczyki. Pierwszy, to wychwalany przeze mnie pod niebiosa już nie raz karpiowy fastgrip w rozmiarze 6, który stosuję tylko w trakcie łowienia na włos. O łowieniu na włos wspomnę jeszcze co nieco w trakcie omawiania metody gruntowej. Pewne jest to, że ryba z fastgripa o potrójnym zadziorze łatwo nie spadnie. Niektórzy jednak twierdzą, że stosowanie takiego haczyka jest nieetyczne, bo tylko niszczy on pysk ryby. Tymczasem jest dokładnie odwrotnie. Zadziory są bowiem klasy mikro i naruszenie tkanki, z której zbudowany jest pysk, jest znacznie mniejsze niż np. przy stosowaniu haczyków cutting point o bardzo dużych zadziorach. Nieprzypadkowo więc cena tych haczyków jest tak wysoka - ryba bowiem nie wypnie się sama, zaś wędkarz na brzegu bez problemu wypnie haczyk z pyska ryby, zbytnio jej nie kalecząc.
Haczyki te mają jeszcze jedną zaletę: najmniejszy z zadziorów jest położony bardzo blisko końcówki ostrza. Gwarantuje to nie tylko to, że haczyk wbije się w pysk amura, który sam zaciąć może się jedynie podczas powolnego odwrócenia głowy, ale dodatkowo, że wbity zostanie również najmniejszy z grotów, uniemożliwiając przypadkowe wypadnięcie haczyka z pyska ryby, przez co skuteczność zacięć fenomenalnie rośnie. Jednak nie zachęcam do stosowania tych modeli, bowiem ich cena jest zbyt wygórowana. Fastgripy nabędziemy jedynie w opakowaniach po 10 sztuk, za które to opakowanie przyjdzie nam zapłacić 30zł. Istnieją równie godne polecenia haczyki w dużo niższych cenach. I tak drugim modelem, który preferuję tym razem do spławika, to haczyk APS nr 1 i 2. Przynętę tj. kukurydzę, zakładam na haczyk, a nie na włos, w ilości sztuk dwie w przypadku nr 2 i sztuk trzy w przypadku nr 1. Ziarna zaś nie są wybrane przypadkowo. Muszą być jak największe, w kształcie walca o małej wysokości, ale dużej podstawie, nie zaś kuliste. Kukurydzę należy zakładać wbijając ją na haczyk częścią, którą przylegała niegdyś do kolby, czyli od strony jej białawego miąższu, zakończonego ciemnym wypustkiem. Trzon haczyka, jak też cała krzywa rozpięta na kolanku i trzonie musi być w każdym swym punkcie prostopadła do podstawy walca (nie wolno mocować ziarna po skosie). Szeroka część ziarna - w slagonie miejscowych łowców linów „dupka” - musi pozostawać po zewnętrznej stronie kolanka i trzonu haczyka tak, że wnętrze tj. linia łącząca grot haczyka z oczkiem, pozostaje nie przecięta przez bryłę ziarna. Uzyskuje się to dzięki wbiciu grota haczyka w jednej czwartej długości podstawy w/w walca, licząc od ciemnego wypustka. Ostrze pozostawiam odsłonięte. Zapewniam, że kilka poprzednich zdań nie było przejawem nadmiaru niektórych trunków i używek. Wersja inżynierska tego wywodu poniżej na zdjęciu:


Dobrze założona przynęta, linia łącząca grot z oczkiem nie jest przecięta przez bryłę ziaren. Ziarna w odpowiednim kształcie spłaszczonych walców zahaczone wypustkami, trzymają się pewnie, nie obracają się na trzonie, trzon prostopadły do podstawy ziaren. Grot odsłonięty, duża skuteczność zacięć.


Krytycznie źle. Linia grot-oczko przecięta, ziarna o nieodpowiednim kształcie, liche, zahaczone w bliżej nie określony sposób, obracają się na trzonie, zerowa skuteczność zacięć.

By sygnalizacja brań była dokładna obciążenie gruntujące spławik daję 10 – 15 cm od haczyka. Mimo wszystko, co napisałem o delikatnych braniach, jest to i tak najlepszy wybór lokalizacji śrucin - tak przynajmniej mnie się wydaje. Zastosowanie długich, nieobciążonych przyponów nie zwiększyło ilości zaciętych brań, a pogorszyło jedynie ich sygnalizację. Trzecim modelem, który w tym sezonie wzbudził moją sympatię, jest executor TB nr 4, który zastosowałem do zestawów włosowych z trzema ziarnami kukurydzy.

Z pewnością bardziej preferuję małe haczyki tj. rozmiary 4 i 6 w przypadku przeze mnie wspomnianych modeli fastgripa i executora. Niestety numeracja zależy od firmy i ubolewam nad tym, że nie jest ona znormalizowana. Haczyki TB w rozmiarze 4 są wielkości APS w rozmiarze 1. Ogólnie jednak zachęcam do używania jak najmniejszych. Powodem jest sposób pobierania przynęty przez amura. Ktoś pewnie spyta, czy aby ograniczyć brania małych ryb z zamiarem łowienia tylko największych sztuk, należałoby użyć haczyków o bardzo dużych rozmiarach. Uważam, że odpowiedź powinna być następująca: aby ograniczyć ilość brań i łowić tylko największe ryby, należałoby zmienić całą taktykę nęcenia, ale przede wszystkim wybrać inną miejscówkę lub nawet inny zbiornik, jak też śledzić wędrówkę jedynie dużych ryb. Natomiast nęcenie ryb we wszelkich przedziałach wagowych, a następnie ograniczanie brań do tylko tych największych, porównałbym do ścinania topoli z zamiarem wyrzeźbienia kleniowego wobka. Nęcąc wszystkie ryby sprawiamy, że miejscówka przede wszystkim oczyszczana jest z zanęty przez ryby, które w ogóle nas nie interesują. Jak więc doczekać się brania ryb większych, których przeważnie jest mniej i które przegrywają w wyścigu do zanęty? Na pewno nie tędy droga.
Wytropienie stada okazałych ryb jest zadaniem stosunkowo prostym. Duży amur zawsze robi więcej hałasu, stado pokaźnych osobników także bardziej rzuca się w oczy na płytkiej wodzie w przeciwieństwie do małych amurów, które niekoniecznie muszą zdradzać swoją obecność, gdy głębokość wody jest znacznie większa od ich długości, a dno nie więzi powietrza i gazów. Łowiąc w okolicach plaż odniosłem absurdalne wrażenie, że wielkie amury są mniej płochliwe, bo w sumie tylko one odwiedzały miejscówkę pełną hałasu. Jak ocenić wielkość osobników z wytropionego przez nas stada? Oprócz różnic w głośności i tonie odgłosów spławiania i wędrówki (niższy ton i większa głośność oznacza większe ryby), najbardziej miarodajna jest ocena rozmiarów pola, na jakim żeruje stado (im więcej przestrzeni zajmują, tym ich wielkość bardziej imponująca). Pływając kajakiem w zatoczkach o szerokości 40x40 m dostrzegałem, że małe osobniki przeważnie skupione są na bardzo niewielkim obszarze i najczęściej przy samych trzcinach. Natomiast większe sztuki zajmowały terytorium całej zatoczki i nawet wygrzewając się i nie żerując robiły sporo hałasu i niepokoiły powierzchnię wody. W płytkiej i bardzo mulistej wodzie ocena wielkości jest dużo prostsza - wystarczy oszacować odległość zawirowań na powierzchni i epicentrum, z którego uchodzą pęcherzyki powietrza, będzie to bowiem przybliżona długość ryby. Amury w takich wodach podobnie zdradzają swoją obecność wędrując lub z nieznanych mi przyczyn „nurkując w dno” - objawia się to kilkunastometrową smugą na powierzchni wody i długim, ciągnącym się za nią sznurem pęcherzyków. Widowiskowość i gabaryty takich zjawisk również stanowią szansę oceny wielkości ryb.


Większego amura zawsze łatwiej wytropić. Niekoniecznie jednak łatwiej go wyholować.

Co się tyczy wybiórczej techniki nęcenia: błędnym jest sądzić, że jeżeli połów półmetrowych amurków wymaga wiadra kukurydzy, to połów metrowych wymaga trzech wiader. Wielu łowców idąc tym tropem decyduje się na nęcenie śliwkami, które z uwagi na swoją wielkość i ilość być może zadziałają selektywnie. Nie jest jednak łatwo zadbać o to, by przynęta ta była dostępna na zawołanie i do tego jeszcze odpowiednio miękka i słodka, toteż już po jednorazowym jej zastosowaniu nigdy więcej nie skusiłem się na śliwki. Nie było też takiej potrzeby. Nęcąc małe amury starajmy się w miarę rozsądku rozsypywać ziarno na dość sporym obszarze (ten rozsądek to wymiary pola rzędu 8x8 - 10x10 m). Wędrujące stado małych amurów penetruje niewielki obszar. Jeżeli zanęcimy punktowo, to amury mogą dotrzeć zbyt późno do naszej zanęty, jednocześnie też szybko ją wyjedzą. Gdy rozsiejemy ziarno na większym obszarze, będzie większa szansa na kontakt z rybą i przy okazji, gdy ryby już wejdą w łowisko, wydłuży się również czas, kiedy będzie szansa na branie. Analogicznie technika polowań na grubego zwierza opiera się na punktowym nęceniu. Przemieszczające się szerokim torem stado dużych amurów odnajdzie punkt zanęcenia, a pozornie imponująca ta sama ilość wrzuconego w jedno miejsce ziarna zachęci je do żerowania.

Dlatego decydując się na selekcję należałoby zastanowić się nad techniką nęcenia i wyborem miejsca, a nie rozwiązywać problemu poprzez zmianę wielkości haczyka. Uważam, że niezależnie od wielkości amurów, mądrze uczy nas wierszyk: „haczyk mniejszy jest zawsze skuteczniejszy”.

c.d.n.

Gismo







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=1455