Roszków - wizyta u karpiarzy
Data: 03-06-2007 o godz. 10:35:00
Temat: Pogawędkowe imprezy


W dniach 1 - 3 czerwca, pogawędkowicze grupy południowej zorganizowali I Zasiadkę Karpiową PW.



Sobota, 2 czerwca. Straszna pogoda. W Knurowie leje, a ja ciągle myślę, co tam łowią w Roszkowie? Jak na złość, nie mogę się tam dostać. Miałem ugotować im żur śląski, tymczasem nie mam samochodu. Podejmuję decyzję - gotuję już w domu, jakość to potem dowiozę.

Już od południa telefony. Dzwoni Ledd1:

- Oldi, gdzie Ty jesteś! Czekam tu na Ciebie i chyba z głodu umrę.

No tak, Nie on jeden już pewno obgryza źdźbła trawy. Potwierdza to kolejny telefon Tytona:

- Oldi, jak pojedziesz, kup mi po drodze chleb krojony i kiełbasę.
Myślę sobie, jest gorzej niż źle. Wreszcie o 18.00 udało mi się złapać Andrzeja.

- Andrzejku, zawieź mnie do Roszkowa, bo tam już chłopaki umierają z głodu.

No i ruszamy. Jeszcze tylko do Intermarszu po plastikowe flaczarki, łyżki jednorazowe, chleb i kiełbasa dla Tytona i w drogę.

Za przednimi siedzeniami na podłodze stoi duży garnek z żurem.

- Andrzejku jedź wolno! Tak, abyś nie rozlewał.

Andrzej pędzi swoim Renaultem 5, a ja wyjmuję aparat. Trzeba pokasować foty z mojej zasiadki, sprawdzić moc akumulatora. Wszystko jest już gotowe. Wreszcie dojeżdżamy.

Tutaj w Roszkowie akurat jest po ulewnym deszczu. Wszystko mokre, a dojście do naszych pogawedkowiczów dalekie. Na szczęście Tyton zabiera łódź z bazy i płynie po nas. Jesteśmy uratowani. Idąc łąką w ich kierunku, bylibyśmy mokrzy do pasa.
Wielka łódź wraz z Tytonem dobiła do brzegu. Pakujemy się. Oglądamy na echosondzie głębokości - raz 11 metrów, to znów 3 metry. Dno jak po wojnie. Woda śliczna, czysta. To zalety wód pożwirowych, których tutaj jest w bród.

Ogromna ilość wysepek i jeszcze większa ilość mew, robi taki hałas, że lepiej szybko obok nich przepłynąć.

Tam gdzieś daleko jeszcze, widać malutkie namiociki. Tyton jednak dziwnie prowadzi łódź. Robi zakosy, aby minąć... no właśnie - markery.

Jak już jesteśmy bliżej, przyglądam się jednej takiej bojce.

To nie jest taki marker jak na naszej zasiadce. Tutaj karp holowany może zabrać go albo nieźle naplątać. Nasza tyczka była lepszym rozwiązaniem.

Brzeg już coraz bliżej i widać robi się ruch. Pogawędkowicze biegają i krzyczą - OLDI!!! Nie wiem, czy tak mnie lubią, czy aż tacy są głodni.

Im bliżej brzegu, tym bardziej się robi spokojnie. Tyton elegancko kotwiczy łódź, aby goście wyskoczyli na brzeg nie zamaczając nóg. Po wypakowaniu naszego sprzętu, czyli aparatu, gara i toreb z chlebem, flaczarkami i innymi drobiazgami witam się ze wszystkimi.

W namiocie obok Sigiego, nasz największy karpiarz - Ledd1. Nie brakuje też reszty załogi, a wśród nich - niespodzianka. Przyjechał Roj z Maksiem, a już największym zaskoczeniem jest obecność nowej sympatii - Bulleta44.

Nie ma na co czekać. Kuchenka gazowa i stawiamy gar na środku palnika. Jacek_dsw też sam nie przyjechał i Jackowa zabrała się za pilnowanie żuru.
Miałem chwilę czasu i zrobiłem mały wywiad. Złowiono kilka leszczy - trzeba przyznać, że okazałe - wszystkie powyżej 50 centymetrów. Karpie odmówiły współpracy. Spinningiści testowali swoje świecidełka - zero pobić. Ani szczupak, ani sandacz nie były głodne.

Zastanawiałem się, dlaczego nie ma karpi. Doszedłem do jednego wniosku: nie ma ich na brzegu, bo karpiarze nie byli nimi zainteresowani. Wystarczy popatrzeć na tę fotę.

O karpiach porozmawiałem z Rojem. Ledd1 był bardzo zmęczony i nie był w stanie dźwignąć się z łóżka karpiowego, jak zresztą i Sigi. No cóż, cały tydzień biedaczyska biegali, aby tutaj na chwilę odpocząć.

Mały Maks pilnie nasłuchuje, co tutaj się mówi o karpiach. Nie wiedział, że fotka jego taty była już w gazecie z karpiem 24 kg. Wcale się temu nie dziwię. Znam Roja i wiem, że nigdy nie pochwaliłby się nawet mamie.

Zaczyna już pachnieć, więc wszyscy w rękach trzymają flaczarki i łyżki.

Nawet Maksiu nie może się doczekać. Bardzo jest ciekawy, co też ten Oldi mógł ugotować.

Wokół gara coraz więcej uczestników zasiadki.

Nawet mała Julia już nie może wytrzymać.

Nasza zaś Karolinka, jak zwykle - nie jest głodna i nic tutaj nie pomoże tłumaczenie taty.

Tymczasem Andrzej ogląda procę do wystrzeliwania zanęty. Nie może się nadziwić, że ktoś coś takiego wymyślił.

Najmniej głodni są... No tak - Oni żyją miłością.

Jednak udało się i ich namówić na zabranie flaczarki.

Teraz się zaczęło. Pukanie łyżką o flaczarkę rozgrzewało i garnek i towarzystwo. W końcu dziewczyny zaczęły nalewać. Niestety nie mogę Wam pokazać fotek, jak wszyscy wcinają. Każda z tych fotek była poruszona i zamazana.

Jest już zupełnie ciemno, jak Tyton odwozi nas swoją łodzią do samochodu. Szkoda, że tym razem nie mogłem z nimi posiedzieć dłużej. Coś mi się wydaje, że ostatnimi czasy, szczęście się ode mnie odwraca. Jakoś to jednak muszę przeczekać i obiecuję, że następne relacje z imprez, będą o wiele szersze i bogatsze.

Old_rysiu







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=1592