Opowiadanie z tysiąca i jednego dnia na rybach cz. II
Data: 03-02-2007 o godz. 13:25:00
Temat: Morskie opowieści


Mieszkańcy południowej Florydy często przy tradycyjnym powitaniu dodają:
- No i kolejny dzień w raju ...
Taki też był ten dzień. Emocje związane z niedawną walką z rekinem (opisaną w pierwszej części opowiadania) dopełniły - jak mi się wydawało - wędkarskiego dnia.



Wspaniały rekin po trudnym lądowaniu nie za bardzo chciał pozować do zdjęcia.

Wyjmowanie haka z pyska też może przyprawić o lekką palpitację serca. Nigdy nie wiadomo, co też może mu strzelić to łba – mówię o rekinie oczywiście.

Niezbitym dowodem na to, że i tym razem wszystko pomyślnie się potoczyło jest chociażby to, że siedzę teraz i piszę tę historię. Koniec końców rekin wylądował w wodzie i nadeszła chwila relaksu, wypełniona głównie przepłukiwaniem zasolonego gardła specjalnym napojem, wytwarzanym poprzez fermentację melasy chmielowej.

Po krótkim odpoczynku trzeba było podjąć decyzję, czy łowimy dalej, czy nie. Kumpel wysunął propozycję, żeby jeszcze na coś zapolować. Pomysł uznany jako wyśmienity został przyjęty przez aklamację. I chociaż krajobraz przed nami zachęcał do drzemki…

… śmiało ruszyłem, żeby złapać świeżą przynętę.

Charakterystyczną cechą mojej „miejscówki” jest obecność niewielkiej niecki zaraz za linią brzegową, które to przechodzi za kilka metrów w płyciznę, która z kolei stopniowo robi się coraz głębsza, kiedy oddalamy się od lini brzegowej, płynąc w stronę otwartego oceanu. Nisza ta jest naturalnym siedziskiem dużej liczby rybnej drobnicy, czyhającej na wypłukiwane z piasku przez fale różne skorupiaki i tego typu żyjątka. Jest to wręcz idealne miejsce do złapania żywca chociażby takiego, jak ta (ten) palometto.

Rybka ta wybornie nadaje sie na żywca, ze względu na to, że jest bardzo żywotna. Poza tym jej srebrne boki odbijające resztki światła słonecznego w morskiej toni, bardzo skutecznie przyciągają drapieżniki. Czasami zbyt skutecznie, ale nie uprzedzajmy faktów.

Kiedy złapany żywiec był satysfakcjonujacych rozmiarów pozostała tylko kwestia uzbrojenia go w hak no i wyciągnięcia w ocean. Uznałem też, że czas od wypuszczenia wściekłego na mnie rekina do wody był wystarczająco długi, żeby zaryzykować kolejny wypad na głebszą wodę. Zestaw - jak zawsze na grubego zwierza - składa się z: żyłki 40 kg test, ołów przelotowy ok 250g z „uchem” na jednym końcu, metalowy, splatany przypon długości ok 2,5 m o wytrzymałości przekraczajacej żyłkę główną ... no i maska do nurkowania /dlatego, że lubię widzieć, co się dzieje wokół/.

Płynę więc jedną reką trzymając ołów, za którym w odległości 2,5 m dynda żywa rybka, czyli jakieś pół metra za moimi stopami. Dodam jeszcze, że dodatkową atrakcją używania palometto jako żywca jest to, że z racji swej niespożytej energii, przez pierwsze 100 m „przynęta” wyprzedza mnie, płynąc na przodzie. Czuję się trochę jakbym wyprowadzał psa na smyczy na spacer. Potem jednak ja ją wyprzedzam i już do momentu upuszczenia ciężarka na dno pozostaje w tyle.

Jestem już dość daleko. Woda wspaniała, przezroczysta widoczność jakieś 20 m, głębokość ... trudno oszacować ... widzę jeszcze dno. Od czasu do czasu muszę omijać meduzy. Szczególnie paskudny jest żeglarz portugalski zwany tutaj man-of-war. Wyglada jak niewielki, niebieski woreczek, dryfujący na wodzie. Za to jego parzydełka zwisają długo w dół. Kiedyś jedno owinęło mi sie wokół ręki. Uczucie porównywalne do obwiązania ramienia rozpalonym do białości drutem, z tą tylko róznicą, że w przypadku żelaza włożenie ręki do wody przyniosłoby ulgę. Jedyna rada to po wyjściu z wody oblać „oparzone” miejsce octem. Nie zmniejsza to bólu, ale zapobiega otwarciu się tych kolców z trucizną, które siedzą w skórze, a które się jeszcze nie otwarły. Ale zostawmy już w spokoju jadowite galarety, ponieważ powoli przygotowuję się do upuszczenia przynęty na dno.

W pewnym momencie widzę przed sobą ogromnego tarpona. Kolos płynie spokojnie, nie zwracając na mnie uwagi.
- Poczekaj no kochany, mam ja coś co lubisz. Podpłynę tylko jeszcze trochę w twoją stronę - pomyślałem.
Zacisnąłem mocno w dłoni ołowiany ciężarek. To był błąd. Ciężarek powinno się trzymać luźno, żeby w razie niespodziewanego brania podczas wypływania, po prostu wysmyknął się z ręki. Zrobiłem jeszcze może jakiś metr lub dwa w stronę tarpona i nagle czuję, jak potworne szarpnięcie z tyłu wygina mi rękę mocno trzymającą ołów.

Bardziej zaskoczony tą niespodziewaną sytuacją niż bólem stawu ramiennego ogladam się do tyłu i co widzę? Z mojego żywca pozostał wiszący na haku strzęp, a obok delektująca się ugryzionym kawałem ryby ogromna barracuda. Musiałem podjąć szybką decyzję. Z jednej strony głębia oceanu, a na drodze powrotnej potężna bestia dojada krwawy ochłap. Postanowiłem odpłynąć w dal łukiem i wrócić na plażę. Jednocześnie też barracuda przełknąwszy smakołyk z wyraźnym zainteresowaniem ruszyła w moją stronę. Szybko zdałem sobie sprawę, że ciągle trzymam ten cholerny ołów i resztka z rybki wciąż dynda w toni. Upuściłem natychmiast ciężarek i najpredzej jak mogłem, zacząłem oddalać się łukiem w kierunku plaży. Z niejakiego już dystansu spojrzałem w tył, gdzie barracuda zajęła się pozostałym strzępem mięsa. W tym momencie z uciekającej ofiary postanowiłem być znów myśliwym, a raczej wędkarzem - jeśli mogę tak powiedzieć. Zacząłem dawać znaki kumplowi na plaży, żeby zacinał, ale komunikacja głosowa była fikcją, ledwo go widziałem. Wtedy właśnie diabeł (nikt inny) podpowiedział mi, żeby okrążyć barracudę aż znajdę żyłkę i wtedy zaciąć, będąc w wodzie, a potem co sił w nogi, znaczy w płetwy. Tak też sie i stało.

Znalazłszy żyłkę zaciąłem tak silnie, jak tylko mogłem i chodu w stronę plaży. Po upływie krótkiego czasu, który dla mnie był wiecznością, dopadłem gwiżdżącego wędziska i po stosunkowo krótkiej walce wyciągnąłem bestię na brzeg.

Kumpel właśnie nadbiegał z oddali, kiedy już było po sprawie.

Po krótkiej refleksji na temat zaistniałych wypadków postanowiłem więcej nie wystawiać mojego cennego zdrowia na podobny hazard. Wytrzymałem aż kilka dni. Z tej wyprawy mam tylko to jedno zdjęcie wspomnianej barracudy dlatego, że często emocje biorą górę i wędkarz bierze górę nad fotografem. Dodam jeszcze, że barracuda cała i zdrowa odpłynęła w siną dal.

Megalodon







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=1530