Z wędką na rekina
Data: 23-02-2007 o godz. 08:00:00
Temat: Morskie opowieści


Wędkowanie na rekina w wędkarskiej stolicy świata czyli na południowej Florydzie jest bardzo popularnym sportem i przyjmuje różne formy. Począwszy od różnego rodzaju zawodów i turniejów, na łowieniu rekreacyjnym skończywszy.



Co roku tysiące „amatorów mocnych wrażeń” odpala swoje łodzie z nadzieją, że przywiozą trofeum w postaci zabitego rekina i w ten sposób podbudują swoje ego, nadwątlone najczęściej poprzez zwykłe nieudacznictwo życiowe oraz frustracje z tym związane. Na szczęście coraz mniej słyszy się o konkurencjach typu: „Kto zabije więcej ...”, więc chyba mija już era bezmyślnego i krwawego tępienia tych wspaniałych ryb, głównie za sprawą obejmowania ochroną coraz liczniejszej liczby z ponad 370 gatunków rekinów, pływających w morzach i oceanach współczesnego świata.

Chciałbym jednak przedstawić metodę wędkowania na rekiny zgoła odmienną, którą wypraktykowałem przez wiele sezonów, a która zapewnia niezapomniane wrażenia wędkarskie, trofea w postaci pamiątkowych fotografii ze złowioną rybą oraz przyjemność obcowania z podwodną florą i fauną ciepłych, tropikalnych wód południowo-wschodniej Florydy.

Metoda prezentowana przeze mnie polega na łowieniu z plaży, za pomocą ciężkiego zestawu gruntowego z jedną ważną modyfikacją. Biorac pod uwagę specyfikę łowionego zwierza, nie będzie mowy o zarzucaniu przynęty - będzie ją trzeba sobie wyciągnąć samemu. Wpław.

Najważniejszym czynnikiem decydującym o sukcesie jest znalezienie odpowiedniego łowiska czyli plaży. Można by powiedzieć, że przecież plaż na Florydzie pod dostatek. To prawda, ale nie wszystkie się do tego nadają. Dobrze jest, jeśli odcinek plaży, na której zamierzamy toczyć walki z rekinami, nie był za bardzo uczęszczany przez plażowiczów, ze względów, których - myślę - nie muszę wyjaśniać. Dodam tylko, że kilka gatunków rekina ma wyjatkowo paskudny charakter (np. lemon shark, który po wypuszczeniu szuka w pobliżu, na kim by tu rozładowac swoją złość).

Na przykład taki odcinek plaży wygląda bardzo zachęcająco. Bezludzie i płaski, piaszczysty brzeg, łagodnie schodzący do wody.

Kolejną sprawą jest zbadanie dna na odległość do ok. 200 metrów. Dno musi być piaszczyste oraz pozbawione wystających skał lub innych tego typu przeszkód, które mogłyby spowodować zerwanie żyłki podczas holu. Dobrym przykładem może być np. dno zaprezentowane na poniższej fotografii.

Podczas badania dna lub przy samym już wyciąganiu przynęty wpław, zwykle napotykamy niektóre gatunki ciekawych stworzeń, zamieszkujących tutejsze wody. W tym przypadku stingrey z towarzyszącą mu pipefish patroluje dno w poszukiwaniu obiadu. Aha. Jest jeszcze jedna ważna sprawa, związana z wyciągąniem przynęty wpław. Trzeba bacznie obserwować otoczenie i jeśli zobaczymy coś takiego…

… trzeba omijać z daleka. Man-of-war czyli żeglarz portugalski (bo o nim tu mowa) ma bardzo niedobrą sławę w tych okolicach. Niewidoczne i długie na ponad metr parzydełka powodują wielodniowe, bolesne oparzenia. Ponadto jad zostaje w miejscu oparzenia (pod skórą) przez okres do 2 lat. Dajmy na to, że ukąszona została prawa ręka. Wszystko następnie się goi i po tygodniu wszystko niby wróciło do normy. Tylko pozornie, bo jeśli się zdarzy, że np. po roku oparzy nas znowu np. w nogę, to bąble z ręki odnawiają się natychmiast. Nie jest to wszak śmiertelne, więc powrócmy do głównego wątku.

Kiedy wiadomo już gdzie łowimy, musimy zastanowić się nad tym, czym to będziemy robić. Najlepiej spisują się do tego krótsze wędziska o ok. 2-metrowej długości o bardzo sztywnej akcji, stosowane do połowu z łodzi metodą trollingu. Kije takie najlepiej współpracują z kołowrotkami klasycznymi o ruchomej szpuli z dużą pojemnością żyłki. Musimy mieć przynajmniej 300 m żyłki o wytrzymałości między 25 a 40 kg. Dobrym przykładem może być chociażby Penn Senator 9.0 czy Penn 330 GTI. Ponadto zestaw wyposażamy w ołów przelotowy o wadze ok. 250 g. Zapobiegnie to niekontrolowanemu dryfowi przynęty, spowodowanemu silnym prądem morskim. Do tego warto użyć gruby, stalowy przypon o wytrzymałości nie mniejszej niż 50 kg i długości ok. 2,5 metra. Czasami stosuję podwójny przypon, co znacznie zmniejsza szanse rekina na przegryzienie go. No i na końcu, ale nie ostatni - hak. Musi on być dobrany do wielkości przynęty czyli odpowiednio duży. Dobrze nadają się do tego celu haki np. firmy Mustad lub Owner o długosci między 4 a 8 cm. Osobiście używam haków typu „circular” widocznego na zdjęciu poniżej.

Zaletą tego typu haka jest to, że jeśli nawet ryba połknie przynętę głęboko, to zawsze zahaczy się za wargi, wyrządzając sobie minimalną szkodę. Tego typu hak po prostu wysuwa się z przełyku i zaczepia za otwór gębowy ryby, a i wyciągnąć go z pyska w takiej sytuacji łatwiej biorąc pod uwagę, że przecież łowimy rekiny.

Do kompletu potrzebne bedą jeszcze rurki PVC, żeby wygodnie było zatknąć w nich wędzisko w czasie wypływania z przynętą czy podczas samego już wyczekiwania na branie. Całość wygląda mniej więcej tak, jak na poniższym zdjęciu.

Rekiny, w poszukiwaniu ofiary najczęściej kierują się węchem i „słuchem”, więc najlepiej przynętę złapać sobie już na łowisku i użyć ją żywą lub w postaci dużego fileta. Nawet bardzo niewielka ilość krwi w wodzie potrafi być namierzona przez rekina z odległości nawet wielu kilometrów z aptekarską precyzją, więc jeśli w pobliżu jest rekin, na pewno uderzy.

Wiele kontrowersji wśród naukowców budził zawsze wzrok rekina. Jedni mówili, że słaby, inny że bardzo dobry. W świetle ostatnich badań wynika, że oczy rekinów mają bardzo podobną budowę do oka ludzkiego, z tą różnicą, że mogą nimi operować niezależnie. Coś podobnego, co demonstruje kameleon. Dotyczy to większości gatunków, w tym tych najbardziej drapieżnych, takich jak: żarłacz biały, rekin bydlęcy czy rekin tygrysi. Więc ostatnia faza ataku na zdobycz odbywa się wzrokowo.

Dobrą przynętą jest np. młoda barracuda.

Pozostaje tylko kwestia wypłynięcia z przynętą. Wkładamy więc przygotowany uprzednio zestaw do wbitej w piasek rurki, zwalniamy hamulec kołowrotka, nakładamy maskę do nurkowania i jedną ręką trzymając ołów wypływamy w ocean. Maska do nurkowania nie jest niezbędna, ale używając jej można się dodatkowo delektować urokiem otaczającego nas podwodnego świata…

… i różnych ciekawych ryb, jak ta guitarfish.

A może już w trakcie wyciągania zdarzy się gratka i spotkamy jakiegoś rekina?

W zależności od dodatkowo ukształtowania dna morskiego wypływamy na jakieś 200 m, gdzie szansa na spotkanie dużego rekina jest już o wiele większa niż na płyciźnie, po czym pozostawiając żywca (lub filet) samemu sobie i co sił w nogach (i rękach) zmykamy do brzegu.

Branie rozpoznamy bez problemu, ponieważ gwizd kołowrotka obudziłby umarłego. Niektóre z rekinów rafowych (np. black tip) efektownie wyskakują w trakcie holu, inne płyną na płytszą wodę i tam zaczynają walczyć. Niemniej jednak pasjonująca walka to nie koniec przygody. No bo co, gdy rekin utknie na przybrzeżnym piachu?

Jak ten tutaj... Wykorzystując nadpływające fale staramy się podciągnąć rybkę jak najdalej w głąb plaży najpierw wędką…

… a potem za ogon.

Trzeba przy tym uważać na potężne szczęki dlatego, że nawet rekin rozmiarów jak na zdjęciu może z łatwością odgryźć nogę lub poważnie pokaleczyć na wiele jeszcze innych sposobów.

Następnie staramy się przechylić rekina na bok…

… co powoduje, że bestia znacznie się uspokaja i staramy się wyjąć hak z pyska.

Ten niewyjaśniony dotąd fenomen rekiniej traumy bardzo pomaga np. morskim biologom, którzy prowadzą badania nad migracją i zachowaniem się tego gatunku. Kiedy złapanego gagatka trzeba „ostemplować”, to przewraca się go do góry brzuchem co powoduje, że zapada on w pewnego rodzaju odrętwienie, co z kolei znacznie ułatwia pracę biologom.

Po udanej operacji z wyjmowaniem haka (zakładając, że wędkarz ma jeszcze obie ręce), trzeba jakoś wrzucić rekina do wody. Można zaciągnąć go za ogon…

… tak, jak tego black tip-a.

Jeśli jednak waga ryby znacznie przekracza granicę możliwości siłowych wędkarza, jak w przypadku tego nurse sharka (i tego wędkarza)…

… można po prostu zrolować go do wody, z zachowaniem wszelkich środków ostrożności oczywiście.

Powyższe zdjęcie pokazuje jeszcze jedną zaletę rekiniego wędkarstwa. Skutecznie odstrasza ono bowiem przypadkowych amatorów morskiej kapieli z naszego łowiska, przez co możemy oddawać się naszemu hobby w niezakłóconym spokoju i samotności.

Na zakończenie udanego dnia na rybach pozostaje tylko delektować się pięknym zachodem słońca…

… snując plany następnej wyprawy.

Megalodon







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=1540