Wspomnienia z Polski
Data: 07-07-2007 o godz. 20:40:00
Temat: Bajania i gawędy


Chciałbym przedstawić kolegom moje opowiadanie, które zamieściłem dawno temu, na pewnej stronce. Były to lata, kiedy razem z moim przyjacielem, spędzaliśmy każdy weekend nad wodą i nie ważne było czy ryby biorą, czy nie, chodziło o coś innego...



Teraz kiedy siedzę w Anglii, nie mam zbyt wiele czasu na wędkowanie, ale czasami wyskakuję nad pobliskie jeziorko i mimo tego, że nie mam efektów, cieszę się tą chwilą.
Obecnie nie mam żadnego kontaktu z moim przyjacielem. Z osobą, z którą spędziłem najpiękniejsze wędkarskie chwile w moim życiu. Tym opowiadaniem chciałbym powiedzieć mu, jak bardzo brakuje mi tych wspólnych wypadów. Szacunek Edziu!

Jak to zwykle bywało, na początku kwietnia, wraz z moim przyjacielem Edkiem, pojechaliśmy na odnogę Brdy. Raniusieńko wstaliśmy, sprawdzenie ekwipunku, jedzonka i rowerek gotowy do drogi. 15 km do pedałowania, ale gdy już z daleka usłyszeliśmy szum spiętrzonej wody, od razu na naszych gębach pojawiły się uśmiechy.

Przyspieszyliśmy. Minęliśmy pierwszy odcinek, niezbyt ciekawy ze względu na liczne łachy zielska. Przeprawiliśmy sie przez płytki kanalik i byliśmy na naszym odcinku brzegowym. Szybkie rozpakowanie, rozłożenie wędek i rozrobienie zanęty. Wreszcie wędki do wody. Z każdą godzinką nastroje jednak marniały. Wreszcie nie wytrzymałem, wziąłem jednego kija i poszedłem parę stanowisk wstecz, gdzie utrudnieniem są bardzo strome brzegi. Rzuciłem pod nawisające gałęzie. Po paru sekundach spławiczek jakby odżył, jakby wreszcie coś zainteresowało się moimi madami. Pierwsza myśl - ukleja. Jeszcze sekunda, spławiczek jedzie pod wodę, zacinam "emocjonalnie" i o mały włos nie zjeżdżam po stromym brzegu. Wędka wygięta w pałąk. Wołam mojego kumpla, żeby przybiegł mi pomóc. A ten ze zmęczeniem w głosie odpowiada, że dobry ten "kit". Tłumaczę mu, że poważnie mam jakąś "landarę" na wędce. Wreszcie, gdy usłyszał pluśniecie, momentalnie przybiegł. Jedno jego słowo: "Jezus Maria, jak my go wyciągniemy z tego stromego brzegu". Pobiegł pożyczyć podbierak. Wrócił po 10 minutach z pięknym długim podbierakiem. Momencik i ryba wylądowała na brzegu. Był to piękny jaź - 1,75 kg.

Po spaleniu papierosa, mówię do kumpla, że może jest tam jeszcze jeden taki jazik i że ja idę go wyciągnąć. Ten się tylko zaśmiał i powiedział, że po takiej dyskotece to mogę spokojnie uczyć mady pływać, a on idzie się załatwić. Odchodził ze śmiechem na ustach. A ja poszedłem w to samo miejsce. Ten sam rzut i ta sama sytuacja. Spławik pokiwał się troszkę i pod wodę. Zaciąłem. Tępy opór i znów wołam kumpla do pomocy. W odpowiedzi słyszę, że taki "kit" to z nim nie przejdzie, że jest w trakcie załatwiania się i mogę sobie wołać kogo chcę do pomocy, nawet Kwaśniewskiego.
Zacząłem przekonywać go, że "nie kituję" i naprawdę mam drugiego jazia. Dopiero jak powiedziałem, że jeżeli ja kłamię, to stawiam mu cztery browary. Przybiegł zapinając w biegu spodnie. Pierwsze jego słowa brzmiały mniej więcej tak : "Benek ty fuksiarski palancie", ale z pokorą wyjął podbierakiem ładnego, kilowego jazia. Miło wracało się rowerkiem z ładnym ciężarem na pleckach. Okazało się, że moje "kity" były prawdziwe. Od tej pory Edek zawsze pomagał mi podbierać rybki i vice versa, bez powtarzania kilka razy, prośby o pomoc.

Mam nadzieję, ze mój przyjaciel przeczyta ten artykuł i wrócą te wspomnienia...

Pozdrowienia dla wszystkich.

Benek







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=1607