Nic dwa razy się nie zdarza...
Data: 22-03-2007 o godz. 21:40:00
Temat: Łowca okazów


Zima, zima i zimy Panie ni ma. Za to chyba mieliśmy najdłuższe przedwiośnie w historii powojennej Polski. Powojennej? Nie bagatelizując bynajmniej historii, czasem zastanawiam się, czy tutaj wojna w ogóle kiedykolwiek się skończyła.



Ale przejdźmy do faktów. Przedwiośnie moglibyśmy w tym roku eksportować na prawo i lewo, nie patrząc na nakładane przez UE z tego tytułu sankcje. Kłopot jedynie w tym, że Ci na prawo i Ci na lewo też je mają w podobnym wydaniu. A zresztą nawet gdyby, to i tak jak zawsze nic, by nam w zamian ciekawego nie zaoferowali. Doceniajmy więc to co mamy.

A co mamy? Wiadomo. Adama Małysza. Gdy wygrywa, ma w Polsce ponad 38 milionów kibiców (wliczając w to kibicujące płody!). Gdy przegrywa - jakieś marne sto tysięcy. Więc czego w sumie oczekiwać. Jaki kibic, taki wędkarz - jaki wędkarz, taki gospodarz.

Ryb za wiele nie ma. Przekonać się o tym można w jeden sezon. Bezcenne.

Jestem żółtodziobem i powyższego stwierdzenia najlepszym przykładem. Spośród 365 dni ubiegłego roku jakieś 300 spędziłem upajając się wędkowaniem. Wystarczy, choć ciągle jeszcze mało... Doceniam miejsca, gdzie jest ryba i liczę, że nie różnimy się pod tym względem. Nie chodzi już tutaj o szanowanie wyłącznie zasady "no kill" czyli wypuszczania złowionych ryb. Przy obecnej "rybiozie", w przypadku coraz większej ilości gatunków wypadałoby, aby ta zasada stała się prawnie przestrzeganym przepisem. Serce tak mówi, ale i mózg za nim powtarza.

Doceniać takie miejsca, to także dbać o ich stan i wygląd. "Niestety" mam często okazję wędkować w najbliższym otoczeniu swojego miejsca zamieszkania i "podziwiać" ludzką beztroskę, lenistwo, głupotę. Brzegi krakowskiej Wisły, Szreniawy, Prądnika, Białuchy, Wilgi czy nowohuckiej Dłubni usiane są tonami różnego rodzaju odpadów. Niestety również w znacznej części pozostawianych przez "Nas wędkarzy"... Już słyszę ten podnoszący się raban: "ja nie wyrzucam", "ja zabieram ze sobą". Tak trzymać, ale nic się nie zmieni, jeśli ciągle będziemy przymykać oko na upychaną przez "sąsiada" w trzciny torbę po zanęcie, wgniatane nogą w brzeg pudełko po robakach, czy ukradkiem chowaną w rękaw niewymiarową rybę. Pytanie pewne: tylko po co się stresować zamiast relaksować? Ale czy obcowanie z którąś z wymienionych wyżej sytuacji jest dla nas relaksem, który nam się po prostu należy w imię pisanych i nie pisanych praw i zasad?

Warto się postarać. Takie mam przynajmniej głębokie wewnętrzne przekonanie. I to nie tylko dla własnej satysfakcji, ale przede wszystkim dla tej odrobiny własnego wkładu w lepszą przyszłość polskiego wędkarstwa.

Osobiście lubię słodką herbatę. I jeżeli mam wybór między słodką a gorzką, to wybieram słodką. A jeżeli mam wybór między lepszą a gorszą przyszłością - to mieszam tę herbatę. Zdaję sobie jednak sprawę, że jej nie pomieszam nie wkładając łyżeczki.

Naszło mnie to przemierzając w marcowe popołudnie dolny odcinek rzeki Dłubni w Nowej Hucie, zanieczyszczony nie tylko spływającymi z dzielnicy butelkami, opakowaniami (także wędkarskimi), ale którego brzegi coraz częściej goszczą wywieziony z domu fotel, czy starą lodówkę.
"Miejscowe chytoki z wewnętrznym pozwoleniem na wszystkie wody świata" adoptują wyrzucane meble na stanowiska wędkarskie, a mnie się po prostu na taki widok robi żal.

Rzeka na tym traci, tracimy i my.

I gdzieś pośrodku tego ponurego krajobrazu płynie po mulistym dnie płytka rzeka.

W dolnym odcinku pozwala sobie nawet kilka razy zakręcić, …

… jakby chciała pokazać, że nie do końca się jeszcze poddała.

Powstają wówczas na łukach głębsze miejsca, w okolicy których ustawia swoich strażników.

Strażników, którzy nie pozwalają o niej zapomnieć.

Półmetrowe jazie.

Po wypuszczeniu zawsze pięknie dziękujące "strzałem z ogona".

Drugi rok z rzędu nie pozwalają mi się przechadzać jej brzegami obojętnie. Ich preferencje się nie zmieniają. Zmieniają się wyłącznie moje sprzętowe możliwości. Widoczny poniżej kołowrotek Jaxon, zastąpiłem w wyniku jego śmierci klinicznej modelem wybitnie nie spinningowym... Okuma Centurion Baithfeeder 6, żyłka ciągle pstrągowa 25-tka Dragona, kij Konger Tiger Cross Maxxa 2,45 m (do 35 g) odstawiłem do maja, a jego wysłużone miejsce zajął miecz Shimano Catana 270 L (do 16 g).
Gumki Mann’s czy Relax – obojętne, byle były z główką nie ważącą więcej niż 4 gramy.

To zeszłoroczne okazy.

Przedwiośnie wydaje się być tutaj najlepszą porą, by zastać je na warcie, gdy "wysoka" Wisła, do której wpadająca Dłubnia ma nieopodal ujście, zasilając końcowy odcinek rzeki, umożliwia na nim w ogóle jakiekolwiek wędkowanie. Poza tym okresem bujnie porośnięte brzegi uniemożliwiają praktycznie dojście do ryby, a niski stan wody uniemożliwia przemieszczanie się bez jej płoszenia. Rzeka w rzadko którym miejscu przekracza 1 m głębokości. Koło się zamyka.
Więc teraz jest czas, by odwiedzić to miejsce i oddać mu należyty hołd. Ryb wiele nie ma, bo i nie ma zbyt wielu atrakcyjnych miejsc, w których znalazłyby coś dla siebie. Na początku wydają się dobrze reagować na wolno prowadzone niewielkie gumki, by później, gdy zrobi się już cieplej i gdy do warty dołączy niewielki kleń - "żerować" równie dobrze na woblerkach. Ale trzeba się spieszyć nie tylko przed naturą, ale i przed jej zwyrodnieniami. Wraz ze zbliżaniem się ciepłych kwietniowych dni, na brzegach Dłubni pojawią się "amatorzy jazia w śmietanie" i znów zrobi mi się żal.

Tym razem na odchodne. Do zobaczenia za rok i choć podobno nic dwa razy się nie zdarza... oby zdarzało się trzykrotnie!

Metryczka połowu: 20 marca 2007 roku
Miasto: Kraków
Dzielnica: Nowa Huta
Rzeka: Dłubnia
Złowiona ryba: Jaź
Długość: 50 cm
Przepis: Shimano Catana 270 L (do 16 g), Okuma Centurion Baitfeeder 6.0, żyłka Dragon 0,25, kopytko Mann’s 4 cm.
Trawienie: brak opisu (ryba wypuszczona)

Michał „Skwarek” Słonina







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=1558