Z wózka
Data: 05-07-2007 o godz. 22:00:00
Temat: Spławik i grunt


Pierwszy raz od prawie roku i pierwszy raz na wózku inwalidzkim, łowiłem ryby. We wtorek mój kolega zabrał mnie do stanicy koła nr 13, nad Zalew Zegrzyński. Jest tam wybetonowana główka zbudowana trochę z myślą o takich jak ja, niestety jeszcze nieukończona. Brakuje kilku drobnych udogodnień. Mimo to mogłem się po niej poruszać swoim pojazdem z zupełną swobodą.



Wędki uzbroiłem już w domu, żeby zabierać jak najmniej rzeczy ze sobą. Swoje ukochane wielkie pudło pełne spławików, ciężarków i haczyków z żalem musiałem zostawić w szafce. Do kieszeni wziąłem jedynie niewielką kasetkę z zapasowymi koszyczkami, przyponami, i haczykami. Do tego wielozadaniowy scyzoryk, kapelusz z wielkim rondem i aparat fotograficzny. Zapasowe przypony bardzo się przydały w momencie, kiedy podczas nieostrożnego holowania, duży leszcz urwał mi zestaw.

Mój przyjaciel wziął na siebie przygotowanie zanęty i zakup pinek na przynętę.

Kiedy w południe dotarliśmy na miejsce, z główki łowił ryby tylko jeden kolega, więc nie było problemu ze znalezieniem miejsca.

Dzięki Zbyszkowej zanęcie nie było też problemu z braniami ryb. Bardzo wielkie to one nie były, ale brały często. Tak, że najeździłem się bez miary na swoich kółkach, pokonując wielokrotnie trasę od wędek do wiaderka z zanętą.

Pierwsze zaczęły brać płotki. Jedna, w porównaniu z pozostałymi była nawet okazała.

Płocie targały drgającą szczytówką energicznie, jak by chciały porwać wędziska. Później przejęły pałeczkę, niewielkie leszczem, tak zwane "chlapaki". Te brały dość niemrawo.

Wiał dość silny i porwisty wiatr, który miotał szczytówkami wędzisk. Delikatne brania leszczyków były ledwo widoczne. Większe sztuki nie sprawiały takich problemów. Wyraźnie pochylały wędki nad wodę.

Mój przyjaciel jak zwykle, niewiele przejmował się podrygiwaniem naszych kijków. Jest on przekonany, że nie należy przesadzać ani z prędkością reagowania na sygnalizowane brania, ani nie należy ze zbyt dużą siłą zacinać leszczy. Twierdzi, że ryby wcale nie tak łatwo wypluwają przynętę i że zawsze zdąży się podciąć oraz wyholować to, co zawisło na drugim końcu żyłki.

Były to dość stresujące chwile. Z wielkim trudem powstrzymywałem się, kiedy on powolutku bez pośpiechu i prawie obojętnie podchodził do szalejącej wędki. W końcu jednak zacinał i podbierał rybę.

Przez cały czas towarzyszyły nam ptaki. Maleńki mazurek uznał nas za znakomite źródło zaopatrzenia w pokarm dla swoich piskląt. Z pod naszych nóg porywał pogubione przez nas robaczki i z wielkim pośpiechem unosił je do swego gniazda. Prawie doprowadził do tragedii, gdyż pochwycił leżące na betonie robaczki z haczykiem uwiązanym do mojej linki. Całe szczęście, że się nie zaciął i w porę wypuścił je z dziobka.

Kaczka krzyżówka poczęstowana zanętą również parę razy zaglądała do nas, kilkakrotnie nawet w towarzystwie łabędzia.

Odwiedził też nas zwykle bardzo płochliwy gość. Jak nam się wydawało stały rezydent stanicy - bocian. Przyglądał nam się dość wnikliwie, zachowując jednak bezpieczną od nas odległość.

Żerowanie skończyło się w raz z ustaniem wiatru. Dokuczająca nam wichura, w jakiś dziwny sposób zachęcała ryby do brania. Kiedy jej zabrakło, nawet małe leszcze przestały się objadać naszymi pinkami.

Posiedzieliśmy jeszcze pół godzinki, oglądając wspaniały zachód słońca, szykując się jednocześnie do powrotu. Po załadowaniu mojego transportera na dach samochodu i zwinięciu wędek, ruszyliśmy do domu. Obu nam brakowało jednak jakiegoś większego, solidniejszego leszcza. Postanowiliśmy nazajutrz znowu przyjechać do stanicy. Niestety gwałtowne, nocne pogorszenie pogody pokrzyżowało nasze plany. Szkoda, że druga tura tej eskapady nie doszła do skutku. Na razie czekamy, aż powróci normalna lipcowa temperatura powietrza.

Samara







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=1606