Zbrojenie gum w kotwice
Data: 25-03-2007 o godz. 09:00:00
Temat: Spinningowe łowy


Kiedyś na Forum PW przewinął się temat dozbrajania dużych gum w kotwicę. W zasadzie nigdy nie zastanawiałem się jak dozbroić taką gumę, ale jak ją od razu uzbroić w porządną kotwicę, by była skuteczniejsza. A jako, że zawsze byłem człekiem dociekliwym i majsterkowiczem, znalazłem taki sposób.



Moja ulubiona przynęta, jaką była wirówka, poszła na boczny tor, gdy w Polsce pojawiły się gumy, bodajże w połowie lat osiemdziesiątych. W samą porę, bo przecież to były lata obfitości na Sulejowie. Kto łowi sandacze na gumy ten wie, jak nieraz ciężko zaciąć tę rybę, a zwłaszcza na długiej żyłce lub plecionce, mając do dyspozycji pojedynczy hak. Stąd między innymi wzięła się wyższość koguta nad twisterem.

Pamiętam ktoś pisał w ówczesnej prasie wędkarskiej, że kogut jest lepszy i skuteczniejszy, bo można go uzbroić w kotwicę, a twistera się nie da. Bzdura! Nie dawało mi to spokoju, więc - obaliłem to twierdzenie. Od tamtej pory swoje gumowe przynęty zakładam na główkę z kotwicą.

Jako pierwsze pojawiły się twistery. Nie były jeszcze takiej jakości jak obecnie, ale to był już milowy krok w dziale przynęt. Stopniowo pojawiały się coraz to bardziej wyszukane kształty, wzory i wielkości gum. Podobnie było z główkami. Lecz na początku wszystko było raczej kiepskiej jakości, z główkami włącznie. Haki albo się łamały albo rozginały, lecz nigdy ich nie wyrzucałem. Jakbym przeczuwał, że kiedyś się jeszcze przydadzą…

Moje pierwsze gumy przyjechały ze sklepu w Łodzi, zresztą jak wszystkie nowości. Większe miasto!

Tak, więc nabywszy już twistery, wziąłem się za połowy na Zalewie Sulejowskim - z pontonu. Mając za sobą sporo lektury o sandaczach, zacząłem swoją przygodę z tą rybą na zporówce.

Początki były trudne. Pierwszą i najważniejszą sprawą było namierzenie ich miejsc żerowania, tym bardziej, że nie było jeszcze wtedy czym je namierzyć.

Moją echosondą był sznurek od kotwicy. Z doświadczenia w połowach sandaczy z brzegu wiedziałem, gdzie należy szukać dobrych miejscówek. Pływałem w poprzek zalewu, sondując dno kotwicą, którą była nogawka od starych dresów zawiązana z jednego końca. Sypałem do niej piasek z plaży i przywiązywałem do linki. Była o tyle wygodna w użyciu, że po wędkowaniu zanim spływałem do brzegu wysypywałem, a raczej wylewałem z niej piasek. Nie musiałem wozić ze sobą żadnych dodatkowych ciężarów. Służyła mi długi czas.

Z biegiem czasu oraz w miarę poznawania ukształtowania dna, moja linka miała coraz więcej powiązanych węzłów. Po nich rozpoznawałem swoje ulubione łowiska, a także po namiarach na brzegu.

Jako pierwsze trafiały mi się oczywiście okonie, czasem jakiś szczupak. Dopiero, gdy dobrałem odpowiednio wielkość przynęty i ciężar główki, zaczęło się "sandaczowanie".

Wtedy właśnie zjechali na Sulejów specjaliści od kogutów, prześcigając się w ilościach poławianych ryb, a przy okazji naśmiewając się z "gumiarzy". No cóż, ich przynęta była skuteczniejsza, bo zbrojona w dużą kotwicę. Ale nie miałem zamiaru się poddawać.

W zasadzie to zawsze byłem blisko rozwiązania problemu skuteczności gumy. Już od samego początku myślałem, jak uzbroić je w kotwice zamiast pojedynczego haka. Wprowadziłem więc swój plan w życie.

Wygrzebałem z pudełek główki z połamanymi hakami, zagrzałem końcówkę nad gazem i wywinąłem. W małym imadełku, nawlokłem na niego twister, założyłem kotwicę, zacisnąłem lekko i wciągnąłem w gumę. Tak powstał pierwszy twister zbrojony w główkę z kotwicą.

Testy tak zbrojonej przynęty wypadły rewelacyjnie. Sądzę, że puste pobicia zmniejszyły się o 90%.

Pozornie wyglądające "prostacko" - choć czy ja wiem? Na razie nikt nie wymyślił nic lepszego - zaczepy do kotwic mają wystarczającą moc do wyholowania dużych sandaczy. Mój rekord na ten "system" to 10,5 kg, nie obawiałem się też szczupaków metrówek.

Jak widać na zdjęciach mam dwa sposoby wykonania zaczepów i obydwa są skuteczne. Z tą jednak różnicą, że przy pojedynczym wywinięciu należy lekko zacisnąć go przed wciągnięciem w gumę. Widoczne na zdjęciu przynęty uzbrojone są w stosunkowo małe kotwice, gdyż obecnie służą mi do połowu okoni, których jest najwięcej w Sulejowskim i biorą najczęściej, choć trafiają się nadal sandacze.

Pierwotnie, do zbrojenia sandaczowych gum używałem kotwic jedynek i dwójek. Dopiero wtedy zaczęło się łowienie konkretnych sandałów. Było też kilka okazów. Były i grube szczupaki…

Warto też wspomnieć, że są dwie szkoły sandaczowe: śląska i warszawska. Ale czy na pewno?

Nie! Jest jeszcze jedna, o której też już kiedyś wspominałem: tomaszowska – moja. Wypracowana w latach obfitości na Sulejowie. I zapewniam, że równie skuteczna.

Do połowu sandaczy stosuję zawsze kijek o c.w. 10 - 30 g. Dawniej najlepiej spisywał mi się słynny wtedy Power Gripp o c.w. 2 - 15 (ten c.w. był mocno zaniżony!). Wśród kołowrotków zaraz po C4 ABU, prym wiódł Byron HIT 300 i tego właśnie używałem. Na jeden obrót korbki, nawija około 1 m żyłki.

Ponton ustawiałem zawsze w korycie Pilicy, w odległości 5 - 8 m od skarpy/uskoku dna, a przynętę posyłałem na płytszy blat. Prowadziłem ją skokami. Nie było wtedy jeszcze żyłek fluoroscencyjnych, więc musiałem obserwować zwykłą żyłkę. To właśnie łowienie na siedząco zmusiło mnie do wypracowania jakiejś własnej metody połowu.

Po zarzuceniu przynęty, natychmiast zamykam kabłąk kołowrotka, by opadała na napiętej żyłce. Szczytówka kija ustawiona na wysokości oczu – nieruchomo. Kąt jaki jest pomiędzy żyłką, a kijem to około 120°. Ręka luźno, nie podparta nigdzie o tułów, w ciągłej gotowości do zacięcia. Po opadnięciu przynęty na dno, wykonuję dwa lub trzy szybkie obroty korbką, nadal nie poruszając kijem. Cały czas bacznie obserwuję wybrzuszenie żyłki tuż nad powierzchnią wody. W miarę jak przynęta znajduje się coraz bliżej, wykonuję też mniej i wolniejsze obroty korbką. Gdy zaczyna opadać poza rant skarpy, wykonuję już tylko jeden obrót. Tu już jestem w szczególnej gotowości do zacięcia ryby. Skarpa jest ulubionym miejscem przebywania sandaczy. Tu siedzą przyczajone i stąd wychodzą na żer.

Sandacz jest niezwykle szybkim drapieżnikiem. Jego ataki na przynętę są błyskawiczne. Na wybrzuszeniu żyłki widoczne jest wtedy charakterystyczne jedno, maksymalnie dwa podbicia - i po wszystkim. Takie branie rzadko wyczuwalne jest na kiju, ale bywa. Ze względu na szybkość sandacza, nie zawsze udaje się go zaciąć, a zwłaszcza na pojedynczym haku, czy też na długiej żyłce. Z tego właśnie powodu zacząłem zbroić gumy w kotwice. Efekty były zadziwiające - już nie miałem więcej docinek ze strony koguciarzy.

Ze względu na bardzo liczną wtedy populację sandacza w Sulejowie, brania były najróżniejsze:

z opadu - tuż nad dnem
zawiśnięcia - gdy przynęta zamiast opadać, zawisa nagle nieruchomo nad dnem
z dna - podczas podrywania przynęty na wleczonego i…
z marszu - kiedy po zarzuceniu guma zdążyła zaledwie trochę opaść - w pół wody.

Były dni na zalewie, że brały agresywnie, branie czuć było aż w łokciu i zero zacięcia, ale były też i takie, że tylko skubały, odrywając ogonki. Na gumę z kotwicą skończyły się żarty. Łowiło się ich dużo, choć nie były to żadne okazy, te zaczęły się na początku lat dziewięćdziesiątych. Wtedy złowiłem swoje rekordowe sandały: 106, 98, 93 cm, było też sporo piątek, szóstek i kilka metrowych szczupaków.

Dzisiaj sandacz trafia się sporadycznie na spinning, prędzej na trupka. Zresztą, jak jest z tą rybnością naszych łowisk - sami najlepiej wiecie…

Jotes







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=1561