93 cm szczęścia
Data: 17-03-2007 o godz. 17:00:00
Temat: Spinningowe łowy


Jezioro było takie jak lubię, tafla tej małej mazurskiej wody była płaska jak lustro, pochmurne niebo i temperatura ok. siedmiu stopni na plusie sprawiały, że łowiło się bardzo przyjemnie. Na drugim napłyniętym stoku miałem szczupaka ok. półtora kilograma, a mój kompan wypiął pod łodzią takiego ok. dwójki.



Podekscytowany faktem, że ryby "gryzą", po szybkim zbliżeniu się do następnej pewnej miejscówki, którą był płytki blat przy wyspie, zapomniałem się i rzuciłem kopytem ze zbyt dużą główką, którą obławiałem poprzedni dołek. Chociaż była późna jesień, to ze względu na dość wysoką temperaturę, jak na te porę roku, roślinność zanurzona jeszcze nie obumarła. Nie chcąc płoszyć ryb poprzez ściągnięcie ogromnej ilości zielska, zmuszony byłem prowadzić przynętę ponad roślinnością, w tempie iście boleniowym z podszarpywaniem. W pewnym momencie poczułem delikatne przytrzymanie i instynktownie zaciąłem, kolega widząc to spojrzał się na mnie i wędkę, a że rozumiemy się bez słów odpowiedziałem, że taki ok. dwa - trzy kilogramy, ale po podciągnięciu ryby pod łódź i jej wyskoku określiliśmy jej wielkość mało cenzuralnymi słowami. Był to szczupak, który przepięknie prezentował się na tle ołowianej jesiennej wody.

Gdy zrozumiałem, że mam następną rybę życia, myślałem, że i tak się wypnie, jak jej poprzedniczki, dopełniał tą myśl fakt, że nie mieliśmy podbieraka, który został w bagażniku, a grot haczyka tkwił w samym rogu szczypiec. Kolega znając moje szczęście do dużych ryb zaczął robić zdjęcia ugiętego wędziska oraz rybę, która dała się co kilka chwil podpompować do łodzi. Przynajmniej teraz będę miał namacalne dowody tego, że holowałem dużą sztukę i do tego wiem jaką, pomyślałem. Następnie Marcin złapał za telefon, zadzwonił do kolegi, którego żona ze znanych tylko sobie powodów, zatrzymała go w domu i przystawił słuchawkę do pracującego hamulca; ale musiało skręcać biedaka.

Gdy już trochę ochłonęliśmy, a ryba zaczęła wyraźnie słabnąć, nadszedł moment, którego boi się każdy wędkarz holując rybę życia, a mianowicie jak to cielsko podebrać, do tego gołymi rękami. Po krótkiej wymianie zdań doszliśmy do wniosku, że Marcin złapie ją za oczodoły, po czym przystąpiliśmy do dzieła. Za drugim razem udało się, uniósł szczupaka wysoko mówiąc "ale wielki", po czym nie wytrzymał i upuścił rybę na dno łódki, "ale ciężki" dodał. Cieszyliśmy się jak dzieci, które dostały dużego lizaka myśląc, że wszystkie największe zostały już zjedzone.

Po ok. 15 minutach zmagań, gdy szczupak leżał na dnie łodzi ja złapałem za telefon, a gdy wreszcie udało mi się z trudem wybrać drżącymi palcami numer, zadzwoniłem do mojej wybranki serca, która śmiała się, szykując mi rano kanapki, że już dawno niczego większego nie urwałem. Gdy odebrała, wydukałem coś w stylu: "wreszcie, nareszcie mam...", po czym usłyszałem tylko ciepły głosik: "kochanie zadzwoń, jak się uspokoisz".

Trwało to ok. godziny zanim doszedłem do siebie, a patrząc się co chwila na moją zdobycz, razem z kolegą spoglądaliśmy się na siebie z uśmiechem i niedowierzaniem. Łowiliśmy jeszcze ok. dwóch godzin, ale więcej czasu zabierało nam spoglądanie na szczupaka i komentarze dotyczące holu, niż skupianie się na prowadzeniu przynęty. Gdy spływaliśmy z jeziora napotkani dwaj wędkarze pytali się o wyniki, mówiąc ze mają dwie sztuki po ok. półtora kilograma odparliśmy, że tez mamy dwie ryby...

Witam wszystkich, co zechcieli przeczytać teks tekst. Proszę o opinie na jego temat, ponieważ jest pierwszym jaki napisałem i z tego powodu nie rozpisywałem się aż nadto. Jeśli się spodoba większości z Was, postaram się o następne.
Pozdrawiam serdecznie

Paweł Stypiński
"Nizinny"







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=1555