23 października postanowiłem pojechać nad pobliską rzekę Nidę. Pogoda był ładna i zapowiadała niezłe wyniki. Nikt nie chciał ze mną jechać. Powiedziałem trudno.

Gdy dojechałem na miejsce, niebo było czyste od chmur i ładnie świeciło słońce. Gdy szedłem brzegiem co chwilę od brzegu uciekały ładne jazie, więc założyłem małego wobka i zacząłem rzucać. Jazie tylko podchodziły do woblera, ale nie próbowały w niego uderzać.

Siedział sobie jeden samotny wędkarz i łapał płocie, krąpie i jazie. Zapytałem, czy przypadkiem nie uderzają bolenie? Odpowiedział mi , że czasami coś uderzy, ale to niezbyt mocno. Poszedłem wzdłuż brzegu rzeki i stanąłem nad wpływem strumyczka. Było wiele małych płoci, jazi, okoni. Spojrzałem na drugi brzeg rzeki i w tym samym momencie słyszę: Łup! Łup! Od razu wiedziałem, że to boleń!

Otwieram pudło z przynętami, a tu się okazało, że nie wziąłem swojej ulubionej blachy boleniowej. Mówię niech stracę -założyłem wahadło 7 gram. Woda ucichła... Zmęczony rzucaniem zwijam coraz to wolniej i w końcu czuję na wędce podskubywanie i nagle bzzzzz... Kołowrotek zaczął się gotować. Boleń wyskoczył nad powierzchnię wody. Zaczął płynąć z prądem. Nie wiedziałem do końca co mam zrobić. I naglę znajomy dźwięk - żyłka pękła. Według mnie miał spokojnie 3 lub 3,5 kg.

Nie miałem już dobrych przynęt na złapanie bolka. Założyłem Algę 9 gram. Pierwszy rzut aby sprawdzić, czy wszystko gra. Zwijam szybko. Nagle opór. Mówię pięknie zaczep - po blaszce. A tu nagle jak się nie zerwało, to nie wiedziałem, co jest grane. Tym razem opór był o wiele mniejszy. Parę odjazdów i boluś był na brzegu. Mierzył 53,5 cm i ważył około 1,5 kg.
Rybka nie wróciła do wody, ponieważ nigdy nie próbowałem bolenia. Teraz żałuję, że nie wpuściłem go do wody.

Sprzęt, na jaki go złapałem: wędka Jaxon Crystalis 10-30 g, kołowrotek Jaxon Penax PXL 400. Byłem bardzo z siebie dumny, że złapałem pierwszego bolenia właśnie na mojej kochanej Nidzie.

Bobex